Magnus Świdra
Opera Wrocławska rozpoczęła prezentację cyklu oper polskich. Pierwszą z nich było dzieło śląskiego kompozytora Józefa Świdra "Magnus". Premiera ta stała się niewątpliwie hasłem do zainaugurowania generalnej dyskusji na temat kształtu współczesnego dramatu muzycznego i środków jego realizacji. W tym sensie wystawienie tej pozycji uważam za celowe i z pewnością bardzo owocne.
Konstrukcja "Magnusa" opiera się na starej jak świat, a obecnie bardzo modnej, formie klamrowej. Pierwszy i ostatni obraz - to teraźniejszość, drugi i trzeci - czasy pierwszych Piastów, czwarty i piąty - okres okupacji. Wszystko więc jest w zupełnym porządku, odpowiednio wyważane i wyraźnie skontrastowane wewnętrznie. Ale sama konstrukcja nie decyduje o wartości dzieła. Jeśli idzie o libretto to spółka Tadeusz Kaszczuk - Tadeusz Kijonka wydała na świat dziecię upośledzone od kołyski. Teksty dialogów (na nieszczęście zbyt często mówionych) są puste i deklaratywne. W tej sytuacji nawet najgenialniejszy aktor dramatyczny stanąłby bezradny, wypowiedział swoją kwestię i czym prędzej uciekł ze sceny. A co dopiero ma począć śpiewak operowy, który ze swoją wiedzą aktorską potrafi położyć nawet najlepsze teksty klasyki europejskiej? Mówi i nikt mu nie wierzy, śpiewa - jest nieco lepiej, ale w dalszym ciągu zostaje papierowy.
A co uczyniła reżyser Barbara Radecka, by w dzieło, posiadające jedynie wartości muzyczne, tchnąć coś z prawdziwego, autentycznego dramatu? Nie uczyniła nic! Śpiewacy chodzili po scenie bezradnie lub stali - równie bezradnie, modląc się w duchu, by muzyka skończyła się jak najprędzej. Reżyseria tak trudnej opery i do tego z tak niewydarzonym tekstem przerosła zdecydowanie możliwości Radeckiej.
Słowa uznania należą się kompozytorowi. Muzyka Świdra jest ciekawa, różnorodna w wyrazie, dobrze zaaranżowana i nade wszystko bardzo funkcjonalna. Można jedynie dyskutować z kompozytorem, czy właśnie taka forma archaizacji jest słuszna, czy może należało szukać innych rozwiązań, bardziej umownych. Ale to temat, który wiąże się już z zagadnieniem postawionym przeze mnie na wstępie niniejszej recenzji. Całość muzycznie poprowadziła Zofia Urbanyi-Świrska.
Zamiast tradycyjnego omówienia poszczególnych postaci (co mogłoby być dla wielu solistów krzywdzące i to z przyczyn niezależnych od nich samych) pozwolę sobie na sformułowanie końcowej uwagi. Współczesna forma teatru muzycznego wymaga: pełnowartościowych tekstów, które można zarówno śpiewać jak i mówić bez niebezpieczeństwa stania się śmiesznym; funkcjonalnej muzyki oraz zróżnicowania form. "Magnus" Świdra spełnił te warunki tylko połowicznie.