Misja Gołębia
W Roku Odkryć Geograficznych i Roku Krzysztofa Kolumba teatr polski powrócił do idei wystawienia "Księgi Krzysztofa Kolumba" według poetyckiego dramatu Paula Claudela. W Polsce do inscenizacji tej sztuki przymierzał się już Mieczysław Kotlarczyk, w krakowskim Teatrze Rapsodycznym w 1961 r. Do premiery jednak nie doszło. Zaawansowane próby wstrzymał telefon miejscowego "urzędnika od kultury" - władzom nie podobał się triumfujący katolicyzm dzieła.
Tym razem okazja wydawała się nie do przepuszczenia - mija właśnie hucznie obchodzone w świecie pięćsetlecie przybicia statków Krzysztofa Kolumba do brzegów Ameryki. Gdynia, już po raz drugi w historii, została gospodarzem Operacji Żagiel (Operation Sail). W czasie, gdy prawie setka pięknych w swym majestacie żaglowców zawitała do gdyńskiej przystani, Teatr Miejski w Gdyni wystawił "Księgę Krzysztofa Kolumba". Przed cumującym przy Skwerze Kościuszki "Darze Pomorza", od 7 do 10 sierpnia można było zobaczyć Daniela Olbrychskiego w roli wielkiego podróżnika i posłuchać Czesława Niemena, wykonującego najnowsze kompozycje, napisane specjalnie do tego wielkiego widowiska plenerowego.
Już pierwsze zdania Komentatora "Księgi" wprowadziły nas w naturę dzieła, które posłużyło widowisku za materiał: "Kolumb znaczy tyle, co Gołąb, a Krzysztof to Nosiciel Chrystusa. Krzysztof Kolumb to człowiek, który zjednoczył ziemię pod jednym krzyżem". Paul Claudel (1868-1955), francuski poeta i dramaturg, był katolikiem o wierze graniczącej z dogmatyzmem. Nie kłóciło się to z jego osobistym niepohamowanym pragnieniem sławy, potęgi i bogactwa. Tacy też są bohaterowie jego utworów, w tym zdobywca Nowego Świata. "Księga Krzysztofa Kolumba" razi dziś nadmiernie manierycznym językiem i poetyckim nadmiarem cudownych zbiegów okoliczności, które mają utwierdzać widza w symbolicznej wymowie dziejowego (czytaj: katolickiego) posłannictwa Kolumba. Woda, Gołąb, Księga, Okręt, Pierścień - wszystkie konotacje tych słów-kluczy zmierzają u Cluadela wprost do Rzymu. Tym naiwnościom rodem z katechizmu dla maluczkich znakomity odpór dał Daniel Olbrychski. Swojej interpretacji roli Kolumba nadał on tak intensywnej siły wyrazu, że nawet mielizny tekstu uczynił wiarygodnymi. Potrafił być przejmująco wielki w swoim romantycznym osamotnieniu, w walce przeciw całemu złu świata, które sprzysięgło się przeciw jego misji.
"Wiedziałem nieskończenie więcej, niż odkryłem", "Nazywam się Ambasador Boga, moim pierwszym mianem jest Nosiciel Chrystusa", "Przekroczyłem granice", "Jak miło jest mieć ziemię kulistą w ramionach" - w takie pompatyczno-buńczuczne kwestie, wyposażył Claudel swego bohatera. Naprawdę trzeba warsztatu Daniela Olbrychskiego, by podołać tej roli bez narażenia się na zarzut śmieszności. Imponująco sprawny aktor bardzo dobrze wypadł też w akcji, np. w scenie pojedynku, występując jedynie z płaszczem w dłoni naprzeciw zbuntowanego oficera ze szpadą.
Nie ma w tym winy sprawnego gdyńskiego zespołu, ale poza najbardziej rozbudowaną postacią Kolumba, w zasadzie nie ma co wspominać o ponad dwudziestu pozostałych rolach. To naprawdę spektakl Olbrychskiego, Niemena, no, i oczywiście trzech młodych reżyserów, którym udało się wyjść obronną ręką z religijnego rozegzaltowania autora: Ryszarda Nyczki, Wojciecha Starosteckiego i Artura Hoffmana. Opiekę artystyczną nad ich reżyserskim dyplomem sprawowali pedagodzy warszawskiej PWST, m.in. Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda.
- Przyjechałem tu, żeby zobaczyć spektakl tych młodych ludzi, nie po to, by cokolwiek poprawiać czy narzucać od siebie - powiedział "Rzeczpospolitej" Andrzej Wajda 7 sierpnia, po pierwszym przedpremierowym pokazie "Księgi" z udziałem publiczności. - Jestem bardzo zadowolony z efektu. Ale recenzję niech pan napisze z tego, co pan sam zobaczył. Cóż, ja także jestem zadowolony z efektu - z rzadko spotykanego na ubożejących polskich scenach bogactwa kostiumowo-scenograficznego, z płynnej plastyki ruchu scenicznego, z doskonałej ilustracji muzycznej, z reżyserii utrzymującej spektakl w dobrym tempie, ze 120 wykonawców, z nieprzeliczonego mrowia widzów, którzy wypełnili miejsca siedzące na ustawionych dla nich trybunach, a nawet stali na każdym wolnym skrawku nabrzeża - ale najbardziej jednak z tego, że prezentacja "Księgi Krzysztofa Kolumba" zręcznie wymykała się pułapkom patosu - zmorze wszelkich widowisk rocznicowych.