Artykuły

"Pan Tadeusz" Wajdy zaczął się u nas! Ależ wtedy smakował chleb ze smalcem...

"Zagrajcie mi to pięknie" - prosił aktorów Andrzej Wajda, kiedy w sierpeckim skansenie kręcił "Pana Tadeusza". - Był niezwykle kulturalny, opanowany, spokojny. Kiedy nagle runął żuraw do czerpania wody, nawet powieka mu nie drgnęła - wspomina Zofia Stelmańska z karczmy Pohulanka - pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

To właśnie w sierpeckim skansenie, na początku lipca 1998 r., padł pierwszy klaps na planie "Pana Tadeusza" w reżyserii zmarłego kilka dni temu wielkiego Andrzeja Wajdy.

- Oczywiście, sam reżyser, w towarzystwie Allana Starskiego, scenografa, przyjeżdżał do nas już dużo wcześniej - opowiada Zofia Stelmańska, która od 20 lat na terenie skansenu prowadzi kultową już karczmę Pohulanka. - Oglądali plenery, chałupy, potem siadali u nas w karczmie. I rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali.

Reżyserzy i scenografowie uwielbiają sierpeckie Muzeum Wsi Mazowieckiej, to tu Hoffmann kręcił "Ogniem i mieczem", a Machulski "Szwadron".

- Ale to właśnie zdjęcia do "Pana Tadeusza" wspominam najmilej - zaznacza nasza rozmówczyni. - Właśnie dzięki Andrzejowi Wajdzie. Jego osobowość, kultura, respekt, jakim był otaczany, sprawiły, że przez tych kilka dni panowała u nas niezwykła atmosfera. Wszystko było takie szlachetne, podniosłe, poetyckie. No i wszystko działało jak w zegarku, tu nie było miejsca na żadne zamieszanie, niedociągnięcia, każdy ruch był zaplanowany, każda minuta służyła określonemu celowi. To było naprawdę niezwykłe.

- To była ogromna przygoda - dodaje Jan Rzeszotarski, dyrektor Muzeum Wsi Mazowieckiej. - Zapamiętałem Andrzeja Wajdę jako człowieka niezwykle konkretnego. I słownego, bo gdy poprosiłem go, by pierwszy klaps padł właśnie u nas, obiecał mi to. I słowa dotrzymał. Był to człowiek niezwykle ciekawy wszystkiego, chętnie słuchał. Radził się mnie nawet, czy daną scenę zrealizować w tej czy innej zagrodzie. Na jego prośbę oprowadzałem także po terenie muzeum jego żonę Krystynę Zachwatowicz, znaną polską scenograf, która zresztą w "Panu Tadeuszu" zagrała kawiarkę.

Kobiety miały dolepiane wąsy

Pierwszą sceną nakręconą w Sierpcu były odwiedziny oddziałów Legii Nadwiślańskiej i Strzelców Konnych w Soplicowie. Konkretnie przed Pohulanką, która w filmie zagrała karczmę Jankiela.

Wszystko mogli podglądać dziennikarze, wśród nich był niejaki Szymon Hołownia, w 1998 r. dziennikarz działu kultura "Gazety Wyborczej". W swej relacji wyliczał potem, że choć sama scena w filmie trwać miała jedynie 55 sekund, to dwa 40-konne oddziały przejeżdżały przed "mieszkańcami Soplicowa" niemal... cztery godziny. "Cztery osiemnastowieczne chałupy zagrały Soplicowo, a okoliczni mieszkańcy i ich dzieci - włościan i Żydów. Najwięcej radości miały owe żydowskie dzieci, które zmęczone długotrwałym ujęciem bawiły się, ganiając tresowanego bociana. - Przybijmy go - zaproponował w końcu zdenerwowany Michał Kwieciński z produkcji filmu" - pisał Szymon.

Pohulanka zyskała z okazji zdjęć całkowicie nowy wygląd. Filmowcy dodali nawet drewnianą, otaczającą dach galeryjkę. Galeryjka zresztą bardzo się potem przydała, bo filmowcy umyślili sobie, że na dachu karczmy ma stać żydowski skrzypek. Niestety, skrzypek miał śliskie buty i cały czas z tego dachu się ześlizgiwał. W końcu, zmęczony, przysiadł na balustradzie galerii.

Filmowcy mieli tego dnia masę innych kłopotów. Słońce ukazujące się zza chmur i dym z komina karczmy nie chciały się skoordynować, w dodatku połowę jeźdźców stanowiły ucharakteryzowane... kobiety. Nawet wąsy miały dolepiane.

- Przecież to tragedia, żebyśmy nie mogli znaleźć 80 chłopaków, którzy porządnie jeżdżą na koniach - mówił Andrzej Szejnach, odpowiedzialny w "Panu Tadeuszu" za militaria.

Wajda i tak tryskał optymizmem. - A co za różnica - mówił Hołowni. - Dzisiaj czuję się młodszy o 20 lat.

Linda nad garnkiem

- Zapamiętałam go jako niezwykłego człowieka - dodaje pani Zofia. - Ludzie czuli wobec niego respekt, wystarczyło, że powiedział słowo, a tak właśnie się działo. Ale to nie był strach, tylko właśnie wielki szacunek. Zresztą Andrzej Wajda tym samym szacunkiem darzył wszystkich dokoła. "Zagrajcie mi to pięknie" - powtarzał tylko aktorom. I nigdy nie podnosił głosu. Nawet, gdy nagle runął żuraw do czerpania wody, który "grał" właśnie w tej pierwszej kręconej u nas scenie, reżyserowi nie drgnęła powieka.

Zdjęcia z udziałem aktorów i "mówionymi" rolami zaczęły się 15 lipca. Właścicielka Pohulanki pamięta, że większość ekipy mieszkała w hotelach w Płocku, do skansenu wszyscy dojeżdżali taksówkami. Catering był na polanie położonej nieco wyżej niż karczma. A i tak wszyscy wymykali się do Pohulanki na żurek.

- I skansen, i karczma były właściwie wyłączone z użytkowania na czas zdjęć - wspomina pani Zofia. - Ale gotowaliśmy i częstowaliśmy wszystkich, pamiętam, jak Bogusław Linda stał nad naszymi garnkami i nie mógł się już doczekać, kiedy gotowe będą kluski ze skwarkami i białym serem. Ludzie z Sierpca i z okolic też jakoś się przemykali do skansenu, część z nich statystowała, część chciała po prostu popatrzeć na aktorów. I wielkiego Wajdę przy pracy.

Największą odwagą wykazał się syn pani Zofii Łukasz. Ponieważ w karczmie przechowywane były kostiumy aktorów, chłopak umyślił sobie, że przymierzy strój księdza Robaka!

- Załamywałam ręce, mówiłam: "Zaraz przyjdzie tu pan Linda, złapie cię i zobaczysz, co ci zrobi" - mówi ze śmiechem nasza rozmówczyni. - No ale w końcu Łukasz ten strój przymierzył. A Bogusław Linda przyszedł! Nic się jednak nie stało, aktor wyściskał wszystkie dzieciaki, zrobił sobie z nimi zdjęcia. Przez te wszystkie dni było tu bardzo rodzinnie.

Jerzy Bińczycki na przykład wypytywał męża pani Zofii o szczegóły budowy krytego strzechą dachu karczmy. - Budował właśnie dom i marzył mu się dach podobny do tego w Pohulance - relacjonuje właścicielka słynnej karczmy. - Długo nie mogłam się pogodzić z tym, że tak wspaniały aktor zmarł niedługo po kręceniu tych zdjęć, w październiku 1998 r.

W Sierpcu kręcona była także długa wspaniała scena w zagrodzie Macieja Królika-Rózeczki (w tej roli wystąpił właśnie Jerzy Bińczycki). Ta, w której Marek Perepeczko (jako Maciej Chrzciciel) wywija swoją maczugą zwaną Kropidełkiem, Jankiel (Władysław Kowalski) stara się wszystkich uspokajać, ale szlachta, przekabacona przez Gerwazego (Daniela Olbrychskiego), ostatecznie podejmuje decyzję o najeździe na Soplicowo. Na YouTube można obejrzeć ponad 13-minutowy amatorski film, nagrany w skansenie, właśnie podczas tych zdjęć, przez Jacka Kowalskiego. Widać na nim krzątaninę całej ekipy filmowej, Bińczyckiego-Macieja rozpartego na ławce przed jedną z sierpeckich bielonych chat, otoczonego królikami, gołębiami i wszelkim wiejskim ptactwem. Uśmiechniętego od ucha do ucha Bogusława Lindę, Daniela Olbrychskiego, który odpoczywa w przerwie między zdjęciami... bez koszuli oraz Cezarego Kosińskiego, czyli Bartka Brzytewkę, trenującego posługiwanie się szablą (bardzo wdzięcznie mu to wychodzi). I samego Wajdę - w niebieskiej kurtce, jasnej czapce z daszkiem, z butelką wody w ręku, w samym centrum wydarzeń, nadzorującego nawet poprawki garderoby Macieja Królika.

- Czy widownia zechce zobaczyć ten film? Nie wiem, ale widownia też nie wie tego do końca - mówił wtedy płockiej "Wyborczej". - Prawdziwa rola artysty polega na tym, że wyprzedzając widza o krok, podpowiada mu to, za czym podświadomie tęskni.

Panu już dziękujemy

Na planie "Pana Tadeusza" w roku 1998 był także nasz redakcyjny fotograf Tomasz Niesłuchowski. To właśnie jego fotografie towarzyszą temu tekstowi.

- W skansenie byłem, jeszcze zanim zaczęły się zdjęcia - wspomina. - Duże wrażenie wywarła na mnie ta piękna karczma, na której sprowadzeni specjalnie górale zbudowali podcienie, także ogrodzenia i koniowozy, wszystko z sosnowego drewna. Trzeba je było odpowiedni "postarzyć", piaskować i patynować. Ekipa karczmy zdradziła mi wtedy, że mistrzowi Wajdzie najbardziej smakował chleb ze smalcem.

Tomek działał nieco z ukrycia. Nie chciał przeszkadzać, nie chciał rzucać się w oczy, dlatego robił zdjęcia najważniejszym scenom i aktorom albo z okolicznych wzniesień, albo wtapiając się w tłum statystów, albo przemykając się gdzieś między końmi. Dziś śmieje się, że musiał uważać, by charakteryzatorki nie wzięły go w obroty i nie dokleiły mu wąsów albo nie rzuciły trochę różu na czoło. I dodaje, że przy scenie z wojskami trzeba było zaczekać, aż w oddali przejedzie pociąg. Albo jak Marek Perepeczko skarżył się, że cały jest obolały, bo dzień wcześniej, w trakcie prób, cztery godziny musiał machać półtorametrową "maczugą" (na próbach machał... łopatą, maczugę dostał dopiero na nagranie).

Tomek fotografował w trakcie prób, bo kiedy już zaczęły pracować kamery, musiał panować idealny spokój. Sam mówi, że najlepsze zdjęcia zrobił w tych momentach, gdy aktorzy czekali na następne ujęcie albo byli już po wszystkim.

- W sumie w Sierpcu spędziłem wtedy cztery dni - opowiada. - W ostatnim dniu podszedł do mnie jeden pan i powiedział: "Pan już zrobił bardzo dużo zdjęć i już panu bardzo dziękujemy". Nie zmartwiło mnie to, bo już miałem cały materiał.

Zdjęcia wyszły przepięknie. We wrześniu 1998 r. Tomasz pokazał je na wystawie w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej (czyli dzisiejszej Książnicy Płockiej). Wejście do budynku szturmowały tłumy, byli prezydent miasta, wicewojewoda, biznesmeni, artyści i nawet koledzy Tomka z towarzyskiego klubu pingpongowego. Wszyscy zachwycali się ponad 60 świetnymi fotografiami - portretami Mickiewiczowskich postaci granych przez najwybitniejszych polskich aktorów (Danielem Olbrychskim ze zdegustowaną miną, Władysławem Kowalskim z oczami uniesionymi ku niebu), zdjęciami sytuacyjnymi (szarżą wojsk napoleońskich, postojem przy karczmie). Były też zdjęcia od filmowej kuchni: Marek Kondrat (Hrabia) na koniu jeszcze w cywilnym ubraniu, ekipa przeglądająca dopiero co sfilmowane ujęcia, Andrzej Wajda wydający polecenia, jego córka Karolina ustawiająca dzieci do zdjęć.

Wajda daje odpocząć

Jeszcze przed premierą Wajda rozmawiał na łamach "Wyborczej" o "Panu Tadeuszu" z Pawłem Goźlińskim. Dziennikarz, nieco prowokująco, pytał, czy sielska ekranizacja epopei Mickiewicza nie będzie odczytana jako pochwała pasywizmu. Oto "Wajda dał wreszcie Polakom odpocząć". Reżyser powiedział wtedy: "Ale żyjemy przecież w wolnym kraju i Polacy zrobią z Panem Tadeuszem" to, co chcą. Nie ma jednego głosu, jednego sumienia, jednej publiczności. Ja nie jestem w stanie wpłynąć na to, jak ten film będzie odbierany. Chciałbym jednak, żeby rozumiano go przede wszystkim jako mój artystyczny, a nie polityczny gest. Żaden film, żadne dzieło nie zmieni już w jakiś decydujący sposób naszych bieżących politycznych wyborów. Polityka nie jest dziś sprawą artystów, i niech już tak zostanie. Biorąc przykład z Mickiewicza, próbujmy stworzyć coś, co przetrwa jak Pan Tadeusz ".

A w 1999 r., po premierze "Pana Tadeusza", Tadeusz Sobolewski recenzował: "Jeżeli z tego płynie pocieszenie, to chyba takie, że jesteśmy wciąż tacy sami - zakładamy tylko kolejne przebrania. Bohaterów Pana Tadeusza Wajdy najpierw widzimy jako emigrantów, odartych z nimbu, potem jako mieszkańców Soplicowa, w uroczy sposób odsłaniających wszystkie swoje wady, wreszcie ukazują się nam w błyszczących narodowych mundurach, które ich upiększają, tak jak nas upiększała kiedyś pierwsza Solidarność . Pełni narodowej dumy, wchodzimy w marzenie o Polsce i odnajdujemy tam tę samą głupotę, która otacza nas w rzeczywistości (Maćkowe głupi!" powraca w filmie wielokrotnie), ale to nie przesłania nam dostępu do prawdziwej, czyli idealnej Polski. W ten sposób dochodzimy do trzeciej fazy: gorycz Wajdy, którą manifestował przez lata 90., zostaje jakby przezwyciężona. Następuje Mickiewiczowskie zbawienie , czyli spojrzenie na siebie z miłością. Wszyscy na koniec tańczą poloneza. Może mi się zdaje, ale ten polonez dziwnie się kojarzy z chocholim tańcem".

W "Panu Tadeuszu" zagrał także...

... Piotr Bała, dziś aktor płockiego teatru. W 1998 r. był studentem trzeciego roku szkoły aktorskiej, rolę zaproponował mu Marek Brodzki, drugi reżyser, który wypatrzył go wcześniej w "Ogniem i mieczem". Bała nie miał wtedy nic wspólnego z Płockiem i nie grał w Sierpcu, wziął za to udział w dwóch scenach uczt na zamku Horeszków. - Ubrany byłem w zielonkawy kontusz, siedziałem niedaleko Piotra Gąsowskiego, który grał Cześnika - wspomina. - Stanowiłem po prostu część tłumu szlachty zaproszonej na biesiadę, naszym zadaniem było przysłuchiwać się rozmowom i żywo reagować na to, co było mówione. Jedzenie? Tak, było prawdziwe. Podano chłodnik i kurczaka. Także zimnego...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji