Artykuły

Bydgoski balet na nieboskłonie

"Stabat Mater. Harnasie" w choreogr. Roberta Bondary w Operze Nova w Bydgoszczy. Pisze Wiktoria Raczyńska w portalu Bydgoszcz Inaczej.

Robert Bondara wraca do Opery Nova po pięciu latach od swojej pierwszej pełnowymiarowej choreografii do "Zniewolonego umysłu" i tak jak i on bogatszy w nowe doświadczenia, chyli czoła przed bydgoskim baletem, który w tym czasie równie mocno rozpostarł swoje skrzydła. W "Stabat Mater" i "Harnasiach" [na zdjęciu] tę kreatywność i pasję dostrzega się w każdym dotyku.

Utwory Karola Szymanowskiego uważane za trudne, rzadko z tej przyczyny doczekiwały się swoich wystawień scenicznych. W tym miejscu niewątpliwie należy się ukłon polskim śpiewakom, choćby Piotrowi Beczale czy Mariuszowi Kwietniowi, ale także Simon'owi Rattle'owi, który sięgnął po tego kompozytora i dokonał kilku zaskakujących nagrań.

Robert Bondara postanowił połączyć za sprawą jednej premiery dwa skrajnie różne utwory Karola Szymanowskiego - "Stabat Mater", wystawiany do tej pory tylko kilka razy, w tym w Teatrze Wielkim w choreografii Ewy Wycichowskiej, w której sam brał udział i "Harnasie" wystawiony, m.in., przez Operę Narodową w Warszawie w choreografii Emila Wesołowskiego, gdzie oświetleniem zarówno tam, jak i tutaj zajął się ponownie, prawie już u nas etatowy reżyser świateł, Maciej Igielski. I jeśli celem miało być uwspółcześnienie obu, to choreografii mógł podjąć się tylko artysta młodego pokolenia, choć jak wspominał na konferencji prasowej Maciej Figas, przeczołgany już w warunkach bojowych, Robert Bondara.

Ten młody choreograf ma już za sobą, m.in., spektakle dla Polskiego Baletu Narodowego w Warszawie, dla Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu w Wilnie, dla Company E w Waszyngtonie. I mając na uwadze, że to właśnie u nas miał szansę po raz pierwszy pokazać się z jak najlepszej strony, z tym większym sentymentem wrócił do Bydgoszczy.

I jest to scena dla niego. Ten balet jest skrojony dla niego. To balet, który słucha i rozumie swoich nauczycieli. Bo tylko tak, z pokorą, oddaniem i charakterem można pokazać, na co stać tancerza.

I ten balet to udowadnia w każdej minucie obu przedstawień. I nawet, gdy wydawać by się mogło, że "Harnasie" będą dużo łatwiejsze w odbiorze, ciekawsze scenicznie - bójka podczas wesela - to największe umiejętności ten balet pokazuje właśnie w "Stabat Mater", gdzie emocje i piekielnie trudna choreografia mogłyby zgubić niejednego solistę.

Tymczasem Tomasz Siedlecki i Angelika Gembiak hipnotyzują ruchem. Plastyczność ich ciał onieśmiela, zawstydza, sprawia, że człowiek nieświadomie wysuwa się z fotela ku scenie i zastyga w oczekiwaniu na kolejną pozę.

Gdy balet już na scenie "przebiera" Syna, który zapowiada swoje przejście, jakby w tafli lustra zaglądając na drugą stronę, gdy znika mu głowa czy ręka, która nagle pojawia się wypchnięta obok przez innego tancerza, zapowiada początek zaskakującej choreografii. I tylko scena obmywania nóg, czy później zawinięcia ciała Syna w całun odnosi się bezpośrednio do oryginału, gdzie Maryja opłakuje śmierć Chrystusa. A choreografia jest w rzeczy samej niezwykła. Bardzo filmowa - Bondarze bardzo zależało, abyśmy nie widzieli na scenie tancerza, który ma do wytańczenia konkretne "pas", tylko człowieka, który jest autentyczny. I ta prawda ze sceny biła. Bo i tutaj była bójka, gdy kolejni tancerze zmienili w tańcu szaty na czarne i zaimprowizowali uliczną awanturę, w której zginąć mógł każdy syn - jak bardzo wydało się to współczesne, jak bardzo uniwersalne w obliczu świata targanego wojnami.

Obraz, tak byłoby trafnie go nazwać, który na długo zapadnie w mojej pamięci to ostatnie pożegnanie Matki z Synem w szklanym sześcianie - ten niezwykły sposób łączenia ciał, gdzie trzecim tancerzem stają się właśnie ściany, o które rękami i nogami zapiera się w pozycji horyzontalnej Matka, a Syn podpiera ją jedynie kolanem, daje wrażenie lewitacji. Zachwycający efekt, choć szklany sześcian wydaje się zbyt często ostatnio wykorzystywany przez różnych realizatorów scen teatralnych i operowych, wreszcie czuję realną potrzebę jego użycia.

Podoba mi się również wyjście chóru w stronę widowni - chóru, który jest też swojego rodzaju kotarą rozsuwającą się na boki - to już nie ludzie "no name" stanowiący tło do przedstawienia - to jego żywa tkanka - można im się subtelnie przyjrzeć. A "Stała matka bolejąca" w ich wykonaniu brzmi znakomicie. I słowa: "O, jak drżała i truchlała, i bolała, gdy patrzała na synowskich tyle mąk" doskonale uosabia swoim ruchem Angelika Gembiak.

Najtrudniejszą rolę do odegrania, jak wskazywało wielu, w tym Maciej Figas, kierownik muzyczny, miał Maciej Igielski. To na nim spoczywała ogromna odpowiedzialność zbudowania klimatu poszczególnych scen światłem. Bo sama scenografia była bardzo oszczędna, choć zapewne z pozoru, bo stanowiło ją 13 warstw tiulowych kurtyn, które w pierwszej części nie mogły ulec zagnieceniu, a w drugiej - 500 metrów kwadratowych tkaniny, której istotą były właśnie zagniecenia. I to wciąż stanowiło tylko jakby półprodukt, bo dopiero światło Macieja Igielskiego wydobywało z tego płótna piękno i atmosferę poszczególnych scen.

W ten oto sposób zeszliśmy z niebios, aby stopami dotknąć szczytów gór.

A tu zgoła odmienna muzyka, dynamiczna, żwawa, choć ludowo stonowana. Idealna do hulanki i góralskiego weselicha. A to z kolei podszyte jest wewnętrzną rozterką Młodej (w tej roli Marta Kurkowska). Dziewczynę despotyczny ojciec wydać chce "korzystnie". Młody (Tomasz Gruszecki), zamożny, cierpliwy, acz przewidywalny, to przeciwieństwo Harnasia (Tomasz Wojciechowski), w którym zakochała się Młoda. Rychłe weselicho zapowiada nadejście dwóch górali ze "sksypeckami" w czarno-beżowych strojach. W podobnych strojach - pozbawionych korali i czerwonego serdaka, a jedynie w kierpcach tańczą dwie pary. Nie sposób oderwać oka od wdowy (Olessia Denissowa), a raczej "wesołej (bo podpitej) wdówki". Humorystyczny wątek, dodany przez bacznego obserwatora naszej rzeczywistości. Tak, wdówka z pewnością uniosła to wesele.

Tutaj ważna jest choreografia dłoni, rodzaj dotyku, skupienie uwagi na ledwo dostrzegalnym muśnięciu opuszkami palców pokazuje rodzącą się między Młodą a Harnasiem miłość, świadomość niebezpieczeństw, jakie za sobą niesie, rozterki i dylematy dziewczyny. Wybór pomiędzy miłością a domem rodzinnym. Na pewno bardzo urealniona jest bójka podczas wesela, z którego Harnaś wykrada dziewczynę. Próżno szukać dzisiaj na Podhalu typowych zbójników, jak z libretta. Ale łobuzów w jeansach, koszulkach w kratę i czarnych czapkach znajdziemy za to na każdej "dzielni". Tam też znajdziemy miłość, nierzadko opartą na dysonansach społecznych i mezaliansach małżeńskich.

Na uwagę zasługuje niebanalny pomysł Julii Skrzyneckiej przebrania tancerzy na scenie, pokazując jednocześnie dwulicową ludzką naturę. Niewątpliwie, co podkreślała i za co dziękowała jej Ilona Jaświn-Madejska, kierowniczka baletu, Julia projektując te stroje miała na względzie dobro tancerzy - kostium powinien być ładny, ale też wygodny i bezpieczny. A niebo i góry, które na końcu zamieniły się ponownie w niebo - tak realne, że miało się wrażenie, że zaraz spadnie deszcz i powieje halny.

Julia Skrzynecka podkreślała przed premierą, że jest to najfajniejsza w Polsce opera do współpracy, bo ma niesamowity zespół baletowy - to ludzie, którzy kochają swoją pracę i każdy dzień spędzony tutaj, mimo ogromnej ilości kłopotów technicznych, to radość i zabawa. Z żalem będzie wyjeżdżać.

- Jeśli spektakl zrobi wrażenie, niewykluczone, że stanie się kolejnym, po "Zniewolonym umyśle", planem wydawniczym Opery Nova w Bydgoszczy - zapowiadał przed premierą Maciej Figas.

"Stabat Mater. Harnasie" Karola Szymanowskiego do zobaczenia jeszcze we wtorek, 25 października, o godzinie 19.00

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji