Artykuły

"Operetka" i wojenka

Z szacunku dla swych Czytelników (mniejsza o ich liczbę), których zapewne nic nie obchodzą moje - ponoć umizgi do "Zmiennika" (swoją drogą nie bądź takim optymistą!) kończę tę wymianę, ale za to nieznanym Koledze z tej sa­mej 620-letniej Szkoły grzecz­nym rewanżem. Do życzeń noworocznych dołączam pra­cowicie ścigającemu "dobre pióro" garść nowych: mniej podejrzliwości, a więcej po­czucia humoru. A paczki ze Stanów nie będzie, choć dzieli nas rzeczywiście (i chwata, że tak!) sporo granic. Nie odważę się jednak na żadne bliższe przymiarki, w końcu "w tak rozmaitych czasach". Zatem nie przywiązując większej wagi do polemisty lwiej odwagi i bardzo średniej wagi (powiedzmy koguciej) po­zostaję pod urokiem Jego efektownych metafor i aluzji. I wracam do tego, co lubię. Tym bardziej że od kilku dni jestem pod wrażeniem osobliwej Macieja Prusa wizji "Operetki" Witolda Gom­browicza. Ten pochodzący z 1980 roku spektakl Teatru Dramatycznego miasta stołecz­nego Warszawy był czwartą oglądaną przeze mnie realizacją "Operetki", Pamiętam swoje sądy sprzed lat o spektaklu Dejmka, a także, to niesamowite wrażenie, ja­kie wywarł na mnie tekst oraz wspaniale, warsztatowo doprowadzone do perfekcji aktorstwo łódzkich artystów. Cztery razy oglądałam ten spektakl, kilka nocy "zarwa­łam", by dojechać do Łodzi czy Warszawy. Nie odstraszał nawet słynny zarzut krytyki wobec Dejmka - owo "pęk­nięcie" w III akcie. A mu­zyka... - o przepraszam, to już rewir "Zmiennika". W każdym razie nawet podsłu­chane w foyer "paniusie" były zachwycone spektaklem, choć przyznawały się do tego, że szły na... operetkę.

Niestety, następne realiza­cje: wrocławska Brauna i krakowska Teatru "STU" nie przemówiły tak sugestywnie jak pierwsza. Ale przez wszystkie przebijał radosny akt zwycięstwa natury, czy­stości i młodości ukazany m.in. przez nagość Albertynki. Warszawski spektakl kończy się także - zgodnie z dida­skaliami Gombrowicza - negliżem, aktorki, lecz tak w ogóle smutny to był triumf młodości. Smutny nie tylko z powodu nadwątlonego przez zmiany obsadowe aktorstwa, ale także z powodu zawiesistej, ponurej atmosfery po obu stronach rampy.

"Wiatr historii" z "Operet­ki" srodze doświadczył Pań­stwo Himalaj - jej przyszło "robić za stolik", a jemu "za lampę". I po co im było mó­wić, że nawet intymną czę­ścią ciała nie różnią się od służby? Wtedy bowiem powiat wiatr zmian i pozbawił Ja­śnie Oświeconych usług "... pucem go do glancu i glancem go do pucu ozorem..." Ale ci warszawscy artyści nie wierzą w bajki o Księ­stwu Himalaj. I może stąd ten smutek. Być może świeżo po pre­mierze wyglądał ten spektakl inaczej. Ale dziś pozostały w nim tylko schody, piękne kostiumy i dużej urody arietki. Brakuje zaś Szarmowi szarmu, a Firuletowi dykcji. Nie jedźcie, proszę, na tę agonalną fazę spektaklu Pru­sa, bo stracicie resztę opty­mizmu. Już lepiej "pokolędujcie" w Radomiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji