Artykuły

16 minut teatru

"Mikroteatr" to wyzwanie, które Komuna//Warszawa rzuca teatralnym twórcom. W dobie rozbuchanych teatralnych produkcji Tomasz Plata, kurator przedsięwzięcia, zachęca do ograniczeń - pisze Edyta Werpachowska w Teatrze dla Was.

Każdy z prezentowanych spektakli (a może performansów?) może mieć maksymalnie 16 minut, zespół realizatorów może składać się z maksymalnie czterech osób, a na scenie mogą znajdować się tylko dwa mikrofony, cztery reflektory i jeden rekwizyt mieszczący się we wnoszonej na pokład samolotu walizce "kabinówce". Artyści mogą korzystać także tylko z jednego rzutnika wideo. Żadnym ograniczeniom nie poddaje się natomiast tematyki spektaklu - w tym obszarze artyści mogą puścić wodze swej fantazji.

W każdym z cykli grane są trzy spektakle - w drugi weekend października swoje 16-minutówki zaprezentowali Romuald Krężel, Iga Gańczarczyk i Marcin Liber. Wszystkie trzy dotykały zupełnie różnych problemów, zrealizowane były także w zupełnie różnych konwencjach.

Romuald Krężel i Monica Duncan, autorzy pierwszej części zatytułowanej "La Dolce Vita", do tematu ograniczenia podeszli bardzo poważnie. Do spektaklu postanowili nie zaangażować żadnych aktorów. Jak sami stwierdzili, chcieli pokazać publiczności coś, co zwykle w spektaklach jest niewidoczne, a odgrywa w nich bardzo dużą rolę. W centrum przedstawienia i sceny znalazł się więc budżet artystycznego przedsięwzięcia. Dokładnie pięć tysięcy złotych w formie jednozłotówek zostało umieszczonych w małej walizce, aby jeszcze dobitniej podkreślić dosłowność interpretacji wytycznych teatralnego eksperymentu. Ogrywając temat ograniczeń - dosłownie i w przenośni, gdyż spektakl w niewypowiedzianej warstwie zwracał przecież uwagę na problem niedofinansowania teatrów - autorzy stworzyli interaktywną formę porozumiewania się z publicznością. Treści spektaklu, a raczej kwestie kierowane przez twórców do widowni, wyświetlane były na rzutniku. Większość zdań została z całą pewnością spreparowana wcześniej, część z nich natomiast była tworzona w czasie rzeczywistym przedstawienia - jako reakcja na to, co dzieje się na scenie za sprawą publiczności. Autorzy wyszli od pięciu tysięcy teatralnego budżetu i zgrabnie przeszli do spełniania marzeń. Owe pięć tysięcy jednozłotówek publiczność mogła wrzucić do wyświetlanej na rzutniku rzymskiej fontanny i spełnić tym samym jedno lub więcej swoich skrytych marzeń. Szesnastominutówka Krężela i Duncan była lekkim początkiem teatralnego eksperymentu. Artyści ograniczeni do maksimum postanowili poigrać z formą przedstawienia i w zabawny sposób odnieśli się do narzuconych wytycznych. Potem było już tylko poważniej.

Druga część "Mikroteatru" w reżyserii Igi Gańczarczyk zatytułowana była "Tryb Uśpienia". Reżyserka ustami Olgi Mysłowskiej zaprezentowała manifest dotyczący kultu pracy, w jakim obecnie funkcjonuje kapitalistyczny świat. Krytykowała nieustanne podnoszenie wydajności ludzkiej pracy, brak czasu na sen, pracoholizm. Podkreślała absurd, którym jest brak doceniania wagi odpoczynku, ciągły pęd, dążenie do bycia coraz bardziej produktywnym. Spektakl utrzymany był przy tym w dość poważnym tonie, w odrealnionej nieco scenerii mającej imitować bliżej nieokreśloną przyszłość. Manifest miał stać się przestrogą dla współczesnych, impulsem, który sprawi, że ludzie pomyślą nad rytmem ich życia. Patetyczna wymowa etiudy była jednak przesadzona. Nietrafione wydaje się również wskazywanie na problem przez użycie archaicznych i wytartych już argumentów. Dyskusja na ten temat trwa już bardzo długo i tego typu "rewolucyjny" manifest nie jest niczym zaskakującym.

Trzecia część wieczoru o wiele mówiącym tytule "Niewypowiedziana na Śląsku mowa balkonowa Adolfa Hitlera" [na zdjęciu] w reżyserii Marcina Libera złamała jedną z zasad "Mikroteatru". Była bowiem częścią istniejącego już przedstawienia prezentowanego w Centrum Scenografii Polskiej w Muzeum Śląskim. Dyrektor instytucji nie zgodziła się na włączenie w spektakl tytułowej mowy balkonowej Hitlera. Marcin Liber postanowił więc pokazać ją w ramach warszawskiej akcji. Szesnaście minut balkonowej mowy było zdecydowanie najmocniejszym elementem wieczoru. Genialne wykonanie Tomasza Nosińskiego, który wcielił się w dyktatora, przeszywało na wskroś. Hitler zwracał się bowiem do ludzi współczesnych, odnosił się do aktualnych wydarzeń czy raczej procesów ogarniających świat. Słowa te brzmiały bardzo mocno - najbardziej przerażające było to, że nie wypływały z ust szaleńca, a świetnego polityka i mówcy, mogącego porwać za sobą tłumy. Pytanie o to, co stałoby się, gdyby Adolf Hitler zaczynał karierę polityczną teraz, samo cisnęło się na usta. W głębi duszy tkwiła myśl jeszcze bardziej apokaliptyczna - być może odpowiednik Hitlera gdzieś już istnieje. Wszak okoliczności są więcej niż sprzyjające.

Każde z trzech zaprezentowanych przedstawień było skrajnie różne. Niewątpliwą zaletą "Mikroteatru" jest możliwość zapoznania się z trzema różnymi pomysłami zespołu trzech różnych twórców podczas jednego wieczoru. Każdy z reżyserów inaczej podszedł do ograniczeń postawionych przez pomysłodawców przedsięwzięcia. Romuald Krężel i Monica Duncan zabawili się formą; spektakl Igi Gańczarczyk był bardziej performansem; Marcin Liber wykorzystał szesnaście minut na prezentację fragmentu spektaklu, który w wersji oryginalnej został wycięty. Taka forma przedstawienia prowokuje do refleksji na temat istoty teatru: czy sztuka bez aktora to jeszcze teatr? Czy pełnowartościowy spektakl musi być długi? Czy do jego produkcji uruchomiona musi zostać cała machina? Czy 16 minut wystarczy do zbudowania pełnej narracji? Jedno jest pewne - warto odwiedzać Komunę//Warszawa na Lubelskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji