... i Gombrowicz
Napisanie tak na gorąco o warszawskiej inscenizacji Macieja Prusa "Operetki" Gombrowicza wydaje mi się zadaniem nader karkołomnym. Bo z jednej strony znakomici aktorzy, świetne role, a z drugiej strony spektakl jakby zimny, bez duszy, specyficznego dla "Operetki" klimatu zabawy, zgrywy. Z jednej strony deszcz nagród, a z drugiej moje wątpliwości... itd!
Przedstawienie to na pewno jest zupełnie innym i nowym odczytaniem utworu Gombrowicza. Mieliśmy we Wrocławiu okazję oglądać dwie inscenizacje tej sztuki dwóch Kazimierzów, łódzką Dejmka i wrocławską Brauna. Ja widziałem jeszcze dodatkowo słupską realizację reżysera warszawskiego przedstawienia Macieja Prusa. W Teatrze Dramatycznym cały ciężar przedstawienia dźwiga Gustaw Holoubek grający Fiora. Żartując mógłbym napisać, że po raz pierwszy widziałem śpiewającego Holoubka, żwawo biegającego po schodach, w wielu scenach zaskakującego nas swoją interpretacją, wydawało mi się, że aktor tak znany nie jest w stanie niczym już mnie zdumieć. Kapitalna wręcz jest scena sądu, w której to Holoubek wpada w bełkot i próbuje z nim walczyć chcąc wszystko zracjonalizować. Brawa na widowni wywoływały spory i licytacje Hrabiego Szarma (Piotr Fronczewski) i Barona Firuleta (Jan Tomaszewski) czy spokój Zbigniewa Zapasiewicza grającego Księcia Himalaj. Zachwyty pod adresem tych aktorów można by właściwie mnożyć analizując poszczególne sceny. Ale w tym miejscu "co cesarskie" powinienem oddać reżyserowi, bo kilka co najmniej, momentów było pomysłami inscenizacyjnymi najwyższej próby. Choćby moment wybuchu rewolucji, kiedy raptownie zmienia się scenografia i na scenę wkracza orkiestra dęta. W spektaklu w ogóle dużo jest ruchu, układów tanecznych, precyzyjnie zorganizowanych scen zbiorowych [choreografia Leszka Czarnoty). Skąd się więc biorą moje opory? Dlaczego po wyjściu z teatru czułem coś w rodzaju niedosytu? Wydaje mi się, że ci znakomici aktorzy grają jakby oddzielnie. Jakby między nimi nie było właściwej temperatury, jakby każdy grał na własne konto, popisowo, znakomicie, ale bez tych fluidów, które mogą udzielić się widowni. Być może nie mam racji, w końcu widownia przyjęła warszawską realizację owacjami. Stąd się też wzięły zastrzelenia na początku moich impresji.