Potworny jubileusz, czyli Jowisz na haku
POZORNIE wszystko odbyło się w zgodzie z receptą na udany jubileusz teatralny: mowy, ordery, kwiaty, brawa. Czujni wszakże obserwatorzy, ci, którzy nie dali omamić się wzruszeniu, zauważyli natychmiast, że nie dopuszczono aktorów. Co gorsza - zamknięto ich w szafie. Bez ruchu i niemi tłoczyli się w ciemnościach. Orfeusz z nosem w Junonie, Morfeusz spał na Eurydyce, a Jowisza powieszono pono na haku do góry nogami. W taki oto sposób, w Teatrze Lalek "Groteska" w Krakowie fetowano świeżo jubileusz niezwykły również dlatego, że był jubileuszem 10-lecia sceny, która w rzeczywistości istnieje lat 12, ale przed dwoma laty nie stał jeszcze u steru rządów Gomułka, tylko Balicki, więc - te rzeczy...
Prócz Operetki Warszawskiej, "Groteska" jest u nas jedynym znanym mi teatrem, który w ubiegłym okresie generalnej operetki nie podupadł, lecz rozwinął się. I to jak!
Pamiętam jego otwarcie, w czerwcu 1945, widowiskiem "Cyrk Tarabumba", przeznaczonym dla dzieci. Dzieci, jak to dzieci: przyszły, wołały "siu-siu" i poszły spać. Natomiast już ten pierwszy spektakl wydał się rewelacją dorosłym. Później "Groteska" coraz wyraźniej grawitowała w stronę widzów dojrzałych. Punktem przełomowym były wystawione w roku 1952, z olbrzymim sukcesem, "Igraszki z diabłem" Jana Drdy (400 kompletów!). Ostatecznie - jak mi się zdaje - skrystalizowanie oblicza artystycznego znalazła "Groteska" w Gałczyńskim, w jego "Zielonej Gęsi" pt. "Gdyby Adam był Polakiem", w skeczu "Noc cudów" i w jubileuszowym spektaklu - operetki Offenbacha "Orfeusz w piekle" z nowym librettem Konstantego Ildefonsa. Gdzieś między rokiem 1945 a dniem dzisiejszym, bodajże od wystawienia "Baśni o pięciu braciach", środki wyrazowe "Groteski" poszerzyły się o żywych aktorów w maskach, którzy odtąd konkurują na owej scenie z lalkami.
Na czym polega odkrywczość i wyjątkowość "Groteski"? Chyba właśnie na tym, że sztuki dla dorosłych grane są przez lalki lub maski, co ujawniło nowe, względnie zapomniane od czasów starożytnych źródła najpiękniejszej poezji. Lalkę można zdeformować w sposób nie do pomyślenia u żywego aktora, można jej kazać ruszać się niezwykle, jak w poetyckim widzeniu, na tle posłusznie, najfantastyczniej zmiennych dekoracji. Wreszcie nieruchome twarze lalek czy masek są jak poetyckie propozycje, konkretyzowane dopiero przez wyobraźnię widza, na miarę jego indywidualnej wrażliwości.
Stąd pewno zaskakująca zmiennością nastrojów i w szczególny sposób barwna poezja Gałczyńskiego znalazła tak idealny aparat odtwórczy w "Grotesce", "Orfeusz w piekle" z nowym librettem K.I.G. jest tego świeżym dowodem. Libretto ma dość charakterystyczną historię. Poeta napisał je w roku 1951, na zamówienie Operetki Łódzkiej, której dyrektorzy - korzystając z zaleceń socrealizmu - odrzucili tekst jako nie dość realny, na rzecz własnego, bardziej realnego od strony tantiem, które zaczęły płynąć do ich kieszeni. Poetę jeszcze jeden więcej zawód artystyczny - w tych trudnych latach - kosztował wiele zdrowia. Inscenizacji swojego "Orfeusza" nie doczekał. A szkoda...
Rozpocznę od muzyki, by przynajmniej na wstępie ocen uszanować przestrogę o szewcu i kopycie. Partyturę Offenbacha zaadaptował na dwa fortepiany młody krakowski muzyk L. M. Kaszycki. Przykroił tekst muzyczny jak było trzeba, pozmieniał tu i ówdzie rytmikę, czym wywołał oburzenie Krakowa, gdzie Offenbacha od czasów Jagiełły gra się w sposób niezmienny. W związku z tym muszę zadać pytanie: czym Offenbach gorszy jest od Kruczkowskiego? Poszargajmy więc i Offenbacha! Co dotyczy rytmiki, w szczególności zmiany kankana na rumbę, to nasuwa się kolejne pytanie: czy kankan był kiedykolwiek tańcem sakralnym papieży? Nigdy, więc chyba wolno szargać kankana, proszę Krakowa. Strona wokalna w "Grotesce" nie stoi wprawdzie na poziomie La Scali, ale sądzę, że i to trzeba policzyć spektaklowi jako plusy. Że dzięki temu nuceniu, zamiast popisowego śpiewania, widowisko dodatkowo odrealniono na rzecz baśniowej feerii.
Nowe libretto Gałczyńskiego było w swym założeniu ciętą satyrą na biurokrację (Orfeusz nie może udać się do piekła po Eurydykę, gdyż nie ma dość zezwoleń, podpisów, stempli). Tymczasem minęło lat bez mała sześć, mamy za sobą VIII Plenum, biurokracji przycięto rogów, więc i satyra nieco przybladła, skutkiem czego akt pierwszy cierpi na pewne dłużyzny. Warto wszakże przeczekać go, by ulec porywającej magii aktu drugiego i trzeciego. Tu wszystkie paradoksy poety, nieoczekiwane zwroty akcji i puenty błyszczą najpełniejszym, nie przygaszonym przez czas blaskiem. Rewolucja bogów, którzy domagają się czarnej kawy znudzeni ambrozją, okrzyk Jowisza: "Tylko spokój może nas uratować!", dojście kawy na Olimp i chóralny śpiew nieśmiertelnych "Sto lat!" - wszystko to ma chyba dziś więcej aktualności, niż miało sześć lat temu. A sławny kankan finalny? - Bardzo lubię tancerzy w takich tańcach, lecz muszę bezstronnie stwierdzić, że lalki biją żywych konkurentów i werwą, i nieopisanym komizmem ewolucji.
Osobnym majstersztykiem jest scenografia świeżego widowiska w "Grotesce", śliczne i poetyczne dekoracje, pyszne lalki, wśród których metafizycznie wprost zaspana kukła Morfeusza zasługuje na miano genialnej. Jubileusz "Groteski" był podsumowaniem naprawdę wielkich zasług fundatorów teatru - Zofii i Władysława Jaremów. Nie jestem wszakże pewien, czy doceniono przy okazji tak bardzo decydujący o poziomie artystycznym placówki wkład pracy jej scenografów - Lidii Minticz, Kazimierza Mikulskiego i Jerzego Skarżyńskiego.
Przez otwarte drzwi od Europy zaczynają napływać do nas coraz to nowe zagraniczne zespoły teatralne, w naszych salach koncertowych usłyszymy wreszcie światowej sławy solistów. Jeszcze w tym roku oglądać będziemy w Polsce teatr Komedii Francuskiej i londyński "Old Vic" z Laurencem Olivierem na czele. W zamian wypadnie posłać nasze zespoły na Zachód. Jakie? Chętnie widziałbym odnoszącą tam sukcesy Filharmonię Narodową z Warszawy. Nie sądzę wszakże, aby już dziś mogła stanąć do konkurencji z przodującymi zespołami symfonicznymi Europy, nie mówiąc o znakomitych zespołach amerykańskich. Tymczasem należałoby raczej skierować za granicę takie nasze imprezy, jakich w krajach zachodnich jest mało lub wcale nie ma. Więc przede wszystkim Chór Stuligrosza z Poznania i teatr "Groteska" z Krakowa.
Będąc w Krakowie, a mając wolne przedpołudnie, szukałem rozrywki stosownej w tym mieście o tej porze. Miejscowi doradzili mi zwiedzanie grobów królewskich na Wawelu. Oprowadzał po nich - jak przystało - nabożny monarchista. Któraś z turystek pytała go, czy w grobach królewskich była Lucienne Boyer.
- Czy była?... - przewodnik obruszył się - Wyjść stąd nie chciała! Ja mam podobne pragnienie, ile razy jestem w "Grotesce".