Artykuły

Strach rządzi życiem człowieka

- Bardziej mnie interesuje relacja między obcym a władzą. Wydaje mi się, że strach jest najważniejszym ludzkim napędem. Lubimy tych, którzy są do nas podobni - mówi Grzegorz Jarzyna o wyreżyserowanej przez siebie "Iwonie, księżniczce Burgunda" Witolda Gombrowicza w Teatrze Narodów w Moskwie.

Na scenie Teatru Narodów w Moskwie Grzegorz Jarzyna wystawia "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Gombrowicza. W przedstawieniu gra doborowa stawka rosyjskich gwiazd sceny.

Dziewiętnaście lat temu wyreżyserował pan "Iwonę, księżniczkę Burgunda" w Starym Teatrze w Krakowie. Potem pracował nad inscenizacjami sztuk Sarah Kane, Szekspira, Pasoliniego, Masłowskiej, Cassavetesa. Każda pańska realizacja była ważnym wydarzeniem w życiu teatralnym Polski i Europy. O czym chce pan powiedzieć w teatrze dziś?

Grzegorz Jarzyna: W Polsce nie wracałbym już do Gombrowicza. Są ciekawsze sztuki, których jeszcze nie reżyserowałem. Jestem do głębi poruszony tym, co się u nas dzieje: w kraju panuje napięcie, ludzi dzieli się na tych, którzy mają rację i którzy racji nie mają. Idea solidarności, która przyniosła nam niepodległość, rozmywa się, znika. Boimy się obcych, boimy się, że emigranci zniszczą naszą kulturę i stracimy swoją tożsamość. Strach przed nieznanym, przed czymś, co odbiega od normy, kamufluje się narodowymi i patriotycznymi hasłami. Zamiast otwierać się na świat, zamykamy się przed nim.

Na dodatek w pewnym momencie rozluźniły się więzy społeczne i to nawet nie pod ciężarem ideologii, a w warunkach gospodarczej swobody. Wszystkim coś obiecywano, wszyscy więc ruszyli, by się dorabiać. Jeśli komuś się powiodło i się wzbogacił, momentalnie zrywał dotychczasowe znajomości, przestawał się kontaktować z sąsiadami, kolegami. Dotyczyło to ludzi zarówno ze wsi, jak i z miasta. Także intelektualistów. Właśnie tych więzi, tak charakterystycznych dla dawnej Polski, najbardziej nam dziś brakuje, zastąpił je europejski indywidualizm. To fatalne - zamiast się rozwijać, zwijamy się, uwsteczniamy.

Polska może służyć za ilustrację tego, jak w warunkach względnego dobrobytu, gdy rośnie konsumpcja, stosunki międzyludzkie przeżywają regres. Dziwna rzecz: kiedy wreszcie udało się nam zaspokoić podstawowe potrzeby i poszukujemy duchowości, to się okazuje, że znajdujemy ją w bezmyślnym chodzeniu do kościoła i słuchaniu kazań, które bez wyjątków traktują o polityce. Dla mnie najważniejszym dziś tematem jest odbudowanie plemiennych, rodzinnych więzi i odrodzenie zaufania między ludźmi.

Spędził pan sporo czasu w Moskwie, odwiedzał teatry. Jak pan ocenia stopień zaangażowania rosyjskiego teatru w najważniejsze procesy współczesności?

- Ludzie teatru w Rosji natykają się na poważne ograniczenia, nie ma tu takiej swobody, na jaką możemy sobie pozwolić w Polsce. Teatr może wpływać na to, co się dzieje, ale do pewnej granicy. Są tematy, za które - o ile zdołałem się zorientować - lepiej się nie zabierać: polityka, kwestie moralności. W Rosji jest trochę tak jak w Chinach - liczą się czysto osobiste powiązania z władzami. Jeżeli masz dobre relacje z władzą albo możnego patrona, to możesz sobie pozwolić na przekraczanie barier. W Polsce tak nie jest. Nawet obecnie, kiedy rządzi prawica i ograniczeń jest więcej. Ale najwięcej, na co pozwala sobie władza, to wymiana dyrektora państwowego teatru.

Czy TR Warszawa jest finansowany z budżetu państwa?

- To miejski teatr, budżet zależy od prezydenta Warszawy. Teraz ten urząd zajmuje przedstawicielka partii liberalnej, więc wszystko jest w porządku. Ale wcześniej tak nie było, mówiono nam, że jesteśmy zanadto artystyczni, że trzeba mniej wydawać, a więcej zarabiać. Teraz jesteśmy w opozycji do rządzącej prawicy. Teatr w Polsce zawsze będzie krytykować władzę i nie chodzi nawet o konkretne wydarzenia. Nas interesuje to, jak władza wpływa na rozwój społeczeństwa. I nieważne, czy chodzi o czerwonych, czy o białych.

Czy dziś teatr w Polsce wpływa na społeczeństwo tak silnie jak niegdyś?

- Ma ogromny wpływ na dyskurs społeczny. Dyskusje w prasie na temat danego spektaklu mogą się toczyć przez dobre kilka miesięcy po premierze. Scena szybko reaguje na zmiany w społeczeństwie. To niezależny głos, doskonały oponent dla polityków.

Powiedział pan, że nie wystawiłby teraz "Iwony" w Polsce. A jak ta sztuka Gombrowicza brzmi dzisiaj w Rosji?

- W Rosji istnieje problem z systemem, który tłumi indywidualność. To gorący temat. Przyjeżdżając do Moskwy, myślisz, że możesz tu sobie pozwolić na wiele. Ale szybko zdajesz sobie sprawę, że granice są ściśle określone. Jeśli je przekroczysz, to znajdujesz się poza prawem.

Czym moskiewska "Iwona" będzie się różnić od krakowskiej?

- Gdy reżyserowałem tę sztukę w Krakowie, byłem młody, dlatego tamten spektakl był bardziej romantyczny, o tragicznej miłości... Teraz bardziej mnie interesuje relacja między obcym a władzą. Wydaje mi się, że strach jest najważniejszym ludzkim napędem. Lubimy tych, którzy są do nas podobni. A człowiek o innym kolorze skóry nie budzi naszej sympatii - my się go boimy. Przemawia przez nas pierwotna natura, kiedyś baliśmy się zwierząt. Zamiast powiedzieć: "Spokojnie, już jesteśmy bezpieczni, nie napadniemy na sąsiadów, a oni nie napadną na nas", sami rozpalamy strach.

Czy można mówić na takie tematy w państwowym teatrze z burżuazyjną publicznością? Czy w ogóle możliwy jest dziś dialog w teatrze?

- W przeciwieństwie do Grotowskiego uważam, że teatr nie istnieje bez dialogu - to jego fundament. Jeżeli do teatru przychodzi burżuazyjną publiczność, która może w jakiś sposób wpłynąć na politykę, to temat systemu i władzy jest w sam raz dla niej, dla tych, którzy mogą coś zmienić. To, co będą myśleć w trakcie spektaklu i po, jest dla mnie szalenie ważne. Sztuka Gombrowicza jest między innymi o życiu na dworze. Tak więc jesteśmy swego rodzaju zwierciadłem dla tych ludzi.

"Iwona" jest pańskim debiutem w Rosji. Jakie są pańskie wrażenia?

- System piętrzy przeszkody, np. biurokratyczne. Ale jeśli mówić o plusach, to czuję, że i dla aktorów, i dla reszty ekipy teatr jest najważniejszą sprawą w życiu. Dlatego możemy rozmawiać na całkiem innym poziomie. Dla mnie ogromnie ważne jest to, z kim pracuję, czy w trakcie prób będzie chemia między mną i aktorami. Teatr to trans, dlatego poszukuję aktorów transowych. Najpierw przerabiamy teorię, a potem robimy ćwiczenia, wiele improwizujemy. Przyglądam się, co grają moi aktorzy, kim są, jaką sytuację stwarzamy na scenie. Zależy mi na tym, żeby czuli w środku to, co najważniejsze. W rosyjskich aktorach jest pewien wstyd, który nie pozwala im całkowicie się wyzwolić z narzuconych pęt i ograniczeń. Ale pracujemy nad tym.

Czy najbardziej interesuje pana w człowieku to, co jest głęboko ukryte? Czy dążenie do otwartości odziedziczył pan po swoim nauczycielu Krystianie Lupie?

- Oczywiście, to najważniejszy temat. Zanim poznałem Krystiana, wiele podróżowałem po świecie, odwiedzałem różne plemiona. Ciekawe, że w Mongolii, w Papui-Nowej Gwinei, wśród aborygenów można z ludźmi nawiązać kontakt, nawet w najdziwniejszym systemie. Jeśli widzisz człowieka, indywiduum, a nie system, to zawsze uda ci się nawiązać relacje, nawet dość silne. Człowiek potrzebuje więzi, potrzebna mu jest ta wewnętrzna komunikacja. A cała reszta - jak żyjemy jak wyglądamy - to system i warunki, w których się znaleźliśmy i w których musimy przeżyć.

W Papui-Nowej Gwinei aborygeni wyrąbują kawałek dżungli, w środku kręgu stawiają słup - to oś ich świata. Dalej nie chodzą, bo tam się czai niebezpieczeństwo: węże itd. Jeżeli uszanujesz ich reguły, to nikt ci nic nie zrobi, a nawet przyjmą jak swego. Trzeba chwilę poczekać, nie naruszać granic, pozwolić, aby ci się przyjrzeli. Jesteś biały, więc się ciebie boją. Potem należy dać sygnał, że ich poważasz, np. wysłać wodzowi papierosy. Dostaniesz wodę. I tak krok za krokiem buduje się relacja.

Ale przecież idea wielokulturowości przeżywa dzisiaj kryzys?

- To omyłkowa formuła, fałszywa. Jest tylko jedna kultura - kultura człowieka. W historii cywilizacji to Europejczycy mają na sumieniu najwięcej zła. Jesteśmy z siebie bardzo dumni, ale przecież to my narzucaliśmy swój porządek i chcieliśmy dominować nad innymi.

Jaka będzie przyszłość? Jak pan odbiera teraźniejszość?

- Od roku żyję w Polsce z nową władzą. Pamiętam komunizm. Wtedy wiedzieliśmy, jak funkcjonować i jak się dogadywać, choćby przy zamkniętym szlabanie. A teraz panuje nowa ideologia, a dyskusji o niej nie ma. Jest propaganda, system wychowania nowego społeczeństwa w duchu narodowym i katolickim. Chodzi o to, żeby wszystko zmienić, poczynając od szkoły podstawowej, a na nominacji szefa spółki gazowej kończąc. Czegoś takiego wcześniej nie było.

Od upadku komunizmu w Polsce wyrosło pokolenie, które przyzwyczaiło się do innego porządku i trudno je będzie wychować na nowo.

- Ministerstwo kultury uważa, że w spektaklach naszego teatru są elementy pornografii i dyskusje o religii. To automatycznie pozbawia nas państwowego dofinansowania. Zdaniem rządzących jesteśmy wstydem dla Polski. Mam nadzieję, że to się zmieni. Może to temat, który należy przerobić. Demokracja zbyt krótko działała w naszym kraju, by trwale odmienić świadomość Polaków.

***

Grzegorz Jarzyna (ur. w 1968 r.), polski reżyser teatralny. Studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserię na PWST w Krakowie. Był asystentem Krystiana Lupy. Zasłynął oryginalnymi inscenizacjami klasyki teatralnej, literackiej i filmowej (Witkacy, Dostojewski, Pasolini), a także spektaklami operowymi (Mozart, Prokofiew, Ravel). Od 1998 r. jest dyrektorem artystycznym teatru TR Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji