Artykuły

Krzysztof Pastor o premierze w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej

Od baletu tradycyjnego do tańca współczesnego - taki będzie wieczór "Chopiniana/Bolero/Chroma". Nowy spektakl to też święto Krzysztofa Pastora, który obchodzi 60. urodziny i 30-lecie pracy artystycznej.

Dzięki pasji miał szansę wyjechać z opresyjnego PRL-u, poznać nowoczesne środki wyrazu i ukształtować się jako artysta. Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, jest jednym z choreografów najbliższej premiery "Chopiniana/Bolero/Chroma", która od piątku 25 listopada będzie grana na scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Izabela Szymańska: Pańskie spojrzenie na taniec zmieniało się przez lata. Gdyby miał pan wybrać trzy najważniejsze punkty życia z tańcem, to jakie by one były?

Krzysztof Pastor: Pomijając początek, gdy połknąłem bakcyla, będąc 9-letnim chłopcem, to pierwszym punktem byłoby rozpoczęcie pracy w Polskim Teatrze Tańca Conrada Drzewieckiego. Oglądałem "Epitafium dla Don Juana", będąc uczniem szkoły baletowej w Gdańsku, główną partię tańczył Przemysław Śliwa - to był zupełnie inny świat! Byli nowocześni w ruchu, kostiumach, muzyce. Nie sądziłem, że za kilka lat zatańczę tego Don Juana. Czas z PPT w Poznaniu był niezwykły. Dla nas ten zespół miał legendę bliską zespołowi Maurice'a Bejarta, którego tancerze nosili długie włosy, na scenie specyficzny makijaż, żyli niemal w komunie jak hipisi. PTT nie był związany z teatrem operowym, Conrad Drzewiecki, artysta z charyzmą, zebrał zespół pełen silnych indywidualności i zarazem świetnie wyszkolonych tancerzy, jak Przemysław Śliwa, Emil Wesołowski, Anna Staszak, Wiesław Kościelak. A do tego mieli zachodni sznyt: Conrad w ciemnych okularach, jeżdżący zagranicznym samochodem, nie było to przaśne jak wszystko wokół. Pani tego nie może pamiętać!

Dlatego mnie to interesuje.

- Wyjeżdżając za granicę, brało się jedną walizkę z prowiantem, dostawało mizerne diety i starało z nich kupić dżinsy, ubrania, płyty: Roda Stewarta, Pink Floyd, Eltona Johna, a we Włoszech Drupiego, na którego był szał w Polsce, ale tam ze zdziwieniem zorientowałem się, że prawie nikt go nie znał. Z zaoszczędzonych dolarowych diet ubieraliśmy się w białe kożuchy z surowej skóry, czapy, takie na kozacką modę. Wyróżnialiśmy się na ulicy. Patrzę dziś na mojego 19-letniego syna, który tęskni za domem, bo wyjechał na studia, i staram się przypomnieć, jak ja się wtedy czułem. Mam takie wspomnienie, że siedzę w pociągu, mama biegnie kupić mi gazetę i gdy wraca na peron, to pociąg odjeżdża, mijam ją, a ona nie może mnie dostrzec - gardło mi się wtedy potwornie ścisnęło. Ale gdy już byłem w Poznaniu, to byłem pochłonięty pracą i zabawą. Drugi punkt to Lyon.

Jak się udało wyjechać na stałe? Wiele legend baletowych związanych jest z ucieczką, np. Michaił Barysznikow odłączył się od zespołu podczas tournée w Kanadzie.

- W Polsce tak nie było, tancerze chcieli wyjeżdżać i to był trudny, ale realny cel. Trzeba było uzyskać rezerwę z wojska, pozwolenie dyrekcji (pracowałem wtedy w Łodzi, miałem kontuzję kolana, więc dano mi zgodę), załatwiać formalności w Pagarcie w budynku Teatru Wielkiego, gdzie rozmawiamy, tylko z drugiej strony, a potem dostać paszport. Miałem wyjechać do Niemiec. Ruszyłem rano 13 grudnia 1981 roku. Za Poznaniem zobaczyłem wracające dziesiątki samochodów. Zatrzymałem się i zapytałem, co się dzieje - wprowadzono stan wojenny, granice zostały zamknięte. Benzyny starczyło mi, żeby pojechać do Poznania, miałem tam przyjaciół z PTT. Pomogli mi dostać butelkę wódki, dzięki której kupiłem benzynę, bo stacje miały zakaz sprzedaży. Wróciłem do Łodzi. Po kilku miesiącach - bez kontaktu z zespołem prowadzonym przez Jerzego Makarowskiego w Niemczech, bo telefony nie działały - znowu starałem się o pozwolenie. Kiedy przekroczyłem granicę, to mimo że był świt, od razu zadzwoniłem do Jurka. Okazało się, że już ktoś zajął moje miejsce, ale znaleziono mi zajęcie. Po półtora roku Sławomir Pietras polecił mnie do zespołu Graya Veredona. Oczywiście musiałem przejść audycje, ale udało się i trafiłem do Lyonu. To było odkrycie! Francja, stolica dobrego jedzenia, wino, Francuzi nie zawsze łatwi, ale z temperamentem i artystyczną osobowością; Maison de la Danse - dom tańca, biennale i sam zespół. Pracowałem m.in.: z Maguy Marin, Nacho Duato, Nilsem Christi. Wystawiano "Zielony stół" Kurta Jossa, balety Graya Veredona, Antoniego Tudora i wielu francuskich, młodych choreografów. Po pewnym czasie ktoś mi powiedział, że powinienem spróbować sił w Holandii, bo tam jest ciekawa scena baletowa.

I to był trzeci przystanek?

- Tak. Przyjechałem akurat w dzień wolny od zajęć. Na sali siedział szef HET Rudi van Dantzig. Popatrzył na mnie z błyskiem w oku, zapytał, skąd jestem. Odpowiedziałem, że z Polski. On, zamożny, ale lewicujący, lubił Polskę, tancerzy ze Wschodu, dopytał więc, z jakiego jestem miasta, i gdy powiedziałem, że z Gdańska, odparł: "I'm van Dantzig!" Jego nazwisko jest bardzo zbliżone do niemieckiej nazwy Gdańska - Danzig. Następnego dnia przyszedłem na lekcję i zostałem zaangażowany. Ale powinienem dodać czwarty punkt, Warszawę i Polski Balet Narodowy, moją dumę.

Mam wrażenie, że wieczór "Chopiniana/Bolero/Chroma" odzwierciedla linię repertuarową, jaką nadał pan PBN w ostatnich latach.

- Taki był zamysł: od tradycyjnego baletu, chociaż skomponowanego przez reformatora Michaiła Fokina do muzyki Fryderyka Chopina (to jeden z ostatnich postromantycznych baletów), przez "Bolero", które przygotowałem do muzyki Maurice'a Ravela, do "Chromy" autorstwa Wayna McGregora, jednego z choreografów, którzy stanowią o obliczu współczesnego baletu.

To musi być wyzwanie mierzyć się z ikoniczną wersją Bejarta.

- Tak, ale pierwsze wystawienie było autorstwa Bronisławy Niżyńskiej, a tańczyła Ida Rubinstein, która podobno nie była najlepszą tancerką, za to miała charyzmatyczną osobowość. Występowała na stole. Bejart widział podobno tę wersję w latach 50. i się zainspirował, jego balet też był tańczony na stole, ale ekstatyczny, seksualny. Ravel, pisząc muzykę, inaczej wyobrażał sobie inscenizację "Bolera". Nie chcąc powtarzać wcześniejszych wersji, kierowałem się wskazówkami Ravela. Akcja dzieje się na placu przed fabryką. Muzyka to maszyneria. Wyobraziłem więc sobie choreografię na planie prostokąta. "Bolero" jest baletem na duży zespół i parę solistów i wymaga od nich wszystkich ogromnej precyzji i świetnego przygotowania kondycyjnego.

A "Chroma"?

- Przedstawienie Wayne'a McGregora, światowej gwiazdy, powstało 10 lat temu dla Royal Ballet. Wayne jest choreografem, który właściwie nie tańczył, miał styczność ze szkołą modern i w bardzo młodym wieku założył własny zespół. Dziś jest również choreografem rezydentem Baletu Królewskiego w Londynie. Przygotowuje spektakle na wskroś współczesne, wzbogaca swój specyficzny język baletowy techniką tańca klasycznego, która wcale go nie ogranicza, raczej stanowi o pewnej estetyce jego prac.

Co jeszcze zobaczymy w tym sezonie?

- W czerwcu 2017 wystawimy "Darkness" w choreografii Izadory Weiss, wcześniej jednak 20 maja - "Jezioro łabędzie" w mojej choreografii. II akt - biały, jedyny, który się zachował niezmieniony od czasów premiery wystawimy tradycyjnie. Libretto jest autorstwa Pawła Chynowskiego. Będzie to opowieść nawiązująca do romansu polskiej baleriny tańczącej na scenach Teatru Maryjskiego - Matyldy Krzesińskiej z następcą tronu, późniejszym carem Mikołajem II. Był on zakochany w księżniczce heskiej Alix, jednak jego ojciec był przeciwny temu związkowi i podobno zaaranżował jego spotkanie z Matyldą, by myśli następcy trony zaczęły krążyć wokół niej. Premierę planujemy na 20 maja.

Premiera 25.11, godz. 19, kolejne przedstawienia: 26, 29, godz. 19; 27, godz. 18.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji