Nie da się zaprogramować czarów
Ewa Wycichowska znalazła dobry przepis na spektakl. "Dziecku Słońca" zabrakło jednak kilku składników, żeby wyrósł z niego puszysty tort orzechowy. Niektórzy mówią, że gotowanie to czary.
W bajkach dobro walczy ze złem. W grach komputerowych też. W bajkach dobro zawsze wygrywa. Wynik na ekranie komputera zależy od umiejętności tego, kto siedzi przy klawiaturze lub trzyma w rękach joystick. W bajkach jest miejsce na niedomówienie, metaforę, magię, tajemnicę. Gra ma swój początek i koniec.
Na scenie, czyli na ekranie
Ewa Wycichowska napisała libretto i przygotowała choreografię do baletu "Dziecko Słońca" - najnowszej premiery Polskiego Teatru Tańca. Próbowała połączyć bajkę i komputerową grę. Pomysł świetny, zważywszy, że świat komputerów bliższy jest współczesnym dzieciom, niż łąki pełne wróżek, elfów i krasnoludków. W jej spektaklu głównym bohaterem jest w zasadzie dziecko. Na początku na wielkiej, pustej scenie stoi fotelik i stolik, a na nim komputer. Mały chłopczyk siada przy klawiaturze i... wchodzi w świat wielkiej przygody. Sam znika za kulisami. Teraz ekranem komputera jest scena.
Spotkania na poziomach
W tym spektaklu nie ma aktów - są poziomy. Tytułowe Dziecko Słońca (to już postać z komputerowo-scenicznej rzeczywistości) trafia więc na pustynię, do oazy, na sawannę i do dżungli. Scenografię tworzą trzy wielkie ekrany, na których zmieniają się krajobrazy. Dziecko poznaje różne zwierzęta.
I ja, i siedząca obok mnie dziewczynka miałyśmy problem z rozpoznaniem wszystkich ptaków i ssaków, tudzież relacji między nimi. Mnie najbardziej podobała się zebra - wyrazista i dynamiczna. Najwyżej oceniam taneczny duet, w którym Dziecko Słońca zaprzyjaźnia się z wężem. Basia nie obdarzyła żadnego z bohaterów szczególną sympatią.
Walka, ingerencja i wyobraźnia
Dziecko spotyka też Czarnych Wojowników i - jak w komputerowej grze - może z nimi walczyć. Ma do dyspozycji kilka "żyć". Do przerwy sądziłam, że błąd w tym spektaklu polega na tym, że nie zarysował się żaden konflikt - ale potem walka z czarnymi charakterami staje się już czytelna. Myślę jednak, że trochę za późno. Od początku zagadką dla widzów jest to, że w programie odnotowano cztery poziomy gry - a na scenie zaznaczono ich pięć. Każdy kolejny etap sygnalizuje rozświetlona cyferka.
W finale okazuje się, że Dziecku Słońca potrzebna jest pomoc małego chłopczyka, siedzącego przy komputerze. Malec wkracza więc do akcji i uwalnia zwierzęta skrępowane przez wojowników.
W tym spektaklu komputer ma dodatkową funkcję - wyobraźnię. To ogromny atut przedstawienia.
Zimne myślenie o świecie
Oglądając "Dziecko Słońca" czułam się jednak trochę tak, jakbym zjadała przepis, a nie tort. I nie dlatego, że jestem za dorosła. Kiedy trafiły się dwa orzechy - zebra i wąż - to bardzo mi smakowały, bo piękno tańca ożywiło szablonowe postacie. Myślę, że i dorośli, i dzieci potrzebują przede wszystkim wzruszenia, tajemnicy. Chociaż na scenie wygrywa żywiołowość małego chłopca - w całym spektaklu rządzi raczej dość zimna komputerowa muzyka Marka Bilińskiego i stereotypowo-komputerowe myślenie o świecie. Dziecięca kreacyjność jest tylko jednym z elementów tej rzeczywistości. Ten spektakl jest pewnie dowodem na to, że niełatwo połączyć bajkę z komputerową grą. Że nie da się zaprogramować czarów.