Artykuły

Mistrz metamorfoz

- Moją biografią artystyczną można by obdzielić kilku aktorów. Opatrzność przeprowadziła mnie przez ten zawód wielce łaskawą ręką. Ważne by teraz, na ostatniej prostej, dobić do brzegu o własnych siłach - mówi IGNACY GOGOLEWSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Sporo miejsca zabrałoby wyliczenie wszystkich wielkich ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych, które zagrał. Były ich dziesiątki. Jedna przeszła już do historii polskiego kina, pozostając w pamięci szerokiej publiczności do dziś - Antka Boryny w ekranizacji "Chłopów". - No cóż, przeturlał się człowiek z tą Jagną przez niejeden stóg siana. Ten serial dał mi więcej sławy niż wszystkie role romantyczne w teatrze. Wie pani, w człowieku istnieje potrzeba bycia, od czasu do czasu, kimś innym. Antek był dla mnie całkowicie nowym wyzwaniem. I to jest fascynujące w tym zawodzie: zmierzyć się z postacią, która jest nam obca bądź której się nie akceptuje. Kiedy kręciliśmy z Emilią Krakowską - Jagną - scenę oberka, miejscowi chłopi podglądali, jak to "miastowi" dadzą sobie radę. Po pierwszej próbie kamerowej dostaliśmy od nich brawa.

Po raz pierwszy spotkałam się z Ignacym Gogolewskim kilka lat temu, goszcząc na teatralnym festiwalu "Krzesła" Ionesco, w których wystąpił wraz z Niną Andrycz. Kiedy wszedł na scenę, powitały go należne gwieździe brawa. Ale ukłony wywołały już żywiołową owację. Jego kreację długo komentowano w teatralnych kuluarach. Nie zapomnę też naszej wspólnej wizyty w jednym z zakładów karnych, w którym więźniowie mieli swój amatorski teatr. Ignacy Gogolewski czytał im własne wiersze, rozmawiał o sztuce, dzielił się życiowymi doświadczeniami. Wytworzyła się wówczas przedziwna nić porozumienia między wielkim aktorem a ludźmi mającymi na swym koncie wysokie wyroki. Oni też czytali swoje wiersze. Dziwne i zarazem przejmujące było to spotkanie.

Kiedy przed paroma laty odwiedziłam Ignacego Gogolewskiego w Warszawie, spotkaliśmy się w kawiarni "Telimena", miejscu nieprzypadkowym, gdyż właśnie tam, ponad pięćdziesiąt lat temu przesiadywał, czekając na swoją pierwszą teatralną rolę.

- Przez osiem miesięcy biegałem między "Telimeną", gdzie popijałem kawę, a "Dziekanką" - tam jadałem obiady. Pomiędzy był Teatr Polski, do którego bardzo chciałem się dostać. Pierwsze kroki na wymarzonej scenie "Polskiego" postawiłem w "Mizantropie", grając niewielką rólkę. Ale za to w jakim towarzystwie: Mieczysławy Ćwiklińskiej, Aleksandra Żabczyńskiego, Janusza Warneckiego, Wieńczysława Glińskiego. Recenzje miałem fatalne, a Jan Kott napisał o Glińskim i o mnie, że wyglądaliśmy na poprzebieranych urzędników magistrackich. Byłem podłamany, ale mistrzowie pocieszali: Nie przejmuj się, chłopcze, jeszcze się doczekasz.

I rzeczywiście tak się stało - zabłysnął bowiem główną rolą w słynnych "Dziadach" wyreżyserowanych przez Aleksandra Bardiniego w 1955 roku. Maria Dąbrowska napisała o nim w swych "Dziennikach": "Rewelacyjnie świetny jako Gustaw-Konrad". Krytycy jednogłośnie uznali młodego aktora za kontynuatora najszlachetniejszych tradycji teatru romantycznego.

Po niemal 50 latach Ignacy Gogolewski powrócił do dramatu Mickiewicza, grając gościnnie rolę Senatora w "Dziadach" wyreżyserowanych przez Krzysztofa Babickiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Spektakl ten był prezentowany i nagrodzony podczas ubiegłorocznego krakowskiego festiwalu Dramaty Narodów.

- Realizując "Dziady", wiedziałem, że nikt inny nie może zagrać Senatora, bo też nikt inny nie potrafi mówić tekstu romantycznego tak jak pan Inek. Stworzył w tej postaci przejmującą opowieść o tyranie, satrapie, o człowieku mającym świadomość zatapiania się w mroku. Jest aktorem niezwykle nowoczesnym, co udowodnił niedawno rolą Laurentego w "Na czworakach" Różewicza. W jakże wyrafinowany sposób potrafi bawić się formą teatralną. W pracy jest szalenie elastyczny, wiele rozwiązań sam proponuje, ma ogromne poczucie humoru i wielki dystans do siebie, jako aktora. Praca z Ignacym Gogolewskim była dla mnie prawdziwą przyjemnością i zaszczytem - wyznał mi reżyser.

Po sześciu sezonach spędzonych w Teatrze Polskim Ignacy Gogolewski przeniósł się do warszawskiego Teatru Dramatycznego, gdzie Marian Meller tworzył nowy zespół z Haliną Mikołajską i Janem Świderskim - artystycznymi filarami. Wtedy właśnie nadszedł czas na współczesny repertuar - Puzyna odkrył Witkacego dla teatru. Zaczęto też grać dramaty Millera, Sartre'a, Durrenmatta.

- Brałem udział w tych spektaklach, zmieniając swój repertuar, warsztat, współpracując z awangardowymi twórcami, jak choćby z Józefem Szajną, wielkim artystą, który niezwykle zapładniał wyobraźnię aktorów. Bardzo dobrze poczułem się w repertuarze współczesnym, choć pozostały ciągoty do klasyki i kostiumu historycznego.

Wcielając się w postać Jęzorego w sztuce Witkacego "W małym dworku", jakże odmienną od dotychczas granych, ukazał bogactwo swojego warsztatu. Bawił się deklamacją, parodiując styl klasyczny. W 1962 roku zaczęła się pierwsza wielka przygoda Ignacego Gogolewskiego z Teatrem Narodowym. - Przez trzy sezony grałem, jak to się mówi, niemal wszystko: od Morwicza w "Wilkach w nocy", przez Nerona w "Brytaniku" obok wielkiej Ireny Eichlerówny, Gustawa w "Ślubach panieńskich", Trofirnowa w "Wiśniowym sadzie", po Kordiana. Pamiętam Eichlerównę, gdy przyszła na pierwszą próbę. Omiotła wzrokiem Szczepkowskiego, Śmiałowskiego i mnie, mówiąc do reżyserki: "Obiecywała pani wspaniałą obsadę. Jakoś jej nie widzę". Na co Igor Śmiałowski, który zawsze umiał "przemówić" do kobiety, podszedł do pani Ireny i... poklepał ją po pupie, a ona rozradowana rozpoczęła próby. Polubiła mnie, dobrze nam się pracowało. Zostałem nawet zaszczycony dedykacją od niej po rolach Nerona i Kordiana. A jednak, nasze drogi z Kazimierzem Dejmkiem, ówczesnym dyrektorem "Narodowego", rozeszły się na 28 lat. Szkoda, że tak się stało. Rozminęliśmy się w pojmowaniu romantyzmu. Odszedłem z "Narodowego". Po chwilach rozgoryczeń przyszły poszukiwania reżyserskie i dyrektorskie.

Poszukiwania te zaprowadziły aktora, będącego u szczytu popularności, do Teatru Śląskiego, któremu dyrektorował przez trzy sezony. Pierwszym zadaniem, jakie postawił przed sobą, było przywrócenie teatrowi publiczności. - Kiedy na mojej premierze "Ruy Blasa" kurtyna poszła w górę i ukazała się dekoracja Wiesława Langa, gruchnęły oklaski. Wtedy wiedziałem, że publiczność wróciła. W ciągu trzech sezonów przygotowaliśmy 27 premier. Do Katowic zaprosiłem młodych aktorów, m.in. Ewę Dałkowską, Marka Kondrata czy Krzysztofa Kolbergera. Tam właśnie zagrali swoje pierwsze, świetne role: Ewa - Rachelę, Marek - Błazna w "Kronikach królewskich", a Krzysiek tak wystrzelił, że pod koniec sezonu otrzymał propozycję Romea w Teatrze Telewizji. Lansowałem młodych, co nie wszystkim się podobało. Stąd też dochodziło czasami do konfliktów z władzami i zespołem.

Odejście ze "Śląskiego" aktor komentuje stwierdzeniem, że jest zbyt emocjonalny, by być dyrektorem. Wszystko przeżywał na wyrost i po trzech sezonach, które dla niego były sześcioma, poczuł się wyczerpany. Powrócił do Warszawy, zaczął grać w "Polskim", w Teatrze Telewizji, reżyserować. A jednak w gorące politycznie lato roku 1980 zdecydował się objąć dyrekcję lubelskiej sceny. - Byłem jeszcze młody, a młodość ma to do siebie, że człowiek wciąż poszukuje. Wtedy nikt nie interesował się teatrem, tylko strajkami. Ale ja jestem aktorem i moje miejsce było i jest na scenie. Chciałem robić swoje, dlatego w pierwszym sezonie daliśmy aż osiem premier. Zespół, w przeciwieństwie do katowickiego, przyjął mnie ciepło. A potem nadszedł 13 grudnia. Kiedy w 1984 roku, na jubileusz lubelskiej sceny, wystawiłem " Wesele", utwór, który po wojnie inaugurował działalność tego teatru - wielu miało mi to za złe. Czy mogłem pominąć fakt jubileuszu teatru, który tworzyli m.in. Woszczerowicz, Świderski, Kreczmar, tylko dlatego, że odbywał się w stanie wojennym? Zawsze byłem wierny swoim zasadom i swojemu widzeniu świata.

Ignacy Gogolewski nie poprzestał na dyrektorowaniu lubelską sceną. Przez pięć lat prowadził warszawski teatr "Rozmaitości". Przeżył tam sukcesy i chwile tak dramatyczne, jak pożar widowni. Po pięciu latach powiedział: "adieu", jak wspomina w swojej książce "Wszyscy jesteśmy aktorami". - W 1990 roku zespół uznał, że moja wizja teatru rozmija się z rzeczywistością, czyli że dyrektor starzeje się. Odszedłem, bo wiedziałem, że nie chcę być w zespole, w którym jakiś smarkacz ze "słusznymi" rekomendacjami opowiada mi, jak należy prowadzić teatr. Nie chciałem "przestawiać się", zmieniać garnituru i wtedy ostatecznie wyleczyłem się z dyrektorowania, choć miałem jeszcze kilka interesujących propozycji.

Na pytanie, czy odwiedza tamtejszą scenę, odpowiada: Rzadko. Nie ukrywam, że wpuszczanie na scenę gołego Hamleta nie jest dla mnie konieczne. Jestem aktorem z innej epoki. Ale rozmawiałem kiedyś z moim następcą, Grzegorzem Jarzyną. Powiedziałem, że cieszę się, iż daje znać o sobie w Polsce i za granicą. Jarzyna odpowiedział pytaniem, czy byłem aktorem Rozmaitości. Odpowiedziałem: Tak i proszę sobie wyobrazić, że przez pięć sezonów prowadziłem ten teatr! O czym świadczy ta sytuacja? Że według nowej kompanii teatr zaczyna się dziś. A ja myśłę po norwidowskii - przeszłość to jest dziś, tylko cokolwiek dalej.

Ignacy Gogolewski ma również w swym dorobku wiele ról filmowych. Występował u najwybitniejszych reżyserów, m.in.: w "Trudnej miłości" i "Samotności we dwoje" Stanisława Różewicza, "Wystrzale" i "Hrabinie Cosel" Jerzego Antczaka. Zagrał też tytułowego Bolesława Śmiałego w filmie Witolda Lesiewicza oraz Cypriana Kamila Norwida w "Domu św. Kazimierza" we własnej reżyserii. Nie ma go w serialach, poza małym wyjątkiem: zagrał pisarza w kilku odcinkach "Na dobre i na złe".

Po pożarze teatru "Rozmaitości" wycofał się na kilka sezonów z czynnego życia zawodowego. W 1995 roku powrócił na scenę Teatru Polskiego właśnie rolą w "Krzesłach" Ionesco. Stworzył postać wielkiego kabotyna, a zarazem powalonego klęską człowieka, który namiętnie poszukuje dla siebie nowej formy istnienia. Po latach powrócił do Teatru Narodowego, w którym gra od kilku sezonów. Do ostatnich osiągnięć artystycznych Ignacego Gogolewskiego, należą: rola Szarma w "Operetce" Gombrowicza zrealizowanej przez Jerzego Grzegorzewskiego, za którą otrzymał Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza, Laurenty w "Na czworakach" Tadeusza Różewicza w reżyserii Kazimierza Kutza oraz Eustachy w "Ostatnim" Łubieńskiego w interpretacji Tadeusza Bradeckiego, którą to rolą aktor obchodził w 2004 roku jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Obecnie można oglądać artystę w "Ryszardzie II" zrealizowanym przez Andrzeja Seweryna oraz w "Błądzeniu" - spektaklu Jerzego Jarockiego. - Ignacy Gogolewski to wspaniały artysta prezentujący tzw. normalny styl pracy: zawsze jest niezwykle zdyscyplinowany, przygotowany i bardzo wobec siebie wymagający, czym automatycznie podnosi poprzeczkę wymagań wobec innych. To artysta o ogromnej inteligencji i wyrafinowanym poczuciu humoru. Zdarza się, że bywa niecierpliwy, ostry, czasem nawet uszczypliwy wobec tych, którzy nie pojmują logicznego toku rozumowania. Lubimy się, bardzo cenię jego aktorstwo i on dobrze o tym wie - mówi Ewa Wiśniewska grająca także w "Błądzeniu".

Od dziesięciu miesięcy aktor pełni funkcję prezesa Związku Artystów Scen Polskich. - Trzy dyrekcje teatrów równają się jednej prezesurze. Wiele trudnych spraw do załatwienia pozostało po moim poprzedniku. Ale i bieżące są szalenie absorbujące. Wciąż odwiedzam kolejne miasta, żeby interweniować w sprawach konfliktowych. Burza wokół teatru Wybrzeże jest zadziwiająca. Wyraziłem swoje zdumienie w liście do ministra, wynikające z faktu, iż zespół tamtejszego teatru nie zechciał, choć przez sezon, spróbować współpracy z Pawłem Huelle, kandydatem na nowego dyrektora, człowiekiem o wielkim potencjale intelektualnym. Ten sprzeciw zespołu i związków zawodowych wobec kandydata, podobnie jak problemy dyrekcyjne w Operze Krakowskiej każą zadać pytanie: kto w tym kraju powołuje dyrektorów teatrów: zespoły, związki zawodowe czy stosowne władze? Obok mediacji w sytuacjach konfliktowych zajmujemy się m.in. sprawami repartycji. Domem Aktora Weterana w Skolimowie, a teraz doszedł duży problem z zaniedbanym Skolimowskim cmentarzem. Podjęliśmy decyzję o odnowie tej nekropolii. Na to oczywiście potrzebne są fundusze - wciąż ich szukamy. Dużą wagę przywiązujemy do członkostwa młodzieży aktorskiej w ZASP-ie, z czym nie jest najlepiej. Funkcja prezesa pochłania mnóstwo czasu i sił, więc pora, by ją przejął ktoś młodszy. Ja objąłem ją tylko na rok. W kwietniu odbędzie się nadzwyczajny zjazd, podczas którego wybrany zostanie nowy prezes, pięcioosobowy zarząd i rada programowa. Jeśli koledzy uznają, że w radzie mogę się do czegoś przydać - jestem gotów. Ale stanowisko prezesa opuszczam definitywnie. Czekają na mnie nowe obowiązki artystyczne - próbuję gościnnie Grzegorza w "Kordianie" przygotowywanym w Teatrze Polskim. A zarówno Kordian, jak i ten teatr, są mi szalenie bliskie. We wspomnianej książce Ignacy Gogolewski odwołuje się do słów Cezara Oktawiana, który po trzydziestu latach panowania zapytał najbliższych: "Dobrze zagrałem tę komedię?". Gdy stawiam to pytanie memu rozmówcy, słyszę: Teatru, w którym zaczynałem, już nie ma. Trudno pogodzie się z faktem, że teraz ważniejsze są imprezy Unii Europejskiej, straży pożarnej czy wyborcze happeningi. A jednak zawód aktora uprawiam nie tylko z rozpędu nadanego mi przez moich mistrzów, ale też z poczucia misji. Szczególnie potrzebnej w tym naszym, często oszalałym świecie.

Kiedy pytam aktora, czy nie żałuje jakiejś z podjętych decyzji, odpowiada z zadumą: O swoich rozterkach, błędach najchętniej rozmawiałem z moim wieloletnim przyjacielem, księdzem Bronisławem Bozowskim. Był zapalonym teatromanem, więc problemy światopoglądowe, ale i artystyczne często były przedmiotem naszych dyskusji. Znajdź, siebie i bądź sobą - te słowa zapisałem w moim notesie wiele lat temu. Staram się tę maksymę realizować przez całe życie. Choćby przez to, że próbuję zaczynać dzień od uśmiechu, bo to człowieka czyni lepszym. Ale też trochę w życiu narozrabiałem. I miłości trafiały się różne. Czasami bolesne. Bo czyż można odejść od miłości bez bólu - A teatr - No cóż, jak napisałem w mojej książce: Wszyscy jesteśmy aktorami. Z wyjątkiem kilku dobrych komediantów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji