Artykuły

Dwie fascynujące premiery

OBYDWIE w stołecznym Teatrze Wielkim. Obydwie pod kierownictwem muzycznym Roberta Satanowskiego. Pierwsza - na wielkiej scenie, dru­ga - na scenie kameralnej.

Ponad wszystko w wieczorze bale­towym poświęconym Karolowi Szy­manowskiemu wybiły się "Harnasie". Okazały się nie tylko spełnieniem tego, czego można było i należało oczekiwać na uroczystą rocznicową okazję, ale i przeżyciem wysokiej artystycznej miary. Przeżyciem, w którym wszystko tłumaczyło muzy­kę, i w którym muzyka nadawała pełny sens wszystkiemu. Cały zespół, z dyr. Satanowskim na czele udowodnił, że na "właściwą" interpretację "Harnasiów" nie ma i nie powinno być monopolu.

Tym razem zarówno strona muzyczna, jak inscenizacja i choreografia (Teresa Kujawa), scenografia (Andrzej Majewski), proporcje brzmienia chóru (Henryk Górski), rola zespołu baletowego (Emil Wesołowski) zachwyciły i przekonały.

O cóż więcej chodzi? O rozcinanie włoska na czworo, jak to wszystko ma się do "tradycyjnych" realizacji, czy i w jakim stopniu operuje "nowościami"? Pozostawmy te kwestie tym, którzy wiedzą lepiej...

"Mandragora" do której sam Szymanowski odnosił się z pobłażliwym umiarem, została - zdaniem moim - potraktowana przez wymienionych już realizatorów jak najbardziej właściwie jako niefrasobliwa mieniąca się kolorami zabawa, nie próbująca żeglować w kierunku niebezpiecznej głębi.

W "Milach" piękno i bogactwo, znanej dobrze muzyki (Stefan Czermak - skrzypce, Alicja Faryniarz - fortepian), programowe tytuły pozostawiają wszystkim swobodę w kształtowaniu wizji. Wszystkim, a więc i realizatorom. Muzyka może tu widzom pomagać, a słuchającym jej - wizja przeszkadzać. Tym razem nietrudno było smakować i jedno, i drugie.

SPIESZMY co rychlej na premierę dnia następnego, na "Manekiny" do czarodziejsko wręcz przemeblowanej sali kameralnej.

"Opera "Manekiny" do libretta kompozytora według Brunona Schulza (kim z nas nie wstrząsnęły kiedyś jego "Sklepy cynamonowe"?), jest pierwszym, dziełem scenicznym w dorobku Zbigniewa Rudzińskiego - informował program.

Sądzę, że byłoby grubym błędem łamanie sobie głowy (choć, jeżeli ktoś bardzo chce...) nad kwestią, w jakim stopniu kompozytor - tak przecież znany i ceniony - "odszedł" w tym utworze od swej dotychczasowej "linii". Moim skromnym zdaniem nie odszedł, a po prostu poszedł tam, gdzie miał ochotę i zrobił to z pełnym przekonaniem i co ważniejsze - z pełnym sukcesem. A że przy tym - jak może ktoś stwierdzi - nieco zaskoczył, chwała mu za to.

Muzycznie nie zaskoczył zresztą wcale: inwencja, ogromna kultura, tam gdzie to się tłumaczy prawie pastisz. Niekiedy dramaturgiczna interwencja, za chwilę znów dyskretne usuwanie muzyki jakby w cień. Przez cały czas artystycznie świadome operowanie narzuconym sobie ograniczonym kameralnie warsztatem. Satanowski - to się czuło: najzupełniej "dogadany" z kompozytorem i realizatorami - odczytywało partyturę precyzyjnie.

Wydawało się, że dużo tracimy w akustycznie nieprzychylnych warunkach pomieszczenia. Bo i tak ważne kwestie "narratora i animatora" (wręcz znakomita kreacja Je­rzego Artysza!) też się chwilami gubiły. Ale... może właśnie nie do końca rozszyfrowany sens libretta, niesamowitość wizji, co pewien czas wpadający okruch słowa i nieustan­ny komentarz muzyczny, wznosiły nas - widzów i słuchaczy - coraz wyżej aż do wzruszeń i do chyba pełni przeżycia.

To nowy twórczy sukces Zbignie­wa Rudzińskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji