Artykuły

Anatomia zdrady i wierności

To dziwne. Trzy przedstawienia. Trzech reżyse­rów. Trzech autorów. Należące do trzech różnych repertuarów.. A myśl jakby jedna. Nieczęsto zdarza się taka rzecz w teatrze; dobrze świadcząca o kon­dycji myślowej wiodących sił zespołu. Tym rzadkim przykładem są trzy ostatnie premiery w warszawskim Teatrze Dramatycznym: "Koriolan" Williama Szekspi­ra w reżyserii i scenografii Krzysztofa Kelma, "Dwie głowy ptaka" Władysława Terleckiego - reżyseria Andrzeja Łapickiego i "Ksiądz Marek" Juliusza Słowackiego - opracowanie tekstu i reżyseria Krzyszto­fa Zaleskiego. Główny wątek myślowy mimo różnych epok i kostiumów jest ten sam. Poszczególne przedstawienia pod płaszczami dramaturgicznymi są właściwie jego kolej­nymi wariantami, a nawet można by zaryzykować, że kolejnymi etapami tego samego rozumowania.

Wielkie ciśnienia historyczne. Oto wspólna sytuacja wyjściowa tych trzech przedstawień. Walki Rzymian z Wolskami w "Koriolanie". Upadek powstania stycz­niowego w "Dwóch głowach ptaka" czy Konfederacja Barska w "Księdzu Marku". I człowiek poddany przemożnemu działaniu historii. Podobieństwa posunięte są zresztą o wiele dalej. We wszystkich przypadkach byt społeczeństwa, do którego należą główni bohaterowie, jest zagrożony przez państwa ościenne, jak państwo Wolsków czy Ro­sja carska. Istotne zatem, jak zachowuje się wobec tych niebezpieczeństw człowiek, zwłaszcza zajmujący w swoim społeczeństwie rolę mniej lub bardziej przy­wódczą. Odpowiedzi na to pytanie widz w Teatrze Dramatycznym otrzymuje przeważnie bardzo gorzkie.

Szekspirowski Koriolan jest skłócony z własnym społeczeństwem. Dzielą go z nim odmienne wizje ustrojowe. Koriolan pragnie władzy. Społeczeństwo de­mokracji. Koriolan sądzi, że państwem nie mogą rzą­dzić szewcy, krawcy czy kołodzieje, ludzie posiadający cenną umiejętność schlebiania i przypodobania się masom. Społeczeństwo zaś nie chce być ubezwłasno­wolnione. Na konflikcie tracą obie strony. Niemożność -dogadania się ze współobywatelami sprawia, że Korio­lan posuwa się do zdrady, szukając odwetu przy pomocy obcych wojsk. Społeczeństwo zaś przekonuje się, że w chwilach zagrożenia zostaje obnażona wszelka de­magogia, małość napuszonych spryciarzy, wzrasta roz­paczliwie zapotrzebowanie na prawdziwą indywidual­ność. Zatem sytuacja wyjściowa Koriolana to sytuacja de Gaullea czy Churchilla. Oni również jak Koriolan byli dobrzy w chwili zagrożenia. Po "wygraniu wojny - jak Koriolanowi - władzy im odmówiono. Lecz Koriolan w przeciwieństwie do nich zdradza. Zbigniew Zapasiewicz grający tę rolę rozkłada tę zdradę przed oczami widza na czynniki pierwsze. W tym jednak - a tym samym w doprowadzeniu roli na wyżyny - przeszkadzają, wydawałoby się błahostki, szramy, które młody i niedoświadczony reżyser Krzysztof Kelm kazał mu namalować na twarzy. Zapasiewicz dodatkowo odziany przez Kelma w skóry, wygląda jak indiański wódz, któremu pijany rekwizytor zapomniał dać pióropusz. A trudno być przekonywającym, gdy człowiekowi siedzi na nosie okropna mucha. W "Koriolanie" walczą zatem: dawna wielkość i pa­triotyzm, osłabione przez brak porozumienia ze współobywatelami, z krańcowym subiektywizmem, pychą, żądzą władzy za wszelką cenę. U Szekspira ta walka osiąga wymiar tragedii. Lecz nie można przekonywa­jąco pokazać tragedii, jeżeli ktoś wstydzi się patosu nieodłącznie z nią związanego; "jeżeli ktoś nie potrafi" go scenicznie umotywować. A tak było w przypadku Kelma. Do tego dołączyły się błędy obsadowe. Zapasiewicz potrafi odnaleźć wielkość tonu "Koriolana". Lecz część kolegów grała zupełnie co innego. Andrzej Łapicki, typowy aktor, anty patetyczny, starał się, grając przyjaciela Koriolana, stworzyć pewien kontrapunkt. Gorzej było z Barbarą Krafftówną w roli matki ty­tułowego bohatera. Grała, ocierając się o groteskę, używała swojego sławnego "wielkiego" głosu, który tak doskonale pamiętamy z komedii. Szekspir wskazuje nam ciekawą, chociaż paradoksal­ną prawidłowość. Jeżeli w kimś kto zaplątał się w zdradę zwycięży dobro, lojalność - jak w Koriola­nie - ten musi zginąć. Taka jest w polityce cena słabości, błędu w hierarchii wartości. Koriolan zdradził, ponieważ w pewnym momencie na skutek braku porozumienia utracił wiarę we własne społeczeństwo. Podobny, choć na innym tle przy­padek utraty wiary prezentuje główny bohater "Dwóch głów ptaka", ostatni naczelnik miasta Warszawy Ale­ksander Waszkowski, grany przez Andrzeja Blumenfelda na małej scenie Teatru Dramatycznego. Przedsta­wienie znakomicie oddaje ponurą, pełną rozpaczy at­mosferę po upadku powstania styczniowego. Charakterystyczny jest zwłaszcza sposób obsadzenia ról. Przedstawicieli strony rosyjskiej, przesłuchujących oficerów odtwarzają wybitni, sugestywni aktorzy Te­atru Dramatycznego: Andrzej Łapicki na zmianę z Gustawem Holoubkiem i Wojciechem Duryaszem, Piotr Fronczewski oraz Janusz Gajos. Blumenfeld gra­jący Waszkowskiego jest bardzo ściszony, niepozorny na tle wspaniałych mundurów, wyszarzały. Tragedię swojej postaci wyraża w dużym stopniu nie tyle wtedy, kiedy mówi, lecz kiedy milczy. Sporo błysko­tliwych dialogów, w których autor stara się obnażyć prawdę o skomplikowanym przypadku Waszkowskie­go. Jak zwykle przy dobrych dialogach wiele sofistyki, relatywizmu, aby przy pomocy tak subtelnych metod zmiękczyć więźnia, aby stracił rozeznanie, o co na­prawdę chodzi w skomplikowanej grze. Kapitalny jest zwłaszcza Fronczewski grający protoplastę współ­czesnych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, dla których na całym świecie odsłonięcie motywacji po­stępowania jest ważniejsze nawet od faktów. Wśród tych błyskotliwości Waszkowski, toczący swoją walkę o godność, aby ją w końcu przegrać. Odsłania to krót­ka scena rozmowy w więzieniu z siostrą. Halina Łabonarska wzniosła się tutaj na szczyty swojego aktorstwa przekazując w tej właściwie migawce nie tylko słowem, ale spojrzeniem, tonem głosu cały ko­mentarz. I znowu istotne staje się, dlaczego Waszkow­ski przegrał,popełnił zdradę, dlaczego umożliwił cara­towi odzyskanie zdobytych przez patriotów w banku pieniędzy i papierów wartościowych. Tym razem przy­czyną zdrady staje się upadek wiary w zwycięstwo, we własne społeczeństwo, że będzie w stanie wywal­czyć kiedykolwiek wolność.

Wreszcie "Ksiądz Marek". Pewna nowość w reper­tuarze tego teatru, który dotąd nie zajmował się ro­mantyzmem i zdobył wysoką pozycję, grając przede wszystkim dramaturgię współczesną. W przedstawie­niu to widać. Widać pewne trudności, jakie ma ze­spół z zagraniem Słowackiego. Ale "Ksiądz Marek" okazuje się w ciągu myślowym tych trzech przedsta­wień pozycją nieodzowną, będącą logicznym zwień­czeniem. I tu mamy- ciśnienia historyczne, wielkie zagrożenie bytu narodowego. Lecz te straszne siły nie niszczą w końcu głównych bohaterów. One ich oczy­szczają. Warchoła Kossakowskiego, Żydówkę Judytę. Opracowanie dosyć rozwichrzonego tekstu dokonane przez Krzysztofa Zaleskiego proces ten uwydatniło. Warto zapytać o wartości, które owo oczyszczenie umożliwiają. Są one wnoszone przez postać tytułową. Karmelita stał się jedną z najwybitniejszych kreacji w dotychczasowym niemałym przecież dorobku Zbi­gniewa Zapasiewicza. Aktor ten, który przede wszy­stkim kładł nacisk na ekspresję, coraz częściej zaczy­na operować milczeniem, powściągliwością. Tak zagrany jest i ksiądz Marek - od powściągliwości do chwil uniesienia. W ten sposób, znamionujący wielkie­go aktora. Zapasiewicz wydobył niezwykłą siłę zawartą w postaci przez Słowackiego. Godną jego partnerką stała się Jadwiga Jankowska-Cieślak, dysponująca umiejętnie bardzo dużą ekspresją. Wysiłkom, dosyć udanym, Krzysztofa Gosztyły w pokonywaniu trudności roli Kosakowskiego patronowała w sposób wi­doczny stylistyka aktorska Daniela Olbrychskiego. Ale miało być o wartościach. Otóż ksiądz Marek oczyszcza Judytę ze zdrady, którą popełniła, mszcząc się za śmierć ojca, czy Kosakowskiego ze zbrodni, pod­nosząc ich na wyższy poziom służenia wielkiej spra­wie za pomocą wartości tradycyjnych: miłości do dru­giego człowieka i zrozumienia jego słabości - wszak w przypadku Judyty karmelita powtarza właściwie gest Chrystusa wobec Marii Magdaleny - a także nie­wzruszonej wiary w wyzwolenie ojczyzny. Te, tak wy­dawałoby się zwyczajne wartości, potrafią odwrócić proces, któremu ulegli Koriolan i Waszkowski. Dlate­go właśnie w "Księdzu Marku" przebiega on w dwójce bohaterów, od małości do wielkości. Należy podziwiać kondycję psychiczną i zawodową zespołu Teatru Dramatycznego, który w czasie dener­wujących chwil zmiany kierownictwa artystycznego i niepewności co do dalszego losu, zdobył się na tak ważne i wymowne premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji