Artykuły

Mrok tajemnic nas otacza, czyli na pamiątkę zmarłych przodków

Jechaliśmy wolno, bo w lesie między Olsztynem a Bartągiem ścieliła się mgła. We wsi przed kościołem nie było gdzie zaparkować. "Dziady" Mickiewicza nadal mają moc. Przyciągają publiczność, a dla aktora, jak powiedział nam Guślarz, czyli Piotr Borowski, są świętem. Drugą cześć "Dziadów", czyli obrzęd, wystawił Teatr Prawie Dorosły z Bartąga - pisze Ewa Mazgal w Gazecie Olsztyńskiej.

Słowa o tym, że "mrok tajemnic nas otacza" padły w kościele Bożej Opatrzności tuż po 22.30.

- Był to wieczór wyjątkowy - mówi Dominika Radaszewska, opiekunka artystyczna Teatru Prawie Dorosłego. Jest absolwentką reżyserii teatru dzieci i młodzieży na PWST we Wrocławiu. Pod jej kierunkiem powstały m.in. "Igraszki z diabłem", "Zielony gil", "Kopciuszek" i "U nas w Betlejem". Teraz przygotowała "Dziady".

Dominika jest przekonana, że z "Dziadami" udało się dzięki Mickiewiczowskim czarom. - Mieliśmy je zrobić i zrobiliśmy - opowiada.

- Nasz kościelny na początku bardzo się dziwił, że tyle trudu wkładamy w przygotowanie w sumie skromnego i niedługiego spektaklu. Kiedy jednak zobaczył, jak nabiera teatralnych kształtów, bardzo się przejął. Niewykluczone, że wkrótce dołączy do naszego zespołu.

Radaszewska dodaje, że spektakl jest wydarzeniem jednorazowym i wiele ważnych spraw wydarzyło się podczas prób. - Bo każdy z nas wniósł do niego swoje doświadczenia i głębokie przeżycia -tłumaczy. -Wyrzuciliśmy z głów wspomnienia teatralnych inscenizacji i szkolnych odczytań "Dziadów". Opowiedzieliśmy je po swojemu.

W spektaklu wystąpiło 13 osób. Ubrani w długie szaty aktorzy zasiedli za stołem-ołtarzem, jak apostołowie do Ostatniej Wieczerzy. Kwestie Guślarza czytał Piort Borowski, aktor olsztyńskiego Teatru Jaracza, którego można oglądać jako Jaszę Mazura w "Sztukmistrzu z miasta Lublina".

- Kiedy Dominika Radaszewska zadzwoniła do mnie z propozycją przeczytania roli Guślarza w towarzystwie amatorów zapaleńców, nie wahałem się ani przez moment - opowiada. - Pomyślałem, że może to być ciekawe i inspirujące spotkanie. Ci ludzie robią to z pasji, a nie - jak zawodowcy - często z obowiązku. To ogromna wartość. Dla aktora "Dziady" to po prostu niezwykła przyjemność czytania i mówienia pięknej literatury. To takie trochę święto. Dobrze jest czasem "zaświętować", obcując z czymś wybitnym.

Aktor dodaje, że "Dziady" są dla niego dobrym wspomnieniem. - Jednym z moich dyplomów w szkole teatralnej był spektakl reżyserowany przez Macieja Prusa "Dziady. Zbliżenia" -pamięta. -Grałem tam z moimi świetnymi kolegami z roku: Grzegorzem Małeckim, Marcinem Czarnikiem i Łukaszem Simlatem. To fajne wspomnienia. Szczególny czas szkoły teatralnej, zaangażowania i nadziei jaka towarzyszy młodym absolwentom, czas pasji, która może napędzić rewolucje podobne do tej, która rozpala bohaterów trzeciej części "Dziadów". Dobrze jest wrócić do tego tekstu po kilkunastu latach pracy w tym zawodzie i z szerszą nieco życiową perspektywą. Teraz dotykają mnie w tym dramacie zupełnie inne rzeczy. Dziś ciekawi bardziej mistyka tego tekstu, jego tajemnica niż analiza społeczeństwa polskiego o tak ogromnym potencjale rewolucji, ale i samozatracenia, choć ciągle tak aktualna.

Andrzej Małyszko, jeden z aktorów amatorów, po spektaklu nie mógł zasnąć do trzeciej nad ranem. - To był mój debiut - mówi. - Dziewczyny z teatru mnie poprosiły i odruchowo powiedziałem "tak". Ale po pierwszym spotkaniu bardzo spodobali mi się ludzie przygotowujący spektakl. Bo im chce się chcieć.

Andrzejowi Małyszce ze Stowarzyszenia Miłośników Rusi nad Łyną też chce się chcieć. Jest inicjatorem wielu działań, m.in. publikacji trój-języcznego wydania "Pieśni polskich i węgierskich" Ferdynanda Gregoroviusa, poety, pisarza i historyka z Nidzicy.

- Miałem wielką tremę - opowiada. - Mówiłem w ciemność, nie widziałem twarzy widzów, ale strasznie balem się, że mogę "pęknąć", że się pomylę!

Małyszko jest zdania, że warto wracać do Mickiewicza. - Ja cały czas sięgam do jego wierszy - dodał. - Są kapitalne, pełne przemyśleń. A poza tym Mickiewicz jest nasz, z Warmii. Przecież we wstępie do II części "Dziadów" napisał, że takie uroczystości są obchodzone "między pospólstwem wwielu powiatach Litwy, Prus i Kurlandii na pamiątkę dziadów, czyli w ogólności zmarłych przodków".

Małyszko nie wie, czy wystąpi jeszcze kiedykolwiek w teatrze. Ale czwartkowe spotkanie z "Dziadami" w Bartągu uważa za wspaniałą przygodę intelektualną.

Prof. Zbigniew Chojnowski, historyk literatury z UWM, łączy z kolei Mickiewicza z Mazurami. - W naszym kręgu kulturowym listopad jest miesiącem pamięci o grobach i o tych, którzy odeszli - tłumaczy. - Mazurscy protestanci obchodzili nawet niedziele umarłych poświęcone rozważaniom o sprawach ostatecznych, takich jak zbawienie i potępienie.

Bo zdaniem profesora obrzęd z "Dziadów" jest sądem nad uczynkami ludzi, wyrazem potrzeby kary, jeżeli nie na ziemi, to w zaświatach, za popełnioną zbrodnię. Badacz literatury jest zdania, że Mickiewiczowski tekst dociera do każdego, bez względu na wyznanie czy stosunek do religii w ogóle.

- Słuchamy i czujemy, że dreszcze przechodzą nam po plecach - twierdził.

- Otwierają się przed nami zaświaty. I Mickiewicz pokazuje, że korzenie naszej kultury tkwią w pogaństwie i w chrześcijaństwie. Ostre dzielenie tych zjawisk jest sztuczne.

Chojnowski podkreślił, powołując się na Ryszarda Przybylskiego, że milcząca zjawa pojawiająca się na końcu obrzędu, postać z zakrwawionym sercem, która nie boi się krzyża, czyli zraniony kochanek Gustaw i przyszły męczennik Konrad, to bohater Polaków. - Ale nie warto zawężać polskiego romantyzmu, a "Dziadów" w szczególności, do kwestii martyrologii, mesjanizmu czy patriotyzmu - przekonuje.

- Gdyby tak było, przestałyby być arcydziełem. Zygmunt Kubik mówił, że arcydzieła mają "wieczną przestrzeń".

W czym widać tę "wieczną przestrzeń"? - Obrzęd w "Dziadach" jest wielowarstwowy - odpowiada. - Mickiewicz opowiada nam o okrucieństwie złego pana i o dziewczynie, która igrała z miłością. Mówiąc o śmierci, uczy nas, jak żyć, i zachęca do życia. Do dotykania ziemi.

Zgadzam się z prof. Chojnowskim. Nocna podróż do Bartąga była bardzo piękna od początku do końca. Usłyszałam tekst, który jest dla mnie jak prastara modlitwa. Druga część "Dziadów" nie potrzebuje wielkiej teatrali-zacji, wystarczy ją "przepowiedzieć". Ale mam swoich faworytów.

Są to sołtys Bartąga Grzegorz Kołakowski, który wcielił się w złego pana, podkreślając chrapliwym głosem jego emocjonalne splątanie - złość i cierpienie. Znakomite były dwie panie: Zosia, czyli Alicja Borsiak-Śleszyńska, oraz pasterka z dramatycznymi wokalizami, czyli Agnieszka Reimus-Knezević, aktorka Białego Teatru. I nie byłyby te bartąskie "Dziady" takie, jakie były, gdyby nie instrumentalista i kompozytor Jarosław Kordaczuk i jego monokton - stalowa rura połączona z syntezatorem modularnym.

- To z kolei urządzenie do kształtowania prądu - tłumaczy Kordaczuk. - Ja za pomocą sensorów "lepię" prąd, a efekt lepienia słyszy się przez głośniki.

I ten efekt bardzo zdynamizował widowisko. Dodał mu klimatu niesamowitości i nieoczywistości. Kordaczuk nazywa monokton, w zależności od potrzeb brzmiący jak trąbka, puzon czy tuba, instrumentem czarodziejskim.

- Dominika chciała, żebym stworzył kontrapunkt dla czytania - wyjaśnia. - Tak powstały cztery interludia. Ćwiczyliśmy razem zrytmizowane czytanie. A cała reszta z monoktonem to improwizacja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji