Artykuły

Janusz Gajos, Agnieszka Przepiórska i Grażyna Marzec na scenie Baja Pomorskiego

"Msza za miasto Arras", "Wojna to tylko kwiat" i "DDR" na Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora. Piszą Agata Piedziewicz, Mateusz Napiórkowski i Bartłomiej Zaleśkiewicz w Informatorze Festiwalowym.

Świadek czasu

"Msza za miasto Arras" to powieść autorstwa Andrzeja Szczypiorskiego, którą po 20 latach ponownie wystawiono jako monodram na deskach teatru. Wyreżyserowany przez Krzysztofa Zaleskiego w 1994 roku w Teatrze Powszechnym w Warszawie, przeżywał w 2015 roku swe ponowne narodziny, tym razem w warszawskim Teatrze Narodowym. W sztuce adaptowanej przez Igora Sawina występuje, tak jak przed laty, Janusz Gajos.

Książka napisana przez Szczypiorskiego w 1968 roku stanowiła komentarz do ówczesnych wydarzeń marcowych. Akcja utworu rozgrywa się w XV-wiecznym mieście Arras, które stało się świadkiem wielu traumatycznych scen. Narratorem tej opowieści i uczestnikiem owych krwawych zajść jest Jan, który po ucieczce z Arras opowiada zebranym o pogromie Żydów, do jakiego doszło w średniowiecznym mieście.

Bohater grany przez Janusza Gajosa to świadek czasów - zarówno przeszłych, jak i współczesnych, w których terror i przemoc jako środki zdobycia władzy zarazem wciąż pozostają najbardziej powszechnymi narzędziami panowania.

Najbardziej przerażające w monodramie Gajosa jest przesłanie, które mówi, że opowieść o czasach wydawałoby się odległych i niezrozumiałych z perspektywy człowieka żyjącego w XXI wieku jest wciąż aktualna, a co gorsza - wciąż na nowo uobecnia się we współczesnym świecie: "Po dwudziestu latach od premiery przeczytałem tekst ponownie i doszedłem do wniosku, że ciągle stanowi on memento, które powinno uzmysławiać nam, że świat od lat popełnia te same błędy, i że nie tylko warto, ale należy o tym rozmawiać - komentuje Janusz Gajos - Powieść ukazuje schemat budowania wszelkich totalitaryzmów oraz sposoby manipulowania ludźmi przez ideologów, którym co jakiś czas przychodzi do głowy, że znaleźli panaceum na całe zło świata".

Po dwóch dekadach Gajos nieprzypadkowo powrócił zatem do roli Jana i monodramu, który, co ciekawe, był pierwszym w jego karierze aktorskiej. Jego bohater staje się symbolem pamięci o czasach minionych, ale także w pewnym sensie wyrzutem skierowanym do czasów i ludzi współczesnych: "Opowiedziałem wam o straszliwych wydarzeniach, o nieludzkim postępowaniu człowieka. Czy wyciągnęliście z tego lekcję i zmieniliście wasze postępowanie i myślenie?" Może tak należy odczytywać powrót Gajosa do roli Jana - jako próbę postawienia pytań o wnioski wyciągnięte z historii?

Monodram w wykonaniu Gajosa ponownie wystawiono na scenie 21 maja 2015 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie. Natomiast z okazji zwieńczenia obchodów 250-lecia Teatru Narodowego i teatru publicznego w Polsce, połączonych z finałem Telewizyjnego Festiwalu Teatrów Polski, "Mszę za miasto Arras" pokazano na antenie TVP Kultura. Transmisja spektaklu odbyła się 15 grudnia 2015 roku, dzięki czemu mogło obejrzeć go wiele osób, których nie było w teatrze na tym wydarzeniu. Za stworzoną przez siebie postać Janusz Gajos otrzymał w 2016 roku Nagrodę im. Cypriana Kamila Norwida w dziedzinie "Teatr".

Agata Piedziewicz

***

Czy wojna może być kwiatem?

W sobotni wieczór widownia Baja Pomorskiego miała okazję obejrzeć monodram "Wojna to tylko kwiat" (na zdjęciu) w wykonaniu aktorki filmowej i teatralnej Agnieszki Przepiórskiej. Opowiadanie o korespondentce wojennej, choć udane, pozostawia jednak więcej pytań niż odpowiedzi.

Wyobraźmy sobie taką sytuację: idziemy do teatru na spektakl i zajmujemy na widowni swoje miejsca. Gdy już wygodnie siedzimy, aktorka ze sceny zaczyna dziękować za nasze liczne przybycie. Odpowiadamy artystce, nawiązuje się specyficzna relacja między sceną a widownią. Jednak nagle kobieta zaczyna opowiadać o swoim życiu i okazuje się, że to nie jest już ta sama relacja i rzeczywistość. Jako widzowie stajemy się teraz dziennikarzami na konferencji prasowej (a może byliśmy nimi od początku?). Tak właśnie rozpoczyna się monodram Wojna to tylko kwiat w reżyserii Piotra Ratajczaka, w którym swój kunszt aktorski prezentuje Agnieszka Przepiórska. Spektakl mówi o korespondentce wojennej, która po powrocie do domu zmaga się z zespołem stresu pourazowego. Okropności wojny wciąż tkwią w jej podświadomości, często przybierając postać żywych wspomnień, z którymi bohaterka sobie nie radzi. Problemem stają się dla niej proste codzienne czynności, natomiast rodzina mimowolnie przypomina jej o sytuacjach, o których wolałaby zapomnieć. Kobieta obwinia się o śmierć swojego operatora, który zginął w trakcie kręcenia materiału na froncie. Mimo wszystkich traumatycznych przeżyć, nie widzi siebie w innej pracy i najchętniej wróciłaby z powrotem na pole walki. Monodram Przepiórskiej pokazuje więc, jak głębokie i trwałe mogą być ślady w psychice po doświadczeniu wojny.

Oszczędna scenografia mówi, że znajdujemy się tak naprawdę w umyśle bohaterki, bo to tutaj właśnie gnieżdżą się jej koszmary, przed którymi nie ma ucieczki. Bohaterka Przepiórskiej jest bardzo energiczna, wiele myśli wciąż kłębi się w jej głowie. To osoba, która dopiero co wróciła z frontu i nie bardzo wie, co dalej zrobić ze swoim życiem. I jedynie rytm wypowiadanych przez aktorkę słów - zbyt jednostajny - nieco osłabia jej bohaterkę, bo nie oddaje do w pełni tych emocji, które możemy oglądać.

Bohaterka Przepiórskiej to postać tragiczna - żyje wspomnieniami wojny, przez co nie potrafi wyobrazić sobie niczego poza nią. Boi się wojny, ale jednocześnie jej pożąda. Dobrze wie, że przekaz medialny znaczenie różni się od tego, czego doświadcza się na froncie. Spektakl dotyka więc bardzo ważnej, choć w dzisiejszych czasach oczywistej już chyba kwestii. Mówi bowiem, że w dobie powszechnej globalizacji i przepływu informacji wojny w dalekich, egzotycznych krajach nie robią już na nas tak silnego wrażenia. Można powiedzieć, że uodporniliśmy się na zło, o którym słyszymy w wieczornych wiadomościach czy też czytamy w Internecie. Spektakl nie podpowiada, niestety, co powinniśmy z tym zrobić. Nie tylko pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi, lecz także nie ułatwia znalezienia jej. A przecież wyświetlane w zakończeniu monodramu zdjęcia zakrwawionych dzieci, ofiar wojny, jeszcze bardziej ponaglają nas do znalezienia rozwiązania. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle istnieje?

Mateusz Napiórkowski

***

Miłość" na odległość

Grażyna Marzec w spektaklu "DDR" to dobra babcia, która czyta swoim pociechom na dobranoc. Tylko że pociechami są dorośli już widzowie, a opowieść zmienia się z bajki w dramat...

Teatr jednego aktora - już chyba po raz kolejny zmieniam sposób myślenia o tej części teatru. Po dzisiejszym spektaklu coraz bardziej skłaniam się ku tezie, że aktor jest jak magik. W tym przedstawieniu aktorka zniknęła ze sceny. Został tylko jej głos. Głos, który przytaczał historię, która według mnie była tu najważniejsza. To, że Grażyna Marzec zdecydowała się czytać, a nie grać tylko to potwierdza. Słowo, tekst i historia stają na pierwszym miejscu. Wyobraźnia zrobiła resztę. Ktoś mógłby powiedzieć, że czytać można samemu w domu. Racja, ale to nie będzie już teatr. W teatrze dużą role odgrywa także publiczność i jej reakcje. To jakie dźwięki dochodzą do nas z widowni wpływa na nas samych i na odbiór spektaklu. Pod koniec słychać było płacz jakiegoś mężczyzny

Historia, która została przedstawiona oparta jest na faktach. Napisana została na podstawie listów znalezionych u Toma- ukochanego Renaty. Bohaterka spędziła jeden dzień (i noc) z wspomnianym mężczyzną. Jej miłość była tak ogromna, że chociaż już nigdy się nie spotkali, pisywała do niego listy przez 3 lata. Mówiła mu o swoim życiu, dzieliła się refleksjami, radościami i smutkami. W każdym przeczytanym przez aktorkę słowie czuć było wielką miłość i tęsknotę. Ogromne współczucie uruchamiało się w widzu kiedy okazało się, że Tom jest agentem wywiadu, który udaje uczucie po to, żeby zebrać potrzebne mu informacje.

Rola aktorki była tu ograniczona - jej zadaniem było dobre przeczytanie tekstu i faktycznie zrobiła to lepiej niż przysłowiowy Kowalski. Jak już wspomniałem uważam, że był to zabieg celowy po to, aby widz skupił swoją uwagę na historii. Udało się to. Aktorka schodziła na dalszy plan, a jej miejsce zajmowały obrazy, które pojawiały się w głowie wraz ze słyszanymi dźwiękami. Warto jednak zwrócić uwagę na ostatni moment spektaklu. Aktorka odłożyła wtedy kartki i spojrzała wprost na widownie. Miałem uczucie tak jakby ona sama to wszystko przeżyła, jak gdyby dosłownie wyszła z kartek które przed chwilą odłożyła na stół, jak gdyby była postacią o której czytała, a nie aktorką. To było dla mnie czymś niezwykłym i myślę, że chociaż przez ten jeden jakże potężny i wielki gest spektakl można nazwać Teatrem Jednego Aktora, a nie tylko czytaniem monologu.

Bartłomiej Zaleśkiewicz

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji