Artykuły

Rozstań się, a potem wróć

"Zdobyć, utrzymać, porzucić 2. Rozstania i powroty" wg scenariusza i w reż. Krzysztofa Jaślara w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Takie scenariusze, które od lat tworzy dla teatru i estrady Krzysztof Jaślar, łączący w kabaretowej formie powszechnie znane piosenki z dowcipem, humorem, żartem, skeczem, anegdotą i gagiem, to bez wątpienia teatralne samograje, po które nie bez ochoty sięgają również sami aktorzy. Najczęściej żeby odpocząć od poważniejszego repertuaru, który uprawiają na co dzień i odetchnąć tworzywem literacko-muzycznym lżejszego kalibru. Taka też była idea najnowszego programu przygotowanego w Teatrze Capitol, w którym występują Monika Dryl, aktorka Teatru Narodowego, Katarzyna Żak i Olga Bończyk.

"Zdobyć, utrzymać, porzucić 2", sądzą po liczbie zawartej w tytule, jest kontynuacją kabaretowej opowieści o damsko-męskich perypetiach, tym razem dotyczących przede wszystkim rozstań i powrotów. Co prawda zastosowana przez Krzysztofa Jaślara forma montażu i poetyka łączenia materiału na zasadzie etiud i mini sekwencji bliższa jest kabaretowej scence kawiarnianej, gdzie widzowie siedzą przy stolikach sącząc wino, niż typowo teatralnej, to jednak aktorkom udaje się nawiązywać, momentami nawet bardzo osobisty, kontakt z publicznością, a prym w tej kategorii wiedzie Monika Dryl, która jest niekwestionowaną gwiazdą tego wieczoru. W poczuciu humoru, lekkości, estradowej bezpretensjonalności i błyskotliwości, naturalności i żywiołowości po prostu nie ma sobie równych.

"Rozstania i powroty" to typowo estradowy collage, tkany z piosenek i skeczy przekładaniec, w którym nie znajdziemy szczególnie wyszukanych historyjek na temat małżeńskich intryg czy nieporozumień i nie przeżyjemy jakichś mrożących krew w żyłach zwrotów akcji, najwyżej niecodzienną wizytę męża z żoną u psychoterapeutki. Całe dramaturgiczne instrumentarium ogranicza się do piosenek i do najczęściej krótkich konwersacji prowadzonych w różnych konfiguracjach (w cenie umiejętność odpowiedniego stawiania point) - a to panie porozmawiają o panach, czyli poplotkują w babskim gronie, albo w towarzystwie tego jedynego (w tej roli Władysław Grzywna) pokażą kolejne etapy małżeńskich i damsko-męskich potyczek zdeterminowanych codziennością i wspólnym rozwiązywaniem domowych kłopotów, również tych serwowanych żonie przez męża przed zaśnięciem czy podczas sprzątania. Różne odmiany pojmowania miłości, nierzadko takiej z którą nam źle, ale też i takiej, bez której nie umiemy żyć, są zabawnym komentarzem do wiecznie trwającego na różnych płaszczyznach konfliktu między obiema płciami. Powiedzmy sobie szczerze, że nie ma w tym nic oryginalnego, bo wszystko, co oglądamy podszyte jest stereotypem, i tylko czarowi wykonawców zawdzięczamy strawność tego typowo rozrywkowego widowiska, w którym Olga Bończyk po raz kolejny zadziwia swoimi piosenkowymi interpretacjami, pełnymi ciepła, nostalgii i refleksji.

Kobiece konterfekty są tutaj przeróżnej maści, choć poddane niewieścim afektom rzadko zaskakują, raczej wpisują się w dobrze znany obraz albo tej zazdrosnej ponad miarę, albo rozplotkowanej i przekupnej, albo trwoniącej czas na różnego rodzaju fantazjach, to znowu nieczułej, obojętnej i złośliwej. A nawet apodyktycznej. Panowie w tym widowisku bywają, jak to oni, raz lakoniczni raz rzeczowi, innym razem korporalni, zimni, naiwni, infantylni, pozbawieni odrobimy czułości, ale też zadufani w sobie. Są też nieszczęśliwi pantoflarze - wszystkich, przy użyciu również charakterystycznego sposobu poruszania się a nawet dziwnego w ekspresji tańca, demonstruje z odrobiną nonszalancji Władysław Grzywna.

Walka płci pokazana przez Jaślara przybiera tutaj różne oblicza, ale zawsze pokazana jest z dystansem i przymrużeniem oka. Damsko-męskie konstelacje, nawet jeśli zdominowane przez któregoś z partnerów, nie próbują rozstrzygać sporów czy stawać po którejś ze stron walczących o poszerzenie przestrzeni dla swojej niezależności. Bardziej chodzi o to, by jak w lustrze przyjrzeć się tego typu zachowaniom powielającym tylko nasze myślowe klisze na temat płci przeciwnej lub też z większą dozą tolerancji, trochę pół żartem pół serio, spojrzeć na siebie i najbliższych. W tego typu programach, mających w końcu na celu czystą rozrywkę, nie uniknie się nieco łopatologicznego przekazywania podjętych tematów czy wątków, a także uproszczeń czysto typologicznych. Humor nie zawsze też osiąga nie wiadomo jak wysokie szczyty finezyjnego wyrafinowania. Wszystko to jednak mogą ponieść na swoich skrzydłach aktorzy, którzy do swoich zadań podejdą z nieudawanym biglem i bezpretensjonalnością. Trochę mi brakowało tego w postaciach stwarzanych przez Katarzynę Żak, a może było ich po prostu za dużo, bo ilości kobiecych wcieleń nawet nie dało się zliczyć.

Sądząc po reakcjach publiczności, i to całkiem śmiałych, można odnieść wrażenie, że tak naprawdę zachodzi tutaj proces identyfikacji z wyeksponowanymi zachowaniami, dyskretnie przerysowywanymi, oraz z konkretnymi sytuacjami nieobcymi naszym własnym doświadczeniom. Bo na bardziej pogłębione spojrzenie charakteryzujące damsko-męskie perypetie zwyczajnie nie ma tu miejsca. Dlatego z niemałym zdziwieniem, a może jednak z satysfakcją, usłyszałem po spektaklu, jak jeden z młodych mężczyzn powiedział do swojej partnerki: "I jak tu Cię nie kochać!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji