,Skiz" czyli azyl dla szukających wytchnienia...
A propos wielkiej klasy, to na koniec nie sposób nie odnotować choć krótko jednego z nowych warszawskich spektakli teatralnych: "Skiza" Zapolskiej, którego w Sali Prób Teatru Dramatycznego wyreżyserował Witold Zatorski.
Mój Boże. "Skiz"! Komedia sprzed lat siedemdziesięciu paru, początkowo nie przez wszystkich doceniona, dopiero w roku 1937 narodziła się jakby na nowo - wtedy, gdy zabrali się za nią znakomici aktorzy. Bo "Skiz" to przede wszystkim sztuka dająca wspaniałe pole do popisu aktorskiemu kwartetowi: dwie pary małżeńskie - starsza, posiadająca spore doświadczenie, życiową mądrość i umiejętność dystansowania się od codzienności, młodsza - naiwna, prostolinijna, łatwo dająca się bałamucić salonowym flirtom, romantycznie rozbudzona (to ona), po hreczkosiejsku rzeczowa (to on).
"Skiza" wystawia się nie tylko, by sprawić przyjemność publiczności, lecz także by sprawić przyjemność aktorom, takie to są role. Niestety - jeśli nie ma koncertowej gry, gaśnie cały urok i dowcip tej komedii, ale też "Skiza" grywają zazwyczaj najlepsi. Pamiętam jeszcze krakowski spektakl sprzed lat trzydziestu pięciu, z Ćwiklińską, Wiktorem Biegańskim, Jadwiga Baronówna i Tadeuszem Wesołowskim - był to koncert nad koncerty! Potem widywałem "Skiza" kilkakrotnie; zawsze w obsadzie ktoś błyszczał - a to Zofia Jaroszewska jako rozsądna i wdzięczna Lulu, a to Łapicki jako pełen szarmu Tolo, - ale - dopiero teraz, w Dramatycznym, znowu zachwycił mnie cały wspaniały kwartet: Barbara Krafftówna, Gustaw Holoubek, Magda Zawadzka i Piotr Fronczewski...
Wyborny spektakl! Komedia Zapolskiej znów odzyskała w nim wszystkie swoje walory, znowu cieszyliśmy się błyskotliwym dialogiem, znowu mogliśmy chociaż na dwie godziny zapomnieć, że istnieje jakiś inny świat na zewnątrz, że mogą być jakieś inne konflikty niż małżeńsko-towarzyskie...