Artykuły

Wściekłość, czyli bezsilność

"Wściekłość" Elfriede Jelinek w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Andrzej Horubała w tygodniku Do Rzeczy.

Co zostaje po trzygodzinnym spektaklu "Wściekłość" Mai Kleczewskiej na podstawie dzieła Elfriede Jelinek? Przede wszystkim brawurowa Magdalena Koleśnik.

To ta 26-letnia aktorka z Białegostoku, której twarz z magnetycznym błękitnookim spojrzeniem zdobiła okładkę książki "Dziewczyny z Powstania" Anny Herbich. Zdobiła niebezprzyczynnie, wystąpiła bowiem owa młoda artystka zarówno w "Kamieniach na szaniec" ("Monia", dziewczyna "Rudego"), jak i "Mieście 44" (epizod jako sanitariuszka Klara). Widzowie teatrów warszawskich pamiętają ją z "Dybuka" Kleczewskiej w Żydowskim (nagroda sekcji krytyków ZASP za debiut - rola Lei) i z "Ksiąg Jakubowych" w Powszechnym, gdzie jako Gitel zapadła w pamięć zmysłowym transowym tańcem, zwiastującym erotyczną orgię frankistów.

Tu dostała od Kleczewskiej parę scen wybijających się z histerycznego słowotoku, jakim Elfriede Jelinek postanowiła obdarzyć świat w odpowiedzi na terrorystyczny atak na redakcję "Charlie Hebdo" i mord dokonany przez Breivika na wyspie Utoya.

Koleśnik ubrana w eksponujące zgrabną sylwetkę stroje wciela się w różne przerysowane postaci, ukazujące bezsilność Europy wobec problemu imigrantów.

Po zrealizowaniu zużytego dość pomysłu i przeciskaniu się wzdłuż rzędów i zaczepianiu widzów (och, jak lubię te nowomodne koncepty!) aktorka wreszcie dochodzi do sceny i zaczyna komiczny monolog zachwalający uciekinierom zalety jogi.

Niuejdżowy bełkot, pomysły na założenie wraz z imigrantami grupy performatywnej, przekazywanie energii kundalin walczącym o życie na tratwach, stateczkach, tonącym w Morzu Śródziemnym, wszystko to w groteskowym przerysowaniu - z egzaltacją i entuzjazmem, z twarzą ulegającą niezwykłej transformacji, zagrane zostaje na sto procent, a zwieńczone jest ciągiem okrzyków, pokazujących, jaki to dar języków otrzymuje współczesna Europejka: Nie toniecie! Keep goin'! Just do it! Run for your success! Create your business! Create your life style!

Zdecydowanie wybija się więc Magdalena Koleśnik swą przerysowaną rolą ponad słowotok Jelinek będący w dużej części irytującą grą skojarzeń niepoddanych jakimkolwiek racjonalizującym zabiegom, odwołującym się do lingwistycznych zabaw, szczeniackich żartów, luźnych asocjacji.

Rozpoczęcie spektaklu projekcją dokumentalnego zapisu obcięcia głów dwóm ofiarom, późniejsze długie sekwencje z serwisów informacyjnych i Internetu pokazujące agresję uchodźców-najeźdźców, lekceważenie przez nich policyjnych nakazów, forsowanie płotów, szturmowanie tirów przeprawiających się przez kanał La Manche - to wszystko dosłownie anihiluje wątły przekaz, jaki płynie ze sceny Teatru Powszechnego. Sztuczna krew obficie skrapiająca twarze i ciała aktorów, ogłuszająca seria z kałasznikowa, wrzaski czy scena demolowania bejsbolowym kijem mieszkalnego wnętrza - to wszystko dźwięczy nieautentycznością zestawione z emitowanymi równolegle na wielkich ekranach realnymi ujęciami pokazującymi przerażające oblicze współczesności.

IMITOWANIE ZACHODU

Jelinek, a wraz z nią Kleczewska, karykaturując uczestników publicznej debaty, dokonując rytuału deformacji, przedrzeźniania, parodii, sugeruje panowanie nad nimi. Ale brzmi to bardzo miałko i pozostaje marną, a przede wszystkim bezsilną publicystyką. Talk-show z udziałem uchodźcy, kibola-narodowca z Radomia oraz pielgrzyma katolika, w którym żaden z uczestników nie tworzy zindywidualizowanej opowieści, lecz jest wcieleniem stereotypów, pokazuje ograniczony horyzont opowieści. Tym bardziej że Polska jest w zupełnie innej sytuacji niż Austria i zachód Europy, a Kleczewska, próbując to maskować i nadrabiać, wspina się na palce, snując dziwaczną opowieść. A tu nawet imigrant występujący w talk-show (zjawiskowo wyglądający niczym mędrzec z afrykańskiej wioski - Mamadou Goo Ba z Senegalu) jawi się jak kolorowy ptak, egzotyczna ciekawostka, a nie reprezentant 100-tysięcznych mas zalewających kontynent. I robi się zupełnie dziwacznie, gdy zaangażowana, pragnąca wykrzyczeć swój protest aktorka maluje sobie twarz na czarno, bo w swym wysiłku doścignięcia Zachodu czyni coś, co właśnie tam jest niedopuszczalne przez polityczną poprawność i traktowane jako akt rasizmu i zniewaga.

Trochę więc wszystko wygląda jak "Kobra" sprzed lat, gdy w Teatrze Telewizji udawaliśmy Zachód, gadżetami z Pewexu obstawiając Zaczyka i Chamca ubranych w tweedowe marynarki.

Opowieść Jelinek brzmi bowiem tu, w Polsce, mocno nie na temat Nie przeszliśmy przecież ani złudzeń multi-kulti, a kuriozalne pomysły Angeli Merkel, by wbrew międzynarodowym regulacjom wpuścić do siebie setki tysięcy imigrantów, a potem zmusić inne kraje do przyjęcia wielkich liczb uchodźców niepotrzebnych Niemcom, to wszystko bardzo szybko spotkało się ze zdecydowanym protestem społecznym i stało się silnym paliwem w zwycięskiej dla PiS kampanii wyborczej.

Że to polityczne zastrzeżenia? Ależ jak się robi spektakl polityczny, to nie można tak fałszować rzeczywistości. Jasne, że wygodnie jest podkręcić sytuację i udawać, że my to prawie Niemcy lub Austria i że u nas też chcą się osiedlać i z naszego socjalu żyć setki tysięcy imigrantów, tylko że to nieprawda.

Owszem, manifest włożony przez Kleczewska w usta kibola z Radomia brzmi dość mocno, bo koniec świata Jelinek to nie tylko problem uchodźców, imigrantów, lecz także rozpad knebla politycznej poprawności, koniec ideologicznego dyktatu lewicy i triumfalnego marszu pokolenia '68. Gniewny monolog, choć perspektywa austriacka i niemiecka miesza się w nim z polską, a wypowiadający go z gniewem osobnik na pewno mówi rzeczy wyrastające ponad jego kompetencje intelektualne, dobrze pokazuje świat AD. 2016.

"Podczas kiedy w Europie zapanował chaos spowodowany waszym szałem na refugees welcome, kiedy Europa musi przez was znosić gwałty i ataki terrorystyczne, wy rozsiadacie się wygodnie w waszym świecie paralelnym. Gromadzicie się wokół żłoba przemysłu sztuki i co, i myślicie, że jesteście tacy wolni? Niezależni? Idziecie na dworzec poklaskać, a potem wracacie do swoich bezpiecznych dzielnic. A tak naprawdę nienawidzicie własnego pochodzenia i własnej narodowości. Jesteście żałosnymi mięczakami. Wy i Jelinek jesteście znakiem wszystkiego, co idzie źle w tym kraju i w całej Europie. Tak naprawdę macie gdzieś potrzeby azylantów, hipokryci. Przecież każdy z nich wolałby mieć przyszłość we własnym kraju, w ojczyźnie. Wykorzystujecie ich jako ekran projekcyjny dla waszego paternalizmu i waszej ideologii otwartych granic. Właściwie masowe migracje są częścią neoliberalnej globalizacji, a wy staliście się ich sługusami. Przyklaskiwaliście gwałcicielom! I tak sprowadziliście terroryzm do Europy. Przez waszą ignorancję i obłudę ludzie musieli zginąć. Macie ręce umazane krwią, macie ręce umazane krwią ludzi przelaną w Bataclan, w Brukseli i w Nicei. A dzisiaj przynosimy ją wam, tutaj, na tę scenę, ponieważ to jest wasza strefa komfortu, to jest wasza strefa bezpieczeństwa! Ale nie ma w tym kraju bezpiecznego zaplecza dla wrogów demokracji, dla nienawidzących własnej ojczyzny fanów multi-kulti. Skończyły się lata tłuste, a wasza ideologia '68 jest na wymarciu. Mieliście swój czas - ale wasza dekadencja doprowadziła was na skraj przepaści. Teraz nasz czas, nasza kolej! Teraz my! Jesteśmy tymi, o których zapomnieliście, jesteśmy młodzieżą stąd, z tożsamością narodową, a nie migracyjną. Dla jednych będziemy jak sen, dla innych będziemy koszmarem - tylko że wasze dzieci będą takie jak my!".

Ten agresywny tekst, który zabrzmiałby pewnie mocno w monachijskim teatrze wykrzyczany w twarz ludziom, którzy uczestniczyli w szopce powitania imigrantów na München Hauptbahnhof, ginie tu w chaosie innych głosów, a wypowiadany przez skompromitowanego zadyszanego dresa z Radomia od razu pozbawiony jest perswazyjnej siły.

GRA Z MEDIAMI

Brak mocnego przekazu to generalna słabość spektaklu Kleczewskiej. Wobec siły budzących grozę prezentowanych na ekranach dokumentalnych zdjęć to, co dzieje się na scenie, zdaje się nerwową krzątaniną nic nieznaczących komediantów, odgrywających do tego bardzo plakatowe role. Nawet pomysł, by rzecz rozgrywać w wyimaginowanym studiu TV Wściekłość, okazuje się mało nośny. Kleczewska nie podejmuje pogłębionej refleksji nad kreowaniem alternatywnej rzeczywistości przez media, nad fałszywym obrazem świata, nad nieznośnym rozziewem między przekazem telewizyjnym a prywatnymi represjonowanymi lękami poszczególnych ludzi.

Dostajemy, rzecz jasna, tradycyjny lewicowy zestaw: śmiech z grubego biskupa, jakieś pośmichujki z katolickiej nauki o Trójcy Świętej, oskarżenia mieszczańskiego społeczeństwa o nieczułość. Jednocześnie reżyserka udaje naiwną i bierze w nawias dorobek postmodernistycznej myśli na temat mediów. Zgoda, mamy epizod z terrorystą, który przez brak zasięgu nie jest w stanie umieścić filmiku ze swego zamachu w sieci i lamentuje z tego powodu, ale przecież mało to odkrywcze.

Paradoksalnie, najsilniejszy efekt związany z mediami to pomysł emitowania na jednym z wielkich ekranów zawieszonych nad sceną sygnału telewizji publicznej. Po bloku reklamowym, wraz z rozpoczęciem spektaklu o godz. 19.30, widzimy bezgłośną wersję "Wiadomości" TVP1. A dzień to szczególny - niedziela, święto Chrystusa Króla, zakończenie Roku Miłosierdzia. W Internecie dyskusja, czy akt ślubowania z Łagiewnik wystarczająco spełnia wymogi Mzumi i odwróci złość Boga od Polski, na ekranie spór o to, czy na śmietniku po antyrządowej demonstracji wylądowała biało-czerwona flaga, czy transparent Dziennikarze z prawicowych tygodników robią za niezależnych ekspertów, a ich tweety - za dowody zbrodni. Krzysztof Ziemiec z zatroskaną twarzą wypuszcza kolejne materiały. Żywioł realności, za sprawą transmisji na żywo, wdziera się do teatru, powodując komunikacyjne zamieszanie.

Udawana telewizja - TV Wściekłość przegrywa rywalizację z autentycznymi przekazami. I może dlatego rola Magdaleny Koleśnik wynurzającej się z telewizyjnej sieczki i dążącej do jakiejś metafory zapada w pamięć. Chociaż niektóre ujęcia zdają się wyeksploatowane, to nawet scena wchłaniania hamburgera, gdy aktorka majonez traktuje niczym spermę w jakiejś orgii konsumpcji, wygląda ożywczo na tle wrzaskliwych sekwencji telewizyjnego studia.

SZUKAJĄC PUENTY

I w drugiej części spektaklu, gdy Koleśnik wciela się w operową diwę, będącą obiektem pożądania całego świata, gdy jako Europa, dziwka i dama, sycąca się swym powodzeniem narcystyczna gwiazda, naiwna i okrutna zarazem, niczym syrena kusi i zwodzi swym pięknym śpiewem uciekinierów, gdy jako uosobienie naszego kontynentu pieści się z - przywołującym skojarzenia z malarstwem Francisa Bacona - ochłapem wołowiny zwieszonym ze sztankietu, próbując żałośnie odnowić mit o porwaniu Europy, to przecież te próby wykreowania jakiegoś symbolu, wejścia na poziom metafory, choć przeszarżowane, jawią się jako coś świeżego. Tak jakby tu zaczynała się jakaś praca nad przekazem, wysiłek wydobycia się ponad publicystyczny bełkot, przedarcia ku wyższym sensom.

Ale potem jest już dziwnie. Jak gdyby na oczach widzów Kleczewska szukała jakiejś podniosłej puenty, jakby testowała różne możliwości podsumowania chaosu i zgiełku. Sięga więc do mitologii, do poczucia, że zabijanie jest odwieczną misją człowieka, że wściekłość to nasz przyrodzony stan podpowiadany przez bogów. Zbroi jedną z bohaterek w łuk, każe jej być waleczną, okrutną amazonką, gania aktorów po obrotowej scenie, rzeczywiście wyciskając z nich ostatnie poty, co zresztą jest znakiem firmowym Kleczewskiej.

Potem próbuje spuentować rzecz śmiechem - homeryckim - potężnym, niepowstrzymanym żywiołowym, ale też okrutnym i nagle ujawniającym aspekt "śmiechu morderców", o którym na marginesie sprawy Breivika pisał przywoływany przez Jelinek Klaus Theweleit. Kilkoro aktorów zbliża się kolejno do mikrofonu, próbując zarazić nas tym rechotem, tubalnym śmiechem, chichotem albo tym śmiechem przerazić, osadzić w miejscu...

A potem znów - rozprawa z bogami, z Bogiem. I finał - brzmiący jak wprawka monolog, skierowany do Boga, w którego zresztą Jelinek nie wierzy, więc całość brzmi pusto. Wielkie słowa, biblijne obrazowanie, ale lament ten, choć wyposażony w nośniki patosu, przecież zdaje się konwencjonalnym zwieńczeniem niż propozycją czy to artystyczną, czy intelektualną.

Co więc zostaje? Zjawiskowa Magdalena Koleśnik, a potem już tylko wrażenie chaosu. Cóż, że przed sceną umieszczono dwa prostokątne baseny mające obrazować Morze Śródziemne, cóż, że tonęła w nim kobieta w wielkiej papierowej łódeczce, że utopiono tam postać Chrystusa zdjętego z krzyża, cóż, że czyniono jeszcze wiele gestów z rupieciarni teatru zaangażowanego: odczytywano listę ofiar, odgrywano świadectwa zbrodni, wcielając się w rolę świadka, ofiary i sprawcy, że biegano i krzyczano, zwracano się do publiczności i mocowano, skoro pod wielkimi ekranami z autentycznymi zdjęciami czyniło to wrażenie bezsilnego rytuału, żałosnej próby przedarcia się do rzeczywistości.

Owszem, w geście tym odczytać można jakieś zaproszenie do rozmowy, bo lewicowemu ideolo, wspieranemu prasowymi wypowiedziami twórców spektaklu, towarzyszą tu jednak sygnały zwątpienia i poczucia kresu, ale chyba to jeszcze - choć późno już - za wcześnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji