Artykuły

Mikołaj Grabowski o reportażu na scenie

- To okrutna opowieść o rodzinie, która została dotknięta przez pedofilię. Materiał, jakim jest reportaż, może nosić w sobie bardzo silny pierwiastek dramaturgiczny - mówi Mikołaj Grabowski, reżyser "Mokradełka" według książki Katarzyny Surmiak-Domańskiej. Głośne przedstawienie z Teatru Nowego w Poznaniu zobaczymy na festiwalu Polska w Imce.

Izabela Szymańska: Znamy pana jako specjalistę od wystawiania sztuk Witolda Gombrowicza czy Bogusława Schaeffera. Czym zainteresował pana ten sposób opowiadania o świecie, jakim jest reportaż?

Mikołaj Grabowski: Tematem, pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę przy wyborze materiału na scenę, jest temat. Potem pojawia się forma, jako rzecz druga, co nie znaczy, że jest drugorzędna. Materiał, jakim jest reportaż, może nosić w sobie bardzo silny pierwiastek dramaturgiczny, a to wiemy nie tylko z reportaży współczesnych. Przekonałem się o tym bardzo dobrze robiąc "Opis obyczajów" Jędrzeja Kitowicza - to także jest "reportaż", tekst źródłowy opisujący, co się w Polsce działo w XVIII w.: co się działo podczas sprawowania sejmów, jak wyglądały sejmiki, jaka była w Polsce sprawiedliwość, jakie obrządki religijne, wreszcie, co Polacy jedli, jak się ubierali, itd. Ten tekst jest czymś niezwykłym, ponieważ w gruncie rzeczy opisuje dramat tamtego czasu.

Książka Katarzyny Surmiak-Domańskiej zwróciła moją uwagę z dwóch powodów: po pierwsze, drażliwość tej sprawy - powiedzmy bardzo delikatnie, że pedofilia jest rzeczą naganną, może mieć skutki nieprzewidywalne, szczególnie dla osoby pokrzywdzonej. Nie chcę się nad tym dłużej rozwodzić - to problem zbadany i wielokrotnie opisywany. Ale może niewystarczający, żeby wejść z nim na scenę.

Co więc zaważyło?

- Jest to okrutna opowieść o rodzinie, która została dotknięta przez pedofilię. Bohaterem jest nie tylko Halszka Opfer - osoba poszkodowana, nie tylko ojciec, który ją molestował, ale i matka, która o tym wiedziała i przymykała oczy. Taka jest wersja ofiary. Matka bowiem upiera się, że nic o tym nie widziała. Mamy więc archetypiczny konflikt rodzinny, nieomal jak w tragedii antycznej - i to konflikt nie do rozstrzygnięcia.

Wierzymy, że ojciec spał z córką przez wiele lat, Halszka twierdzi, że od czwartego roku życia matka przynosiła ją do łóżka ojca zawiniętą w ręcznik. Ale z drugiej strony, kiedy reporterka udaje się do bratowej Halszki i pyta: "Kto jest winny temu, co się działo w tym domu?", to ona, której teść cały czas robił propozycje seksualne i która z trudem z tym sobie radziła, odpowiada: "Jeżeli mam odpowiedzieć szczerze i niepoprawnie politycznie to twierdzę, że większą odpowiedzialność ponosi matka, ojciec był jakoś bardziej sympatyczny".

Mamy zło ubrane w sympatyczną figurę. W tej rodzinie więc nie może nastąpić katharsis. Halszce trudno jest poradzić sobie z tą sytuacją; kocha matkę i jednocześnie jej nienawidzi za to, że ona jej wtedy nie ratowała, a dzisiaj nawet nie chce się do tego przyznać. Matka mówi: "A co ja mam zrobić? Ja nic nie wiedziałam. Po co Halszka poszła do telewizji opowiedzieć o tym? Teraz wszyscy ją rozpoznają, a mnie będą pokazywać palcem. Ja się już boję otwierać drzwi, nie odbieram telefonów, bo może to TVN; trzęsę się, nie mogę spać", itd.

Jak to możliwe, że dorośli z zasady nie bronili dziecka? Co na to lokalna społeczność, w której mieszkali?

- To jest właśnie druga rzecz, która mną wstrząsnęła po przeczytaniu tego reportażu. Autorka mówi we wstępie, że kiedy w wiejskiej bibliotece ukazała się podobna tematycznie książka napisana przez Niemkę, o tym jak była wykorzystywana przez ojca, to wszyscy mówili: co to za okropny facet, jaka biedna dziewczyna. A gdy po dwóch latach pojawiła się kolejna publikacja, tylko ofiarą, jak się okazało, jest ich własna sąsiadka, to relacje się zmieniły; zło pedofilii zostało rozbite w układy towarzysko-sąsiedzko-przyjacielskie. Jak ktoś lubił Halszkę, to jej bronił, jeśli nie - to stawał za ojcem i twierdził, że ona kłamie. W historię tej kobiety wdziera się opowieść o społeczeństwie, które nie jest w stanie w sposób jednoznaczny odróżnić dobra od zła. Na tym polega siła opowieści i mam nadzieję spektaklu, że my dzisiaj, mimo że tak szukamy linii, która dzieli dobro od zła, to jej ciągle nie znajdujemy, albo może nie chcemy znaleźć. Przesuwamy ją albo w lewo, albo w prawo. Nasza moralność jest płynna, zmieniamy jej granice w zależności od wygody, potrzeby, ufności do kogoś, wreszcie ze zwyczajnego interesu.

"Mokradełko" jest również o tym, co być może najgorsze w dzisiejszym świecie: jest o konformizmie moralnym. I niech kaznodzieje - nie tylko kościelni, ale też politycy, ludzie czynu społecznego, postaci publiczne - nie mówią, że istnieje nienaruszalna granica, której oni przestrzegają; z Dekalogiem robimy dzisiaj, co chcemy.

Zdecydował się pan zrobić ten spektakl w Poznaniu, mieście, które ma niechlubną kartę związaną z wykorzystywaniem dzieci. Jak "Mokradełko" zostało tam przyjęte, jakie były reakcje?

- Specjalnie zaproponowałem Piotrowi Kruszczyńskiemu, dyrektorowi Teatru Nowego, ten tekst, bo pomyślałem, że Poznań jest naznaczony tą sprawą poprzez dyrygenta chóru Wojciecha Kroloppa i abp. Juliusza Paetza. Jakiś czas po premierze dyrektor powiedział: "Przestraszyłem się trochę reakcji ludzi - ten spektakl im się podoba".

Przedstawienie zawiera w sobie pewną prowokację wobec Poznania, wobec tej społeczności. I logika podpowiada, że ludzie powinni wstać i powiedzieć: Won z takim tematem! A oni to rozumieją, ba, śmieją się podczas spektaklu - oczywiście jest to śmiech, który jest odtrutką, śmiech, który ratuje ich własne człowieczeństwo.

Co było największym wyzwaniem w przełożeniu tekstu reporterskiego na scenę?

- Jak zawsze w spektaklu szukam wspólnej przestrzeni, muszę ustalić, gdzie ta historia się rozgrywa mentalnie i realnie; co ma "przedstawiać" scena. Jak widzowie zobaczą, "Mokradełko" odbywa się na klatce schodowej, na ziemi niczyjej, nie wchodzimy do żadnego pomieszczenia, bohaterowie poruszają się w przedsionku - do nieba albo do piekła. Mówiąc górnolotnie: jesteśmy w czyśćcu.

***

POLSKA W IMCE

"Mokradełko" według Katarzyny Surmiak-Domańskiej - spektakl Teatru Nowego w Poznaniu

Pokazy na festiwalu Polska w Imce, 6, 7 grudnia, godz. 19. Teatr Imka, ul. Konopnickiej 6. Bilety: 80-100 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji