Artykuły

Ty jesteś stary Polak. Zbigniew Cybulski, jakiego nie znacie

- Cybulski nie był ideałem, był człowiekiem pełnym sprzeczności. Wiele razy upadał, a że był na świeczniku, te upadki były o wiele bardziej widoczne. Kiedy pisze się biografię i rozbija czyjeś życie na drobne fragmenty, widać to tym bardziej - mówi Dorota Karaś, autorka książki "Cybulski. Podwójne salto".

Przemysław Gulda: Jak zaczęło się dla ciebie spotkanie z Cybulskim, którego wynikiem jest twoja książka o nim, "Cybulski. Podwójne salto"?

Dorota Karaś: Sam początek był bardzo prosty - przedstawiciele wydawnictwa Znak zgłosili się do mnie i zaproponowali pracę nad biografią aktora. Na początku nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu. Miałam świadomość, że to postać wybitna i ważna, ale wiedziałam o nim tyle, ile wie przeciętny Polak czy przeciętny kinoman - bałam się więc, że nie podołam unieść ciężaru tak wyjątkowej osoby. Zmieniłam zdanie, kiedy uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze porozmawiałam z żyjącymi krewnymi Cybulskiego. Zbliża się pięćdziesiąta rocznica jego śmierci, byłam więc przekonana, że pod ich drzwiami czeka tłum dziennikarzy i bez końca wypytuje ich o różne sprawy związane z aktorem. Okazało się jednak, że wcale tak nie jest, że nie ma jakiegoś wielkiego zainteresowania jego osobą w związku z tym jubileuszem. Uznałam więc, że jest dla mnie miejsce. A rodzina aktora już na wstępie wyraziła chęć pomocy w napisaniu książki. Drugi argument na tak pojawił się, kiedy po pierwszych przymiarkach do losów Cybulskiego dotarło do mnie, jak bardzo duża część jego życia związana była z Gdańskiem. Wiedziałam, że tu był, że tu pracował, ale nie miałam pojęcia, że to miasto było tak ważne w jego życiu i karierze. A to oznaczało, że duża część materiałów potrzebnych do książki, duża część ludzi, z którymi trzeba będzie przeprowadzić wywiady, jest właśnie w Gdańsku. Mieszkam w tym mieście, wiedziałam więc, że będzie mi łatwiej. To mnie ostatecznie przekonało, żeby się za to wziąć.

Zabierając się do pracy wiedziałaś oczywiście, że istnieje kilka bardzo cenionych książek na temat Cybulskiego, na czele z "Oknem Zbyszka Cybulskiego" Jerzego Afanasjewa i zbiorem wspomnień znajomych aktora, "Cześć, starenia", przygotowanym przez Mariolę Pryzwan. Wiedziałaś też, że musisz się jakoś do nich odnieść. Jaki miałaś na to pomysł?

- Były dwie strony tej sytuacji: owszem, te książki to prawdziwy kanon i główne źródło wiedzy o Cybulskim, z drugiej strony - żadna z nich nie jest przecież właściwą biografią. Książka Afanasjewa jest pięknie poetycka i odważnie zmetaforyzowana, co nadaje jej oczywiście wartość literacką, ale jeśli chodzi o kwestie biograficzne... Może ujmę to tak: jest w niej wiele symbolicznych scen, które same w sobie niewiele mówią, ich sens staje się jasny dopiero wtedy, kiedy dobrze zna się życiorys Cybulskiego. Zbiór wspomnień przygotowany przez Mariolę Pryzwan traktowałam natomiast przede wszystkim jako nieocenione źródło wiedzy, nie tylko dlatego, że wiele osób, których opowieści wysłuchała, już nie żyje. Owszem, czułam, że jestem w dużym cieniu tych książek, ale miałam jednocześnie nadzieję, że uda mi się z niego wyjść i znaleźć miejsce dla swojej biografii gdzieś między nimi czy obok nich.

Afanasjewowi składasz swoisty hołd - każdy z rozdziałów otwierasz jednym z cytowanych przez niego listów do Cybulskiego...

- Te listy mnie uwiodły. Płakałam ze śmiechu czytając je i strasznie żałowałam, że oryginały nie zachowały się do dziś. Pomyślałam, że będą znakomicie komentować poszczególne fragmenty książki, zwłaszcza te, które znajdą się na początku. Opisuję w nich życie Cybulskiego na długo zanim stał się sławny, zanim był gwiazdą i bożyszczem tłumów. Te cytaty pozwalały wybiec nieco do przodu i zestawić jego późniejszą popularność z tym, kim był wcześniej, pokazać, że to dziecko z Kresów i przedwojennej Warszawy, ten harcerz z Dzierżoniowa, to ta sama osoba, ten sam Cybulski, któremu później kobiety wysyłały listy miłosne, a nastoletnie uczennice zostawiały na wycieraczce kwiaty.

Był gwiazdą, ale gwiazdą w czasach PRL-u, który nie znał dzisiejszego "celebryctwa". Jak sobie z tym radził?

- Był prawdziwym, niepowtarzalnym zjawiskiem, przez wiele lat był najbardziej rozpoznawalnym facetem w Polsce. Był człowiekiem, którym chcieli być mężczyźni i z którym chciały być kobiety. I to go ewidentnie przerosło, nie potrafił z tym żyć. Z jednej strony nie umiał tego konsumować na dzisiejszy celebrycki sposób, z drugiej - nie wiedział, jak się od tego dystansować, jak np. wspomniana w książce Marlena Dietrich. On się nie wywyższał, nie zamykał, chciał z każdym rozmawiać, pomagać innym, był otwarty, dla każdego był Zbyszkiem, do którego można podejść na ulicy, przywitać się i pogadać. Można śmiało powiedzieć, że sławę rozumiał jako swego rodzaju misję i zobowiązanie. Ten rodzaj gwiazdorstwa był bardzo szlachetny, ale jednocześnie autodestrukcyjny. On chciał być dla wszystkich, a to niemożliwe. Do tego dochodził jeszcze aspekt, który z dzisiejszego punktu widzenia jest kompletnie niezrozumiały: przy tym wszystkim on miał bardzo trudne życie pod względem czysto materialnym. Żył w mieszkaniu zdobytym z trudem, owszem - koniec końców kupił samochód za wynagrodzenie za rolę w skandynawskim filmie, ale i tak nim nie jeździł, podróżował pociągami. Nawet już jako wielka gwiazda żył skromnie, żeby nie powiedzieć wręcz: biednie. Widać to zwłaszcza w tych fragmentach, w których opisuję czas wielkiej przyjaźni Cybulskiego i Kobieli - obaj zaczynali już wtedy być sławni, obaj zaczynali grać w ważnych filmach, a jednocześnie gonili od chałtury do chałtury, od nagrania do nagrania, od spektaklu do spektaklu. I nie chodziło wcale o to, żeby się dorobić jakiegoś wielkiego majątku, chodziło po prostu o to, żeby móc normalnie żyć.

W radzeniu sobie ze sławą nie pomagały też chyba reakcje ludzi...

- To prawda, to było jakieś zbiorowe szaleństwo na punkcie Cybulskiego. Szaleństwo, które miało bardzo znaczący rys: bardzo szybko zupełnie zatraciła się granica między aktorem, a granymi przezeń postaciami, a zwłaszcza Maćkiem Chełmickim. Przytaczam w książce kilka anegdot, które tego dotyczą, jak choćby tę, że kiedyś do aktora podszedł na ulicy jakiś mężczyzna, złapał go za rękę i z radością powiedział: "jak to dobrze, że pan żyje!". Ludzie zupełnie nie wiedzieli, jak reagować. To przede wszystkim chyba dlatego, że w Polsce nie było wtedy żadnych norm, wzorców gwiazdorstwa. Owszem, przed wojną film dorobił się kilku gwiazd, ale to jednak była zupełnie inna skala, dopiero po wojnie kino upowszechniło się na tyle, żeby zapewniać aktorom masową sławę. Nikt nie wiedział, jak grać w tę grę, gwiazdy dopiero próbowały budować jakieś modele zachowań. Z jednej strony był otwarty Zbyszek, brat łata, z drugiej - Irena Dziedzic, wyniosła i zupełnie niedostępna.

Druga połowa twojej książki jest bardzo pesymistyczna w wymowie. "Gwiazdorskie" życie Cybulskiego rysujesz w bardzo mrocznych barwach. Jeśli ktoś nie wie, jaki jest finał tej historii, czytając ostatnie rozdziały i widząc, że zbliża się do końca, może wręcz się spodziewać, że bohater zaraz popełni samobójstwo...

- To był rzeczywiście bardzo trudny czas dla niego, był w nieustannej gonitwie, ale gonitwie, która była zamknięta w pętli. Chciał spełniać oczekiwania wszystkich, ale to się nie udawało i miał tego bolesną świadomość. Słuchając wspomnień jego znajomych i czytając materiały na jego temat czy wywiady z nim samym, odniosłam wrażenie, że bardzo ważną cezurą, dzielącą jego życie na okres gwiazdorstwa "radosnego" i "smutnego", była przeprowadzka z Trójmiasta do Warszawy. W Gdańsku wszyscy go znali i szanowali, w Warszawie środowisko go nie przyjęło, "księstwo warszawskie", jak je nazywał, traktowało go jak sezonowego gwiazdora, który sepleni i nie umie nauczyć się roli na pamięć.

Czy był dobrym aktorem?

- W wielu rolach mnie mocno urzeka. Jest magnetyczny w "Popiele i diamencie", płaczę z żalu nad staczającym się moralnie bohaterem "Jak być kochaną", wzrusza mnie sentymentalizm miłosnych zabiegów, które odgrywa w "Do widzenia, do jutra". Bez dwóch zdań: miał w sobie tę iskrę, która sprawia, że nie sposób oderwać wzroku od ekranu, kiedy się na nim pojawiał.

Czy był dobrym człowiekiem? Czytając twoją książkę można odnieść wrażenie, że w wielu miejscach przymykasz oko na jego wady i życiowe błędy, na te momenty, kiedy ewidentnie krzywdził innych ludzi.

- Oczywiście, nie był ideałem, był człowiekiem pełnym sprzeczności. Wiele razy upadał, a że był na świeczniku, te upadki były o wiele bardziej widoczne. Kiedy pisze się biografię i rozbija się czyjeś życie na drobne fragmenty, widać to tym bardziej. Z punktu widzenia biografa to zresztą bardzo dobra sytuacja - mój bohater reprezentuje przecież całe spektrum postaw, jest postacią bardzo wielowymiarową, a o takiej pisze się o wiele łatwiej. Muszę przyznać, że dzięki temu, że tak uważnie przyglądałam się jego życiu, bardzo się z nim zżyłam i może rzeczywiście wybaczam mu wiele rzeczy. Jestem przekonana, że nawet, jeśli zdarzały mu się błędy, nie był przecież życiowym łajdakiem. Miał w sobie wiele przyzwoitości, zaszczepionej jeszcze w domu rodzinnym.

Bardzo ostrożnie piszesz związkach Cybulskiego z kobietami czy o seksie, który przecież był wszędzie dookoła.

- Miałam bardzo duże opory, żeby tak głęboko wchodzić w życie mojego bohatera i jego środowiska. Dlatego wątki seksualne pojawiają się tylko w takich momentach, w których nie mogło ich zabraknąć. Jak choćby w scenie, kiedy do spektaklu Bim Bomu zabrakło balonów i męska część zespołu zaczęła nadmuchiwać prezerwatywy. To było przebicie mydlanej bańki infantylności, którą chętnie posługiwali się wtedy studenci, zderzenie z rzeczywistością - nie tylko czytanie "Małego Księcia", ale też seks. A jeśli chodzi o związki Cybulskiego z kobietami, nie mogłam oczywiście o nich nie wspomnieć. O Ewie Warwas w zasadzie zupełnie do tej pory nie pisano. To był trudny temat, zwłaszcza ze względu na rozmaite mity, które wokół niego powstały, a których prawdziwości nie sposób dziś sprawdzić. Poddałam się, kiedy zaczęły się do mnie zgłaszać rzekome nieślubne dzieci Cybulskiego, których matki już nie żyły. To była sfera plotek, w którą zdecydowanie nie chciałam wchodzić.

Rozmawiałaś o Cybulskim z jego żoną?

- Tak, oczywiście. Jest niezwykłą osobą, kobietą niezwykle odporną, która do wszystkiego podchodzi ze spokojem. Kiedy ją poznałam i zauważyłam to wszystko, nie musiałam w ogóle zadawać pytania, jak znosiła to, jak traktował ją Cybulski, bo wiedziałam sama. To było widać od razu.

Chciała o nim rozmawiać?

- Nie ukrywam, że musiałam długo się starać o rozmowę. Najpierw spotykałam się z ich synem, Maćkiem. Owszem, starał się być bardzo pomocny, ale tak naprawdę o ojcu widział niewiele - nie dość, że miał zaledwie kilka lat, kiedy ojciec umarł, na dodatek - póki Cybulski żył, rzadko bywał w domu, prawie w ogóle nie spędzał czasu z synem. Wiedziałam, że żona może mi powiedzieć o wiele więcej. W pewnym sensie zaczęłam ją osaczać. Najpierw rozmawiałam z jej bratem, potem z siostrą Marią Chwalibóg, aktorką z którą Cybulski pracował, wreszcie napisałam dramatyczny list z prośbą o spotkanie. Nie wyobrażałam sobie, że ta książka może powstać bez rozmowy z nią. Myślałam o tym tak intensywnie, że zaczęło mi się śnić ich mieszkanie, w którym wtedy jeszcze nie byłam. Kiedy wreszcie się spotkaliśmy, okazało się, że jest fantastyczną rozmówczynią, choć nie ma pamięci do szczegółów. Umiała znakomicie naświetlić klimat jakichś zdarzeń, ale kiedy pytałam o jakieś dokładne okoliczności, mówiła zakłopotana: "ale ja tego naprawdę nie pamiętam".

Ale dotarłaś do wielu szczegółów. Niemal roi się od nich w książce. Choćby ten, że Cybulski uwielbiał kaszę manną i grysik albo numery miejsc w kinie, które zajął z żoną na premierze "Popiołu i diamentu". Skąd je brałaś?

- Po pierwsze oczywiście bardzo dokładnie przygotowywałam się do pisania tej książki, szukałam informacji wszędzie, gdzie się dało, rozmawiałam z ludźmi, w bibliotekach wyszukiwałam numery zapomnianych dziś zupełnie czasopism, opisujących różne wydarzenia, związane w ten czy inny sposób z Cybulskim. Druga sprawa to prezent, który zrobiła mi Mariola Pryzwan - pozwoliła mi przejrzeć zbiór dokumentów z nim związanych, które zbierała. Powiedziałabym, że to był niezły śmietnik, ale śmietnik przecudowny. Czego tam nie było: legitymacja z harcerstwa, bilet miesięczny z czasów studiów w Krakowie, oświadczenie o ubóstwie, które było wymagane przy staraniach o stypendium, umowa dotycząca roli w "Popiele i diamencie". Przeglądałam te wszystkie dokumenty i starałam się odkryć wśród nich różne szczególiki, na których mogłabym zbudować narrację książki.

Wspomniałaś o rozmowach z Maćkiem. Fragment książki, w którym piszesz o jego, raczej smutnym życiu i tragicznej śmierci, okazuje się jednym z najbardziej przejmujących w całej tej opowieści. Czy nie kusiło cię, żeby poświęcić mu więcej miejsca?

- Rzeczywiście, zastanawiałam się nad tym przez chwilę, szybko jednak doszłam do wniosku, że to jednak przecież biografia Zbyszka, a nie jego syna. Maciek nie był osobą publiczną, jego życie nie odbywało się - jak życie jego ojca - na widoku. Nie czułam więc, że powinnam je na widok wyciągać. Nie chciałam wchodzić z butami w jego prywatne sprawy, zwłaszcza po jego śmierci. Tym bardziej, że on sam często dystansował się od tych nieustannych pytań o ojca - znamienna jest opowieść, którą przytaczam w książce: niedługo po śmierci ojca, kiedy matka jechała z nim taksówką spod domu - a ten adres znali wszyscy taksówkarze w Warszawie - kierowca zapytał się Maćka, jak się nazywa, chcąc się upewnić, że to syn Zbyszka. Chłopak, który miał wtedy ledwie kilka lat, odpowiedział, że nazywa się Maciej Buła, tak jakby chciał się zupełnie odciąć od ojca, od swojego nazwiska.

W książce pojawia się bardzo tajemnicza postać - wspominasz o niej właściwie tylko raz: Marek Perlman. Piszesz, że był cieniem Cybulskiego i pojawiał się wszędzie tam, gdzie on. Kim on tak właściwie był i jaka była rola w życiu aktora?

- Oczywiście moim marzeniem było znaleźć tego Perlmana i z nim porozmawiać. Niestety, nie udało się, choć wypytywałam o niego mnóstwo osób. Zapadł się pod ziemię, nie wiem nawet na pewno, czy jeszcze żyje czy zmarł. Wiem tylko tyle, że był działaczem kulturalnym i dziennikarzem, który był cieniem Cybulskiego. Czuję, że w tej postaci jest ogromny potencjał i bardzo żałuję, że nie udało mi się go wykorzystać.

W swojej książce bardzo barwnie odmalowujesz klimat czasów, w których dzieje się jej akcja. Budujesz tło, opisując mało znane, zapomniane już dziś zwyczaje czy fenomeny - choćby ten, że młodzież w latach 50-tych świadomie zachowywała się bardzo dziecinnie, jakby "odrabiając" prawdziwe dzieciństwo, zabrane przez wojnę. Jak budowałaś tę warstwę biografii Cybulskiego?

- To przede wszystkim zasługa prof. Mieczysława Kochanowskiego, jednego z członków teatru Bim Bom, który do dziś ma ogromny dług wdzięczności wobec Cybulskiego, że go do niego wciągnął, czy raczej - że go z niego nie wyrzucił. Kiedy rozmawialiśmy o dawnych czasach udzielił mi rady, która w bardzo dużym stopniu zaważyła na formie i treści tej książki - powiedział, że muszę znać tło, na którym działo się to wszystko, o czym chcę pisać, inaczej nie będę tego rozumieć. To mnie uwrażliwiło na to wszystko, co działo się na drugim planie. Od tego momentu, kiedy poszukiwałam wiadomości i faktów, próbowałam poznać też ich otoczkę. Znajdowałam ją w listach, wspomnieniach, w książkach innych autorów, poświęconych czasom, w których żył Cybulski: Agnieszki Osieckiej czy Marka Hłaski.

Co cię najbardziej zaskoczyło w historii Cybulskiego, kiedy poznałaś ją od podszewki?

- Zdecydowanie największą niespodzianką, jak się okazało: nie tylko dla mnie, było jego dzieciństwo. Mało kto w ogóle o nim wiedział. Dużo osób, które go znały, myślało że pochodził z Dzierżoniowa, wcześniejsze kilkanaście lat jego życia było okryte mgłą zapomnienia. Grzebanie w niej było dla mnie fascynujące, tym bardziej, kiedy okazało się, że jest sporo materiałów na temat losów jego przodków. To było życie jak z jakiejś przedwojennej, patriotycznej powieści: szlachetne polskie kresowe ziemiaństwo, mieszkające w pięknym dworze. Rodzina, która potem straciła to wszystko na skutek wojny. Kiedy poznałam tę historię, wiele spraw z późniejszego życia Cybulskiego nabrało dla mnie zupełnie innych kolorów - zrozumiałam wtedy doskonale to jego kurczowe przywiązanie do polskości, zrozumiałam to, że największym komplementem, który mówił ludziom były słowa: "ty jesteś stary Polak".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji