Artykuły

I co teraz?

- Obrona teatru - a przypuszczam, że także innych dziedzin kultury - elektryzuje jedynie środowisko, co doskonale wie spokojna o swoją bezkarność władza, a na co my wciąż wolimy przymykać oczy. Rozmowa Doroty Buchwald, Pawła Łysaka, Piotra Olkusza i Jacka Sieradzkiego.

SIERADZKI: Czy ja się może mylę, kiedy mówię, że w ostatnich dniach stało się coś, co dotąd nie zdarzyło się nigdy w niepodległej Polsce po 1989 roku? Oto środowisko teatralne w żywotnej sprawie dotyczącej jednej z najważniejszych naszych scen, obsadzenia dyrekcji Teatru Polskiego we Wrocławiu, zajęło stanowisko w gruncie rzeczy jednomyślne, łącząc się ponad znanymi skądinąd podziałami, niekiedy w bardzo zaskakujących konfiguracjach personalnych czy pokoleniowych. Po czym owo wspólne stanowisko artystów zostało ostentacyjnie, można rzec, wyzywająco zlekceważone przez odpowiedzialnych za kulturę polityków. Czy mam rację twierdząc, że tak dotąd nie bywało?

BUCHWALD: Przebiegam w myślach te lata... Bywały rozmaite zawirowania, bywały spięcia i skandale, ale nie zdarzyło się, żeby do tego stopnia odrzucić, nie wysłuchać głosu ludzi teatru - partnerów, wydawałoby się, nie do pominięcia w decyzjach dotyczących losu każdej ze scen.

ŁYSAK: Jedyny przykład z przeszłości, który przychodzi mi do głowy, to odgórne mianowanie Grzegorza Królikiewicza dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi w roku 2003. Tam też było dramatycznie, zespół teatralny zamknął się w budynku, ludzie się przykuwali do kaloryferów, wyciągali ich ochroniarze czy straż miejska.

SIERADZKI: No, ale Królikiewicz, cokolwiek myśleć, reprezentował sobą pewien dorobek, był artystyczną osobowością.

BUCHWALD: Bardzo kontrowersyjną. Jego dorobek był też zupełnie nieteatralny, predyspozycji do bycia scenicznym liderem miał naprawdę mało. Różnica tkwi moim zdaniem w innym punkcie: wtedy środowisko nie wystąpiło tak jednoznacznie w obronie teatru. Łódzki zespół był osamotniony.

OLKUSZ: Różnica podstawowa polega na zmianie świadomości wokół teatru, nie tylko w samym teatrze. Pamiętam jak dziś, że wówczas Jacek Żakowski, komentując sprawę Królikiewicza w radiu Tok FM, powiedział bez wahań: to są prawa demokracji. Artyści nie mają się co buntować i miasto nie ma się co buntować, skoro wybrało sobie takiego prezydenta, jak Jerzy Kropiwnicki, który arbitralnie podjął decyzję o obsadzie stanowiska dyrektora teatru. Dziś Żakowski by już chyba tak nie powiedział.

ŁYSAK: Chyba rzeczywiście nie. Ale powiedzmy wyraźnie, że protesty środowiska teatralnego przeciw szykowanej - a później przeprowadzonej -wrocławskiej zmianie, miały naprawdę bezprecedensowo szeroki zasięg. Głosy dyrektorów scen warszawskich, Macieja Englerta, Tadeusza Słobodzianka, Grzegorza Jarzyny, Krzysztofa Warlikowskiego, głosy z Krakowa...

BUCHWALD: .. .głosy teatrów z całego kraju od Szczecina do Lublina i od Gdańska do Krakowa...

ŁYSAK: Ale też głosy poszczególnych twórców, reżyserów, aktorów, listy protestacyjne szeregu organizacji i stowarzyszeń. Naprawdę niesamowita manifestacja jedności w naszym światku, który od jedności zawsze był przecież bardzo, bardzo daleki.

SIERADZKI: Jak dopowiadamy, to dopowiedzmy też i to, że nie były to wyłącznie protesty i proklamacje. Pojawił się pomysł mediacji, szukania dobrego wyjścia z sytuacji, którego mieli się podjąć szefowie Instytutu Teatralnego, ty, Doroto, i Dariusz Kosiński. I ten pomysł też został gremialnie poparty. Środowisko bynajmniej nie ograniczyło się do manifestowania, opowiadało się za projektem konkretnych, koncyliacyjnych działań. Na nic. Do tej pory, od projektu nieściśle mówiąc "kategoryzacji teatrów" z początku transformacji, aż po akcję sprzed paru lat pod hasłem "Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem", gdy artyści podnosili krzyk, władze odstępowały od swych pomysłów, bądź je w istotny sposób modyfikowały. Tym razem środowisko en bloc dostało w pysk, bo administracja nie cofnęła się nawet o krok.

BUCHWALD: Z takich dawnych przypadków przypomniałabym jeszcze sprawę Teatru Dramatycznego w Warszawie w roku 1991. Na fali ówczesnego entuzjazmu dla prywatyzacji miasto było już blisko oddania jednej z najlepszych miejskich sal teatralnych producentowi "Metra". Wówczas też podniosło się larum i urzędnicy się cofnęli.

Ale stosunki między teatrami a administracją kulturalną to nie tylko kwestia chęci czy niechęci obydwu stron. To także kwestia struktury organizacyjnej teatrów, no i prawa. Przypomnijmy, choć nasi czytelnicy w większości to wiedzą: polski teatr jest od lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku zdecentralizowany. Tylko trzy sceny podlegają bezpośrednio Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, większość jest prowadzona przez samorządy, miejskie albo marszałkowskie. Kilka scen jest prowadzonych wspólnie przez oba szczeble samorządu, a dodatkowo jeszcze kilka jest współprowadzonych przez Ministerstwo Kultury, co stanowi dodatkową komplikację, na przykład właśnie w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Stosunki między teatrem a - urzędowo mówiąc - jego "organizatorem" reguluje Ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej z dnia 25 października 1991 roku, znowelizowana w roku 2012. Z tą nowelizacją wiązano ogromne nadzieje - że właśnie sporo spraw teatralnych uporządkuje, ale - w wyniku niespójnego lobbowania samego środowiska już w sejmie - nie uzyskała negocjowanego wcześniej mozolnie kształtu. Ustawa obowiązuje już cztery lata i wyraźnie widać, gdzie ma mankamenty i co w niej nie działa prawidłowo. Ale nie ma szans na spokojną ewaluację, gdy stosunki między teatrami a władzą robią się aż tak wybuchowe. Wrocławską zmianę przeprowadzono przecież w oparciu o przepisy tej ustawy, właściwie od strony formalnej, a wszyscy mamy poczucie, że dobrze to nie wyszło.

ŁYSAK: Ja akurat nigdy nie wierzyłem w to, że jakakolwiek regulacja prawna, żeby była nie wiem jak ścisła, rozwiąże nam wszystkie problemy. Ale z drugiej strony nie mogę się zgodzić z głosami, które często słyszę dziś: skoro w jednym czy drugim przypadku prawo zadziałało źle, to trzeba je natychmiast zmienić, przepisać przepisy pod ten konkretny przypadek. To szalenie niebezpieczne myślenie. Ustawa jest ramą prawną, ona spina całość, daje możliwości, natomiast cała reszta, czyli jej praktyczne stosowanie, jest sprawą ludzi uczestniczących w procesie. I urzędników, i dyrektorów teatru, i całego środowiska. Problemem nie jest prawo, problemem jest ranga twórczości scenicznej jako dziedzina życia społecznego. Uczestniczę w wielu gremiach, do niedawna w Radzie Instytucji Artystycznej, w grupie roboczej przy Instytucie Teatralnym...

BUCHWALD: ...no właśnie. Próbujemy od jesieni 2015 roku stworzyć przy IT taką platformę "dialogu społecznego" w sprawie organizacji życia teatralnego. Właśnie w kontekście wybuchających co jakiś czas kryzysów. W grupie roboczej są reprezentanci - jak nam się wydaje - wszystkich interesariuszy: artyści, dyrektorzy teatrów, badacze, recenzenci, stowarzyszenia i związki zawodowe.

ŁYSAK: Spotykaliśmy się z urzędnikami, z politykami, wielokrotnie próbowaliśmy podpowiadać czy wspólnie wypracowywać dobre praktyki na styku teatru i samorządu. Wyglądało, że proces dogadywania się postępuje. A gdy przyszło czołowe zderzenie, okazało się, że nasza ranga jest zbyt mikra, by potraktować nas po partnersku, czyli poważnie. Środowisko, jak powiedziałeś, dostało w pysk. I cisza. Nie jesteśmy górnikami, nie zatrzymamy tramwajów czy pociągów. Z nami tak można.

OLKUSZ: Też sądzę, że kwestia rangi sztuki teatru jest tu kluczowa. Ale mnie boli nie tyle niska pozycja w oczach władz, gdzie rzeczywiście możliwości protestu ludzi sceny mają się nijak do możliwości górników, ile równie niewysokie miejsce na innej drabince: w hierarchii wartości społeczeństwa obywatelskiego. Wiem, że zabrzmi to naiwnie, ale jednak miałem nadzieję, że ludzie, którzy tłumnie oglądali "Dziady" czy "Wycinkę", wypełniając ogromną widownię Teatru Polskiego łącznie z balkonami, upomną się o ten teatr z siłą przynajmniej porównywalną z akcjami w obronie, ja wiem, wycinanych starych drzew czy przeciw planom zamiany parku w kolejny deweloperski interes. A tymczasem na tym wielkim marszu protestacyjnym pod Urząd Marszałkowski, który zorganizował teatr, widzów - nie artystów, tylko zwykłych widzów - było malutko. O wiele mniej, niż się spodziewałem. Teraz słyszymy o akcji podpisów wśród widzów, ale na razie nie jest to masowy zryw. Ta nieoczekiwana obojętność powinna dać do myślenia nam wszystkim.

BUCHWALD: Nie można zapominać, że to były wciąż wakacje, a to jak wiadomo najlepszy czas dla każdej władzy do przeprowadzania niepopularnych zmian. To był dzień roboczy, piątek, dwunasta. Teatr też miał przerwę w graniu. Widzowie Teatru Polskiego - moim zdaniem - jeszcze się w tym dramacie pojawią.

OLKUSZ: Jakby znów chciano niszczyć Rospudę, to znalazłaby się całkiem liczna grupa, by o każdej porze dnia i nocy przykuwać się do drzew. Obrona teatru - a przypuszczam, że także innych dziedzin kultury - elektryzuje jedynie środowisko, co doskonale wie spokojna o swoją bezkarność władza, a na co my wciąż wolimy przymykać oczy.

SIERADZKI: Oczywiście swoją rolę gra tu atmosfera w całym kraju, we wszystkich dziedzinach życia społecznego. W wyniku wyborów władzę wzięła jedna partia, która bez skrępowania wykłada swoją filozofię rządzenia: otrzymaliśmy poparcie większości wyborców i nie musimy się liczyć z głosami jakichkolwiek mniejszości, bo mamy mandat do wprowadzania tego, co chcemy. Środowisko teatralne jest taką właśnie mniejszością, której nie trzeba pytać o zdanie. Podobnie jak cała liberalna inteligencja, podobnie jak eksperci. Ale zwróćcie uwagę, że zmianę w Polskim przeprowadziła zupełnie niesamowita koalicja. Minister kultury z PiS, marszałek dolnośląski z PO...

BUCHWALD: Bezpartyjny samorządowiec.

SIERADZKI: ...ale związany w przeszłości z różnymi frakcjami w PO i wysuwany przez nią na rozmaite stanowiska. Najgorliwszym, jawnym admiratorem Cezarego Morawskiego okazał się wicemarszałek z PSL, a cztery lata temu akcja "Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem" zaczęła się od sprzeciwu wobec planów zrodzonych też we Wrocławiu, gdzie dyrektorów teatru chciał z kolei mechanicznie zastąpić menedżerami wicemarszałek z SLD. Postawiłbym tezę, że wrocławski Teatr Polski został rozjechany przez klasę polityczną w całości, działającą w zmowie i w porozumieniu. Jeśliby iść dalej w tym rozumowaniu, to musielibyśmy dojść do wniosku, że w awanturze wrocławskiej wcale nie musiało chodzić ani o kwestie światopoglądowe, ani o zaangażowanie polityczne Krzysztofa Mieszkowskiego, ani nawet o ten sławetny dług instytucji. Po prostu klasa polityczna ma zupełnie inny gust. Lubi inny teatr. Wesolutki, rozrywkowy, z gwiazdami z Warszawy albo z telewizji.

BUCHWALD: To zaczęło być widoczne kilka lat temu. Nie chciałeś wierzyć.

SIERADZKI: Odpowiadałem: uwierzę, jak zobaczę pierwszy jednoznaczny i skuteczny przykład wprowadzania tych preferencji w życie. No i doczekałem się, psiakrew. Przez tyle lat nasi władcy musieli się z tym kryć, bo jednak nie wypadało się przyznawać do tak niskich upodobań. A teraz wychodzi, że już można.

ŁYSAK: Przykładów na to jest wiele. Choćby Toruń.

BUCHWALD: Białystok.

SIERADZKI: Na pewno przykładem jest Teatr im. Horzycy w Toruniu, gdzie komisja konkursowa wskazała zasłużonego reżysera teatru offowego i dobrego szefa Miniatury w Gdańsku, Romualda Wiczę-Pokojskiego, a marszałek unieważnił konkurs, bo chciał, mówiło się o tym głośno, popularnego, dobrze mu znanego, Piotra Machalicę. Następny przykład to Teatr Nowy w Łodzi, gdzie znów ktoś coś obiecał Olafowi Lubaszence. Cezary Morawski dopełnia tego tria. I jest pierwszym, którego skutecznie przeforsowano. W Toruniu sprawa jest w sądzie, Łódź się wycofała z pomysłu.

OLKUSZ: No to wymieńmy choć część instytucji, gdzie w ostatnim czasie zmiana dyrekcji w trybie konkursu przebiegła normalnie, to znaczy bez żadnego skandalu. Powszechny w Warszawie, Teatr im. Osterwy w Lublinie, Teatr im. Kochanowskiego w Opolu, Teatr im. Żeromskiego w Kielcach, Teatr im. Słowackiego w Krakowie, Teatr Ludowy w Krakowie, Teatr Wielki w Łodzi. Lista miast, w których procedura konkursowa zadziałała, jest dużo dłuższa niż tych, gdzie wyszło głupio.

ŁYSAK: No tak, bo z jednej strony mamy te kolizje, a z drugiej samorządowcy się jednak sporo uczą en masse i coraz częściej pośród nich pojawiają się ludzie świadomi czy wręcz działający wcześniej na innych stanowiskach w polu kultury. To są równoległe zjawiska. Kiedyś urzędnicy ograniczali się w rozmowach z dyrektorem właściwie wyłącznie do problemów finansowych i troski o frekwencję. Innych kwestii nie podnosili. Stopniowo jednak dochodziła do głosu świadomość kulturotwórczej roli teatru i na przykład jego istotnego udziału w promocji miasta. Ja to bardzo mocno forsowałem w Bydgoszczy i wyczuwałem dobry odbiór z drugiej strony. To już się mieściło w horyzoncie ich rozumienia zarządzania miastem.

BUCHWALD: Ale we Wrocławiu się nie zmieściło. Władze miasta w konflikcie o Teatr Polski umyły ręce. Miały formalnie prawo, bo teatr jest w zarządzie Marszałka Województwa Dolnośląskiego. Ale przecież to miasto Wrocław jest w tym roku siedzibą Europejskiej Stolicy Kultury. Premiera Procesu w reżyserii Krystiana Lupy miała być jednym z najważniejszych punktów programu, gdy jej nie będzie - a można było z góry zgadnąć, że przy takim obrocie spraw, jaki nastąpił, jej nie będzie - w świat pójdzie antypromocja Wrocławia. Co, jak widać, nie było groźbą dostatecznie dającą do myślenia, żeby władze miasta zabrały głos w tej sprawie.

OLKUSZ: Degradacja Teatru Polskiego jest oczywiście potwornie ciężkim przypadkiem, ale jednak chciałbym, żeby nie przesłoniła nam horyzontu do końca. Wspomniałeś, Jacku, o sprawie Teatru Nowego w Łodzi. Tu jednak, pod naciskiem środowiska, popularny aktor komediowy wycofał się z chęci dyrektorowania.

SIERADZKI: Nie wiadomo, co by zrobił teraz, gdy kolega dał mu we Wrocławiu przykład, jak zwyciężać mamy.

OLKUSZ: Albo, mimo wszystko, jak przegrywać, bo kolega z Wrocławia jest już spalony w środowisku artystów i ludzi utalentowanych: z kim on chce teraz robić teatr? Gęba, jaką sobie z własnej woli przyprawił, będzie mu bardziej ciążyła, niż gdyby wystąpił w najbardziej amatorskiej z reklam najbardziej wstydliwego towaru, jaki ludzkość zdołała wykoncypować. Dyrektorskie konkursy i dyskusje, jakie generują, nie tylko integrują środowisko, ale także - może przede wszystkim - są okazją do ponownego formułowania dekalogu artystycznej przyzwoitości. Tamta awantura z Królikiewiczem przed laty też miała taki walor integrujący, mimo że była przegrana, teraz wygrana. Ostatnie zawirowanie wokół Nowego przyniosło już jakiś kompromis, może nie idealny, ale do zaakceptowania. Nie byłoby szans na tę batalię i na tę integrację, gdyby nie procedura konkursowa, jawna, etapowa, dająca czas na namysł i na protesty. To jest dla mnie istotny argument, żeby bronić konkursów, choć po sprawie wrocławskiej wszyscy by je utopili w szambie. Ale tylko one dają środowisku na coś wpływ. Co by mogło być w zamian? Dziś niektórzy mamy tendencje do potępiania w czambuł państwa ufundowanego na idei liberalnej: nie sprawdziło się, zlikwidować, wymyślać wszystko od zera. Dorastamy za wolno do konkursów, to je zlikwidujmy. A ja chcę bronić państwa liberalnego i jego instytucji - takich jak niedekretowany odgórnie, przez ministra, jakąś radę czy zawodową gildię, wybór dyrektora teatru - bo one naprawdę dają dużo możliwości działania. I szans na naukę.

BUCHWALD: Tylko tak, jak powiedział Paweł: wszystko zależy od ludzi. Myśmy w trakcie prac grupy roboczej w zeszłym roku przejrzeli to prawo, które obowiązuje, i stwierdziliśmy, że ono, przy wszystkich mankamentach daje wcale rozległą przestrzeń do działania. Stwierdziliśmy, że jego uszczegóławianiem, doprecyzowywaniem można tylko coś zepsuć. Ale prawo tworzy wyłącznie szkielet, wypełnieniem muszą się zająć konkretni ludzie. Ustawa określa zasadę tworzenia komisji konkursowych, ale już od stron zależy, kto konkretnie zostanie poproszony o reprezentowanie władzy samorządowej, ministerstwa, załogi, związków. Tu jest spora wolność - i spora odpowiedzialność ciążąca na powołujących. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby posiłkować się zdaniem ekspertów przy podejmowaniu decyzji. Żeby dać odpowiednio dużo czasu na przygotowanie oferty i na dyskusję o niej. Żeby jak najlepiej postanowić, komu powierzy się instytucję, która ma działać autonomicznie. Ja nie jestem przeciwna instytucji konkursów, Piotrze. Rzecz w tym, jak się wykorzystuje możliwości, które one dają.

SIERADZKI: Kłopot z konkursami nie polega tylko na tym, czym i kim władze i środowisko wypełniają stelaż, który daje prawo. Działa także efekt kuli śniegowej. W tym konkursie coś było nie tak, w tamtym coś kiepsko pachniało... Mamy zawodowych pieniaczy, którzy podważają uczciwość każdej bez wyjątku procedury - bo każdą przegrywają. W związku z tym artysta teatru, który ma coś do stracenia - pozycję, renomę, szacunek - z coraz większą niechęcią myśli o stawaniu do konkursu, w którym wygrana będzie podważana, a przegrana tylko go obciąży. Strasznie trudno zmobilizować kogoś z pierwszej ligi, by poddał się takiej weryfikacji. I oczywiście przykład z Wrocławia, gdzie nie dopuszczono do żadnej dyskusji programowej, tylko przeprowadzono głosowanie po szesnastu minutach, jedynie dociąży ową kulę dużą grudą brudnego śniegu. Aliści z drugiej strony... Nie chcę nikogo obrażać, ale stawka, która stanęła na starcie, nie była na miarę pozycji i osiągnięć tej sceny w ostatnich latach. Co z tym fantem zrobić?

ŁYSAK: Nie wiem. Wiem tyle, że tendencja jest potwornie niebezpieczna. Do odgórnej likwidacji procedur konkursowych w życiu społecznym - spójrzcie, co się stało ze służbą cywilną, zamordowano ją bez rozgłosu i bez protestu - dochodzi nasze oddolne zniechęcenie i aprioryczna niewiara w uczciwość.

BUCHWALD: Co zrobić? Znać wszystkie procedury i możliwości. I umieć je wykorzystywać w dobrej sprawie. Bo przypomnę: ustawa wcale nie czyni konkursu obligatoryjnym. Daje możliwość przedłużenia umowy dotychczasowemu dyrektorowi, jeśli prowadził teatr z sukcesem, i daje możliwość organizatorowi rekomendowania kogoś, kto proponuje ciekawy program, bez konkursu; w obu tych przypadkach na procedurę bezkonkursową musi się zgodzić minister. To nie jest zły mechanizm - oczywiście przy założeniu dobrej woli wszystkich stron. We Wrocławiu była ewidentnie zła wola. Tak naprawdę w ogóle nie trzeba było organizować tego konkursu. Skoro, jak się okazało, i urząd marszałkowski, i ministerstwo popierało tego samego kandydata, mogli go po prostu mianować bez wygłupiania się z przesłuchaniami.

SIERADZKI: Ale wówczas musieliby wziąć na siebie całą odpowiedzialność za dyrektora, którego wyszykowali teatrowi. Woleli wykręcić się konkursem pro forma, fałszywym, pośpiesznym, byle jakim, ale udającym pełne procedury. Ba, gdyby pani urzędniczka od marszałka była mądrzejsza, nie załatwiła wszystkiego w kwadrans, a Krystianowi Lupie mówiła: ależ mistrzu, i proszę pytać, o co pan tylko chce i jak długo pan zechce, przeprowadziliby swoje po trzech godzinach, a przedstawiciele teatru nie mieliby nawet formalnego pretekstu do protestu. Urzędnicy zaś i tak z miedzianym czołem twierdziliby później, że ich wprawił w euforię program artystyczny Cezarego Morawskiego, bzdura, którą każdy z nas byłby w stanie wystukać na komputerze w pół godziny, zestawiając parę klasycznych tytułów, kilka pompatycznych rocznic, jakie nas czekają, oraz spisując z telefonu nazwiska wybitnych kandydatów na współpracowników, bez dzwonienia do delikwentów, rzecz jasna. ŁYSAK: We Wrocławiu nastąpiło ewidentne psucie prawa. Bo właśnie czymś takim jest zastosowanie obowiązującej procedury z czytelnym zamiarem jej nadużycia. Trzeba to rozróżnić. Co innego procedura zastosowana błędnie, też niekorzystna, ale do usprawiedliwienia, wszyscy popełniamy błędy - a co innego procedura zastosowana w złej wierze. To już tak naprawdę oszustwo, może nie de jure, ale de facto.

SIERADZKI: Dobrze, to w kategoriach prawnych. A w programowych?

OLKUSZ: Jakich programowych? Przecież oni tego Morawskiego nawet nie przeczytali.

SIERADZKI: Albo przeczytali, albo nie. Obie możliwości są katastrofalne. Bo mogli przeczytać i naprawdę wziąć tę bzdurę za swoją. Możliwe, że jakiś urzędnik państwowy czy samorządowy, nie najmłodszy i nienależący do tej podejrzanej mniejszości, której chce się chodzić na niezrozumiałe, krzykliwe, współczesne przedstawienia, przeniósł w swym miłym umyśle wizję teatru jako porządnej budy sprzed półwiecza. Ma grać lektury, na które chodzą szkoły, akademie, które trzeba odpękać, bo potem jest bankiet, i farsy z twarzami najlepiej znanymi z telewizji. Posiadacze takich poglądów nie mieli dotąd decydującego głosu, ale właśnie to ma teraz ogromną szansę się zmienić. Bo wiele niestety wskazuje na to, że metoda wyboru dyrektora we Wrocławiu może być zaraźliwa.

OLKUSZ: Pani prezydent Łodzi nie była w Teatrze Nowym ponoć ani razu przez całe swoje rządy, za to nie szczędzi gestów sympatii dla położonego dwie przecznice dalej teatru grającego repertuar lekki. Może ona i inni decydujący naprawdę wierzą, wybierając sobie tych wymarzonych dyrektorów prosto z serialu, że razem stworzą świetny teatr - świetny, czyli taki jak lubią? Problem jest też w tym, że ta sama pani prezydent, kiedy remontowała swoje biura, to biedermajery, paździerze i landszafciki wysłała na emeryturę, by do urzędu wstawić sofy Philippa Starcka, a na ścianach znaleźć miejsce dla awangardowej czcionki Strzemińskiego - nie wiem, czy dlatego, że lubi, czy dlatego, że ktoś jej podpowiedział, a artyści wizualni i dizajnerzy zdobyli sobie w mieście pewną pozycję. Ale czy do jej odważnego i wysmakowanego estetycznie biura w ogóle docierają głosy, że zamiast farsideł lepiej jest wspierać sztukę? Dlaczego takie głosy nie dotarły do Marszałka Województwa Dolnośląskiego? Jacku, musimy mieć świadomość, że z naszym wąziutkim środowiskiem ci wszyscy wicemarszałkowie i prezydenci nie mają po prostu żadnego kontaktu.

SIERADZKI: Całkowicie się z tobą zgadzam, choć twoje założenie, że oni to wszystko w dobrej wierze, bynajmniej nie poprawia mi humoru. Ale równie fatalna jest druga możliwość: że, jak mówisz, nawet nie przeczytali tego programu. Bo gadamy tu o konkursach, o procedurach, o "dobrych praktykach", które chcemy zaszczepiać samorządowcom, akurat wszyscy czworo podejmowaliśmy w tej kwestii różne działania. A tak naprawdę stoimy osłupiali wobec faktu, że oto jacyś ludzie działający ponoć dla dobra państwa, miasta, regionu, mając przed nosem ewidentną wartość artystyczną - ewidentną dla każdego, niezależnie, jaki kto miałby stosunek do dyrekcji Mieszkowskiego - świadomie i brutalnie tę wartość niszczą, forsując program, którego rzeczywiście chyba nie przeczytali, bo przecież musieliby się spalić ze wstydu. Stoimy i kompletnie nie wiemy, co z tym faktem zrobić.

ŁYSAK: Powtórzę, co powiedziałem na początku: to jest kwestia rangi tego wszystkiego, co na co dzień robimy w teatrze. Zwykłego szacunku. Te wartości, o jakich mówisz, mogą być za trudne dla jakiegoś technokraty we władzach, on może zwyczajnie nie rozumieć takiego języka. Ale do diabła, jeśli ma się w mieście teatr, którego spektakl otwiera Awinion, najważniejszy europejski festiwal, teatr, który ze spektaklami jeździ do Chin, który kosi nagrody na wszystkich festiwalach w Polsce - to jest to wymierne finansowo. Przeliczalne. Jest coś takiego, jak ekwiwalent reklamowy, z pomocą którego wylicza się korzyści promocyjne, jakie dzieło przynosi. To nie są realne pieniądze, które można włożyć na konto czy do szuflady, ale tak czy inaczej jest to majątek realny, który da się policzyć. I zaręczam, że wyjdzie niemała suma. Naprawdę tak łatwo i bezkarnie można mieć to wszystko w nosie?

***

Dorota Buchwald - teatrolożka, specjalistka w zakresie teorii i praktyki dokumentowania teatru. Od 1997 roku kierowała Pracownią Dokumentacji Teatru przy Związku Artystów Scen Polskich, później w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Od roku 2013 jest dyrektorem tego Instytutu. Stała współpracowniczka "Dialogu".

*

Paweł Łysak - reżyser teatralny, współzałożyciel Towarzystwa Teatralnego realizującego w Polsce głośne tytuły dramaturgii współczesnej, wicedyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu (2000-2003), dyrektor Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy (2006-2014), a od 2014 dyrektor Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera w Warszawie. Laureat Paszportu "Polityki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji