Artykuły

Sztuka o wielkim planie

Wystawiony przez Państwowy Teatr Powszechny w Warszawie "Awans" Wandy Żółkiewskiej jest sztuką o problematyce wynikającej bezpośrednio z założeń Planu sześcioletniego, który ma zbudować pod­stawy socjalizmu. Jest sztuką nie bezbłędną, ale na pewno udaną. Udaną, ponieważ popularyzuje aktualne zagadnienia naszej współ­czesności w sposób mobilizujący, ponieważ ukazane konflikty rozwiązuje w myśl słusznych politycznie założeń.

Najważniejszą zaletą sztuki jest to, co w klasycznej poetyce na­zywało się "jednością akcji", a przeciwko czemu jakże często grze­szą nasze współczesne sztuki, przeładowane wielką ilością niedosta­tecznie związanych ze sobą wątków dramatycznych i nie dość wy­raźnie postawionych problemów. W "Awansie" jest ich również wiele - za wiele na to, ażeby każdy z nich mógł być dostatecznie naświetlo­ny i pogłębiony - nie przesłaniają jednak ani na chwilę głównego zagadnienia sztuki.

Jest nim sprawa awansu zespołu pracowniczego fabryki metalur­gicznej, mającej ulec przebudowie i reorganizacji w związku z włą­czeniem jej w orbitę działań Planu sześcioletniego. Tym awansem jest zdobywanie świadomości socjalistycznej przez pracowników fabryki. Tytuł sztuki nie powinien nas mylić: to nie Franciszek Brzoza, ro­botnik mianowany dyrektorem, jest głównym bohaterem Żółkiew­skiej, to cały zespół pracowniczy fabryki jest tym bohaterem: wszyscy robotnicy i większość zatrudnionych w niej urzędników. (Cieszę się, że to moje przeświadczenie, wyrażone już zresztą gdzie indziej, potwierdziła autorka podczas dyskusji zorganizowanej na temat tej sztuki w Związku Literatów).

Na przykładzie "fabryki Nr 7" i jej ludzi Żółkiewska ukazuje fragment wielkiego procesu reorganizacji struktury gospodarczej Polski i przebudowy psychicznej człowieka. Wewnętrzne konflikty bohaterów są bezpośrednim skutkiem przebudowy fabryki, po­średnim - przebudowy ustroju. Rewolucyjne zmiany, charaktery­styczne dla okresu historycznego w którym żyjemy, są katalizatora­mi zdarzeń; to one są jedynym źródłem konfliktów dramatycznych sztuki, które sprowadzają "katastrofę". Możliwe tylko w państwie o ustroju socjalistycznym lub do niego zbliżonym, powierzenie sta­nowiska dyrektora fabryki robotnikowi sprawia, że zawistny kierow­nik administracyjny Wiśniewski deklaruje się jako zdecydowany wróg ustroju. Możliwy dopiero w warunkach, jakie stwarza państwo socjalistyczne lub przeżywające okres rewolucyjnych przemian - radykalny plan przebudowy fabryki maszyn i narzędzi na montażownię wywołuje kryzys w sumieniu starego komunisty i rewolucjo­nisty Wojciecha Matusiaka, zmusza całą załogę do rewizji poglądów.

Z montażowni muszą odejść zbędni w niej starzy fachowcy. Znaj­dą pracę w innych fabrykach, w innych miastach, które są zdolne zapewnić im nawet lepsze warunki życia niż mieli dotychczas. Woj­ciech Matusiak buntuje się; nie umie jeszcze patrzeć dalej niż się­gają granice osady fabrycznej, w której przez pracę i walkę zbudo­wał swoją koncepcję socjalizmu, wystarczającą w przedrewolucyj­nych warunkach, dziś już niepełną i fragmentaryczną. Wojciech był przed wojną i podczas okupacji prawdziwym komunistą. Wiśniewski byłby może w warunkach kapitalistycznych tzw. uczciwym urzędnikiem. Nowe warunki przyśpieszają krystalizację intelektualną i mo­ralną obydwóch: rewolucja awansuje majstra i prowincjonalnego re­wolucjonistę na budowniczego kraju; zawiedzionego w swoich ambi­cjach urzędniczka degraduje do roli defraudanta i przestępcy poli­tycznego.

Zdaje mi się, że autorka zanadto rozbudowała ekspozycję; główny konflikt, konieczność zwolnienia części załogi, wyłania się dopiero na końcu drugiego aktu. Widz, zajęty wątkami pobocznymi, zasu­gerowany tytułem sztuki, przyzwyczaił się uważać Brzozę za główne­go bohatera, a Matusiaka za "charakterystyczny epizod". Nie po­mogła w tym wypadku autorce ani inscenizacja Zbigniewa Sawana, ani gra Tadeusza Bartosika.

Sawan miał tu niewątpliwie trudne zadanie i nawet tak bardzo inteligentnemu reżyserowi trudno zarzucać, że wysunął w tej części sztuki na pierwszy plan postać Brzozy. Sawan, niestety, właściwie odczytał tekst: szkoda tylko, że go inscenizacją nie skorygował. Ina­czej ma się sprawa z wykonawcą roli Brzozy, Bartosikiem. Do niego można mieć pretensje za stworzenie postaci człowieka, który swoim zachowaniem nie bardzo usprawiedliwia awans Brzozy. Jego Brzoza to niezgrabny, nieśmiały, mrukowaty i powoli myślący jegomość, a nie człowiek odważny i inteligentny - nie tak wyobrażamy sobie racjonalizatora. W kontekście ruchów, maski i maniery mówienia Bartosika słowa Brzozy o podległych mu urzędnikach: "Moja nomi­nacja to dla nich cyrk", są prostym stwierdzeniem faktu, który wca­le na widowni nie wywołuje zdziwienia ani tym bardziej oburzenia. Widz nie ma zbyt wielkiego zaufania do takiego Brzozy.

Jeżeli w inscenizacji Teatru Powszechnego zachowały się właści­we proporcje konfliktu Brzoza-Wiśniewski to dlatego, że Zygmunt Wojdan swojego Wiśniewskiego również "pomniejszył". Wiśniewski to kierownik biura dość dużej fabryki, a właściwie dyrektor admini­stracyjny, któremu nie udało się zaawansować na "naczelnego". W wykonaniu Wojdana nie mógł być kandydatem z prawdziwego zdarzenia na takie stanowisko. To był prowincjonalny elegant, domo­rosły donżuan, drobny oszust - wszystko to w bardzo małym wymia­rze. Stara zasada, że jeżeli nie chce się pomniejszać własnego zwy­cięstwa nie należy pomniejszać swojego wroga - jeszcze raz okaza­ła się słuszna. Na fotografii karłowata rajska jabłonka pokryta owo­cem może się wydać dużym drzewem, ale tylko pod warunkiem, że nie oglądamy jej w otoczeniu drzew wysokopiennych. Kiedy na scenie znajduje się również Wojciech, Bieluń i Kolasowa - Brzoza i Wiśniewski przestają nas interesować. Nie potrafią widza zaanga­żować uczuciowo w swoje konflikty. A to bardzo niedobrze, bo to jest również polityczny błąd przedstawienia.

Sztuka Wandy Żółkiewskiej jest debiutem dramaturgicznym, powstała w okresie rewolucji estetycznej, kiedy ustalają się dopiero podstawowe zasady nowego u nas stylu. Nosi na sobie piętno okre­su, w którym żądało się od utworu literackiego, aby stworzony przez niego obraz rzeczywistości był pełny w sensie ilościowym, aby uka­zywał możliwie wiele zagadnień współczesności. Ta zasada nie pozo­stała bez wpływu również i na budowę "Awansu". Mamy tu więc wie­le zagadnień postawionych, ale nie rozwiązanych lub też potrakto­wanych z konieczności zbyt pobieżnie. Myślę o niezróżnicowaniu do­statecznym postaci młodzieży. W "Awansie" wszyscy młodzi - inteli­genci (Ziołowski) i robotnicy są pozytywni, weseli, entuzjastyczni i zadowoleni ze świata. Kolasowa zapowiada walkę w sprawie kobiet - ale potem i ona, i autorka zapominają o całej sprawie, żeby już do niej nie powrócić. A szkoda. Kolasowa to postać interesująco postawiona i przez Żółkiewską, i przez Elżbietę Wieczorkowską. Ich Kolasowa to baba- "karabin", ale nie automatyczny. Strzela zrzadka, celnie i - co już raczej nie jest właściwością karabinów - posiada mocno czujące serce.

(Przedstawicielka kobiet zespołu Teatru Powszechnego apelowa­ła do polskich pisarzy podczas ostatniego zjazdu dramaturgów o no­we sztuki, w których byłoby więcej niż dotychczas ról kobiecych. Jej przemówienie było przez zebranych gorąco oklaskiwane. Ja bym ten apel wyraziła trochę inaczej. Chodzi przecież tylko o dobre role ko­biece. Dobre i interesujące, jak na przykład rola Kolasowej, która po­mimo licznych sloganowych kwestii jest żywa, charakterystyczna i wbijająca się w pamięć).

Pomimo oficjalnej sympatii autorki do Brzozy, którego nazwała podczas wspomnianej już przeze mnie dyskusji w Związku Literatów swoim pozytywnym bohaterem, Matusiak wydaje mi się postacią o wiele bardziej udaną. Jest dynamiczny, zmienia się, przeżywa prawdziwy dramat. Mieczysław Serwiński stworzył doskonałą postać człowieka walczącego; wydobył całą zawartą w roli namiętność, bez­interesowność i bezkompromisowość starego rewolucjonisty, całą szlachetną prostotę i naiwną bezradność uczciwego człowieka i nie przywykłego do konfliktów z własnym sumieniem partyjnego komu­nisty. A przecież rolę miał nie łatwą: jego wielki monolog w trzecim akcie był powtórzeniem tego, co na końcu drugiego aktu już raz po­wiedział Brzoza. Wątpliwości Wojciecha nie były dla widza niespo­dzianką. Dobrą sztuką i wewnętrzną pasją aktorską skorygował aktor błąd tekstu.

Drugą postacią, która udała się autorce i odtwórcy w równej mie­rze, jest inżynier Bieluń, przedstawiciel inteligencji technicznej, po­zytywnie nastawionej do naszej rzeczywistości. Pokazano nam czło­wieka rozwijającego się wewnętrznie, żywego, który uczciwie pracu­jąc jako specjalista w swoim zawodzie coraz bardziej angażuje się osobiście w sprawy fabryki i "małego" planu. Z pobłażającego scep­tyka staje się gorliwym entuzjastą nie tylko koncepcji przebudowy fabryki, ale i Planu sześcioletniego a może i socjalizmu. Ciepło i wdzięk starego inżyniera, tak cenne w przedstawieniu Teatru Pow­szechnego, były w równej mierze zasługą Jana Kochanowicza jak i Wandy Żółkiewskiej.

I przedstawienie, i autorka wiele zawdzięczają inteligentnemu od­czytaniu politycznego sensu sztuki przez Sawana, który natchnął życiem trochę bezbarwne epizodyczne postacie różnych dyrektorów i delegatów - i na przykład z Kotarby, rezonera i proroka potrafił wykrzesać ogień godny pasji swojego przeciwnika - Wojciecha Matusiaka.

"Awans" to sztuka napisana z dużym talentem. Napięcie dramatycz­ne wzrasta z każdym aktem, z każdym też aktem wzmaga się zain­teresowanie widza, który coraz bardziej "angażuje się" osobiście w sprawy ludzi fabryki nr 7. W sprawy typowe, których rozwiązania domaga się Plan sześcioletni. Na przykładzie analizy tej sztuki można łatwo wykazać, że istnieje bezpośrednia zależność wartości społecz­nej i politycznej utworu literackiego od stopnia jego artystycznej doskonałości. Najsilniej przemawiają do widza sceny najbardziej udane: dyskusja Wojciecha z przedstawicielem partii, dynamiczny i dramatyczny akt czwarty. Dwa początkowe akty, w których na plan pierwszy wybija się mniej wyraziście postawiona przez autorkę i przez wykonawcę postać Brzozy nie spełniają tej mobilizującej roli, która jest cennym osiągnięciem "Awansu". Dopiero "awans" Wojciecha, Bie­lunia i reszty zespołu pracowniczego fabryki uzasadnia awans ro­botniczego dyrektora Brzozy.

Wanda Żółkiewska wykazała dużą znajomość środowiska. Jej po­stacie robotników są żywe i zróżnicowane, język właściwy. W trosce o realizm dialogu autorka nie posunęła się za daleko, tj. aż do łama­nia prawideł gramatyki i dobrego smaku, co zdarza się niestety czę­sto naszym pisarzom nie dostatecznie panującym nad swoim tworzy­wem. Jest to dużą zaletą sztuki. Wspólnym osiągnięciem autorki, re­żysera i wykonawców, są chyba pierwszy raz od czasów łódzkiego "Karhana", a pierwszy raz w polskiej sztuce ukazane postacie robotni­ków z prawdziwego zdarzenia, takich jak na przykład Matusiak (Serwiński), Kolasowa (Wieczorkowska) i Śliwa w interpretacji Mieczy­sława Orszy.

W epizodycznych rolach z przyjemnością słuchało się Marii Gra­bowskiej i Jerzego Bukowskiego - w "dobrych" rolach. W złej, a tym samym trudnej, Bohdan Szymkowski starał się jak mógł być żywym człowiekiem. Parę razy mu się to nawet udało, co ze względu na cha­rakter jego roli - cywilnego świętego - należy uważać za poważne osiągnięcie.

Dekoracje Andrzeja Sadowskiego i Władysława Buśkiewicza, zwłaszcza w czwartym akcie, pomysłowe i udane.

Meble bardzo nieudane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji