Artykuły

Kot Heleny S.

"Helena S." w reż. Aleksandry Koniecznej TR Warszawa w Hotelu Europejskim w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w portalu Polskiego Radia.

I znów, w wykonaniu Rozmaitości, mamy w Warszawie kameralny, za to drogi i zły spektakl. Nie bardzo wiadomo, czemu to dzieło nie mogło doczekać premiery w siedzibie teatru, która świeci pustkami.

To właściwie już nic nowego - żeby obejrzeć przedstawienie w byłych Rozmaitościach (czyli ex-TR Warszawa, który w tym sezonie nazywa się też TR/PL), nie należy udawać się na Marszałkowską. Tym razem Rozmaitości, pardon, TR/PL wypuściły się z przygodą artystyczną w miejsce niegdyś eleganckie, czyli do Sali Pompejańskiej Hotelu Europejskiego, w fazie przemian ustrojowo-własnościowych. Hotel nieczynny, więc spokój i twórcze skupienie. A nad czym się skupiano?

Bitwa o obraz

Ano nad utworem młodej autorki, o której dziele można napisać tylko niewyszukany kalambur zainspirowany jej nazwiskiem: pani Moniko, pani nas tym na kolana nie Powalisz. Rzecz na afiszu się zwie Helena S., a informacja w programie teatralnym głosi, że oglądamy przedstawienie Aleksandry Koniecznej na podstawie Portretu Heleny. Tekst wypitraszony został ostatecznie dopiero w fazie prób - to też nowa metoda teatralna: autor pisze coś nie nadającego się na scenę i dopiero artyści muszą wyniańczyć wcześniaka, aby odchowanym bachorem mogła się pochwalić rodzicielka, czyli autorka.

Historyjka jest kryminalna: młoda dziewczyna popełniła samobójstwo, zostawiwszy dziwny testament. Aby jej ostatniej woli stało się zadość, spadkobiercy: papcio, przyjaciel-gej, mąż i inny przyjaciel (nie-gej), muszą odczytać przed adwokatem i sobą wzajemnie zostawione dla nich listy, a następnie opowiedzieć historie, które mają ich obnażyć, nie tylko jako kochanków nieboszczki, ale i jako istoty podłe, tchórzliwe i bez serca. Za ten seansik prawdy jeden z nich otrzyma w spadku obraz wart 30 milionów euro. Wszyscy panowie czegoś się krepują, co jest dość niezrozumiałe. Jako "ludzie o moralności alfonsa", jak rzekł dawno temu tow. Gomułka, wstydzić się nie powinni, zwłaszcza że obrazek wart niezłą kasę. Ja na ich miejscu opowiedziałbym na żądanie każdą paskudną historyjkę, dodał od siebie kilka pikantnych szczegółów, żeby tylko w dostatku i szczęściu spędzić potem resztę życia pod palmami. W konkurencji "walka o obraz", perypetie płótna Upadła Madonna z wielkim cycem, niejakiego van Klompa z popularnego serialu Allo allo, przebija zdecydowanie sztukę z Rozmaitości. Angielski sitcom jest równie absurdalny, ale przynajmniej śmieszny i bez ambicji na wyrost.

Dziwnie i tajemniczo

Aby rzecz nie skończyła się absolutnym fiaskiem, autorka wprowadza atrakcje: dziwną postać mówiącą jeszcze dziwniejszą mową (która po pewnym czasie okazuje się być językiem rumuńskim), do salonu ni z gruszki, ni z pietruszki wchodzi całkiem goła pani, która pojawi się za jakiś czas już całkiem ubrana, aby zagrać na rozstrojonym fortepianie kilka taktów z Czajkowskiego (rozbrzmiewającego i tak co kilka chwil z głośników) i zniknąć tak tajemniczo i niepotrzebnie, jak niepotrzebnie i tajemniczo weszła. Elementem dziwności jest też niespójność w relacjach panów używających sobie do woli na tytułowej Helenie S.: przyjaciel-gej twierdzi, że bohaterka straciła wianek właśnie z nim, podczas gdy chwilę później dowiadujemy się, że sprawcą właściwym był jej tatuś, a stało się to kilkanaście lat wcześniej. Dziwne są też momenty, gdy nastrojowo przygasają reflektory, otwierają się drzwi, a zza nich buchają dymy, jak nie przymierzając na koncercie zespołu KOMBI ze ćwierć wieku temu. Bo przecież jest to przedstawienie nowoczesne. Ma ono również walory edukacyjne. Niedawno dobiegła końca sesja egzaminacyjna na uczelniach, a jeśli jakiś student medycyny nie zdał egzaminu z "sądówki" - to ze sceny usłyszy fragment protokołu sekcji zwłok, ozdobiony odnośnymi obrazkami rzucanymi na ścianę z umieszczonego na biurku laptopa. Nie za bardzo wiadomo, po co jesteśmy tym częstowani, ale może skorzystają chociaż ci studenci.

Czyli: spektakl miły i dla każdego. Nieco makabry, jeden damski akt, trochę niewinnych opowieści o seksie w hotelu oraz artystka wykonująca nad biurkiem ruchy niedwuznacznie wskazujące na to, iż mebel dostarcza jej satysfakcji, której zwykły dostarczać raczej żywe istoty - płeć obojętna. Drobiazg - dzisiejsza repertuarowa średnica. Nikogo już dziś nie wzruszy, choć zainteresowanie może wzbudzić metoda aktorska: niewiele mówi się tu normalnym głosem, za to co chwila wybucha ogólny wrzask, któryś z aktorów usiłuje bić scenicznych partnerów, a w kierunku widzów lecą przewracane krzesła (uwaga - siadanie w pierwszym rzędzie grozi śmiercią lub kalectwem!). Zastosowana przez Konieczną metoda jest podobno metodą niejakiej Stelli Adler: improwizacje aktorskie na wcześniej nauczonym tekście, co ma wyzwalać spontaniczność i - tak cenioną w nowym polskim teatrze - absolutną prawdę. Pozwalamy sobie tylko przypomnieć, że to nic nowego: metodą improwizacji grano przed wiekami komedię dell'arte. No tak, tylko że wtedy nie rzucano jeszcze w widzów krzesłami.

Zbytek skromności

Jeszcze jedną tajemnicą Heleny S. jest pomysł na wystawienie tego dzieła w hotelu, bowiem próby trwały jakiś czas, a samo przedstawienie gromadzi na widowni może z 50 osób. I znów, w wykonaniu Rozmaitości, mamy w Warszawie kameralny, za to drogi i zły spektakl. Nie bardzo wiadomo, czemu to dzieło nie mogło doczekać premiery w siedzibie teatru, która świeci pustkami. Rozmaitości wciąż się rozszerzają i domagają nowej siedziby. Dyrektor Jarzyna wyznał niedawno, że nijak nie może spełnić się artystycznie i na tej scenie nie może zrobić od trzech lat żadnego nowego przedstawienia, gdyż jest ona za mała jak na jego potrzeby. Rozmaitości dostały praską Fabrykę Trzciny. Można się spodziewać, że i ta sala nie wystarczy. Odrzućmy skrupuły: po Trzcinie to już tylko Teatr Wielki, a ponieważ jesteśmy w Unii Europejskiej, a sezon zakończy się za kilka miesięcy - w następnym czas sięgnąć po La Scalę, Comedie Française, Burgtheater i kilka innych. Każdy kolejny teatr okaże się niewystarczający. A zapłaci za to hojne miasto Warszawa. Wypasiony Makbet w Bumarze (najdroższy i najgłupszy w całej historii wystawiania tej sztuki) pokazał, że miejska kasa teatralna dla Rozmaitości nie ma dna. Miesiąc temu "Nasz Dziennik" zamieścił kuriozalny protest przeciwko nowemu logo TR/PL, czyli orłu z urwanym łbem. Po Helenie S. widać, że to nie była żadna profanacja narodowego godła, tylko głęboka samokrytyka: orły z Rozmaitości nie polecą daleko, bo zabrakło im głowy, czyli rozumu po prostu.

Wracając do domu myślałem, który wykonawca zapadł mi w pamięć. Żaden. Do dziś pamiętam jedynie uczestniczącego w przedstawieniu kota persa, który z podziwu godną cierpliwością znosił rozgrywającą się wokół niego bzdurę. Nie miauknął ani razu z oburzenia, choć z jego miny widać było, ile kosztuje go uczestniczenie w tym przedsięwzięciu. Choć był prawdziwy cichy bohater wieczoru w Europejskim, to jego losami powinno zainteresować się Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Jeśli na scenie i widowni zbiera się grupka osób dobrowolnie uczestnicząca w nonsensie - to już trudno. Ludzie są z natury okrutni i nielogiczni. Ale czemu tym nonsensem dręczyć co wieczór biednego persa?

Na zdjęciu: Agnieszka Podsiadlik jako Malve w "Helenie S.".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji