Artykuły

Hanka Bielicka nie żyje

- Hania od razu stała się ulubienicą publiczności. Miała 30 lat, a wyglądała na 16. I tak jej już zostało - HANKĘ BIELICKĄ wspomina Stefania Grodzieńska.

Pani Hanko, nauczyła nas pani się śmiać. Kto teraz to za panią zrobi?!

Mówiono o niej: "Pani Hanka od dobrego humoru", "królowa estrady i kabaretu", "mistrzyni monologu". W listopadzie ubiegłego roku skończyła 90 lat. Kto na nią patrzył, nie chciał w to uwierzyć! - Pyta pani, skąd to poczucie humoru? Zawdzięczam je szczęśliwemu dzieciństwu. Razem z siostrą byłyśmy niezwykle kochane. To dało nam azyl, do którego w każdej trudnej chwili mogłyśmy później uciec - powiedziała mi cztery miesiące temu w wywiadzie udzielonym tuż przed urodzinami.

- Z Hanią poznałyśmy się w 1946 r. - wspomina Stefania Grodzieńska. - Występowała z mężem na scenie letniej w Łodzi. Przedstawienie zrobiło furorę, ludzie byli zaskoczeni, że przyjechali jacyś tam aktorzy ze Wschodu, a tak świetnie zagrali. Hania od razu stała się ulubienicą publiczności. Miała 30 lat, a wyglądała na 16. I tak jej już zostało. Kiedyś powiedziała mi, że śmieszy ją to, że ludzie traktują ją jak postacie, które gra: lekkomyślne, roztrzepane, głupkowate. A ona przecież była niezwykle wykształconą, dystyngowaną kobietą. Znała kilka języków.

Witold Sadowy poznał panią Hankę - bo tak ją nazywa - pod koniec lat 40., gdy do Warszawy ściągali aktorzy z całej Polski, bo otwierano Teatr Współczesny. Ona przyjechała z Łodzi razem z mężem Jerzym Duszyńskim. - Spotykaliśmy się w otwartym domu mecenasa Bądzyńskiego na Nowym Świecie. Schodzili się tam wszyscy aktorzy. Nie było nas wielu, dlatego może tak wiele rzeczy robiliśmy razem. Potańcówki w ZASP-ie, wakacje w Sopocie... Jak zapamiętałem panią Hanię? Oczywiście jako osobę szalenie pogodną. Opowiem anegdotę. Ona, jej mąż i Szaflarska przyjaźnili się. Ludzie myśleli, że to Szaflarska jest żoną pana Jerzego. Kiedy dowiadywali się prawdy, byli strasznie zaskoczeni. A pani Hanka? Oczywiście z tego się śmiała.

Była bardzo gościnna. Ilekroć do niej się nie wpadło, zawsze poczęstowała dobrą nalewką albo koniakiem. Miała jedno wielkie marzenie, które niestety nie spełniło się. Po Ćwiklińskiej chciała zagrać babkę w sztuce "Drzewa umierają stojąc". Niestety nie zdążyła.

- Znałam ją od najmłodszych swoich lat. To ona mnie zaprotegowała do "Podwieczorku przy mikrofonie" i jej zawdzięczam, że wciągnęła mnie na estradę - opowiada Bożena Dykiel. - Była naszą nauczycielką - mądrą, inteligentną i wspaniałą. Jak rzadko kto potrafiła sprawy poważne i ciężkie zamienić w żart lub mówić o nich zwyczajnie i w lekki sposób. Uwielbiała kapelusze. Opowiadała nam, jak kapelusz zmienia człowieka. Do dziś wiele z moich koleżanek, które również wyszły spod jej mistrzowskiej ręki, nosi kapelusze. Starają się tak jak ona stać się kimś innym.

Jan Pietrzak: - Jeszcze w zeszłym roku występowaliśmy razem w Cafe Kabaret w Bytomiu. Nigdy nie narzekała na trudy podróży, na zmęczenie. Pamiętam ją jako dobrą, serdeczną koleżankę. Ale to dziwne. Znałem ją 50 lat, ale teraz jakby ogarnęło mnie jakieś ciężkie umysłowe zaćmienie. Nie potrafię sobie przypomnieć niczego. Cały czas o niej myślę jak o błysku radości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji