Artykuły

Andrzej Seweryn: Moim marzeniem jest zobaczyć w akcji tercet Messi-Neymar-Suarez

- Kiedyś Peter Brook, brytyjski reżyser teatralny i filmowy, opowiadał nam o improwizacji w grze. Porównywał improwizację aktorów właśnie do piłkarzy - mówi Andrzej Seweryn, aktor i dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie.

Bywa pan jeszcze u Janusza Zaorskiego - w tak zwanym salonie "U Zaorków", gdzie w szerszym gronie ogląda się mecze?

- (Śmiech!) Z Januszem przeżywaliśmy wspólnie tegoroczne mistrzostwa Europy. Oglądaliśmy je, tym razem, nie "U Zaorków", lecz w Łagowie. Było bardzo, bardzo miło. Przy okazji pamięcią wracaliśmy do poprzednich wielkich turniejów z udziałem reprezentacji Polski. A jak bywało u Janusza i Andrzeja Zaorskich? Gromadzi się tam zawsze znakomita paczka: aktorzy, literaci, dziennikarze. Sypią się iskry, wręcz kaskada dowcipów, grypsów, błyskotliwych spostrzeżeń.

Jak to w gronie koneserów futbolu...

- Jak się ogląda mecze z kimś takim jak Janusz, to odnosi się wrażenie, że jest się kimś ważnym, na stadionie siedzi się w loży lordów, znających się na sporcie. Janusz potrafi przeprowadzić analizę tego, co widzi, przewidzieć rozwój boiskowych zdarzeń. Zwykło się o kimś takim mówić świetnie czyta grę, wychwytuje najdrobniejsze niuanse. Co sprawia, że radość z oglądania jest jeszcze głębsza. Poza tym Janusz, jest w przeciwieństwie do mnie, encyklopedią sportu. Pamięta fakty, uczestników poszczególnych meczów, potrafi opisać konkretną akcję.

Pana sport, oczywiście poza piłką nożną, także interesuje?

- Bardzo. Moją pasją przez lata, w okresie kiedy mieszkałem we Francji i mogłem oglądać, bo w Polsce nie było to możliwe, była koszykówka w wykonaniu zespołów amerykańskiej NBA. Trudno było mnie oderwać wówczas od telewizora. Znaleźli się nawet tacy dziennikarze, którzy zaproponowali mi prowadzenie na łamach stałej kroniki. Na szczęście, miałem tyle sił, żeby odmówić.

A dzieciństwo i wczesną młodość spędził pan w kontakcie ze sportem?

- W szkole grywałem w koszykówkę i popularnego "szczypiorniaka". Ale pierwsze wspomnienia, zupełnie pierwsze to mam z piłki nożnej. Gdzieś tam stoję na bramce, ostrzeliwują ją i przy okazji mnie. Bronię, ale bronię wyłącznie dlatego, że piłka trafiła mnie w twarz. Koledzy uznają mnie bohaterem meczu. To są te fałszywe kariery (śmiech!)

W bramce stanął pan z wyboru?

- Dotąd nie wiem dlaczego. Grywałem też w polu, w obronie. Wtedy to nie miało większego znaczenia, bo nie było jednoznacznego podziału na formacje. Ganiliśmy wszyscy za piłką. Liczyła się szybkość, wydolność i zmysł. Później zapamiętałem okres fascynacji piłką ręczną. Moje liceum im. Karola Lelewela zaliczało się do jednych z lepszych w "szczypiorniaku". Zdobyliśmy nawet mistrzostwo Warszawy. Przypominam sobie decydujący mecz, w którym nasz nauczyciel powierzył mi "opiekę" nad najlepszym zawodnikiem przeciwnika. Udało mi się wówczas wyłączyć go z gry. Czułem się wówczas spełniony.

Wszystko odbywało się w zgodzie z zasadą fairplay?

- Zaręczam, że tak. Nie byłem nigdy agresywny, ale chłopak - imponujący warunkami fizycznymi i umiejętnościami - w ogóle sobie nie pograł. Zresztą podobnie jak ja, bo cały mecz spędziłem przy nim, odcinając go tylko od podań. Co w dzisiejszej piłce ręcznej jest, jak się obserwuje na przykład Vive Kielce, wręcz niemożliwe.

Ale światem rządzi futbol! Co pana zdaniem jest w nim takiego, że fascynuje miliony; siedzi w nas od chłopca do końca życia?

- Szczerze, to nie wiem... Mogę wyłącznie domyślać się, że fenomen polega na prostocie samej gry i angażowaniu w nią dużych zbiorowości. Aleja hegemonii futbolu upatrywałbym bardziej w tym, że jest dyscypliną sportu dla każdego z nas, pełną takich momentów, które na zawsze zapamiętamy. Dotyczy to także wspomnień z czasów, kiedy samemu było się uczestnikiem boiskowej przygody.

Mecz piłkarski to rodzaj widowiska. Czy w takim razie możemy mówić o pewnej spójności sportu i teatru?

- Oczywiście, że tak. Kiedyś Peter Brook, brytyjski reżyser teatralny i filmowy, opowiadał nam o improwizacji w grze. Porównywał improwizację aktorów właśnie do piłkarzy. Wyobrażam sobie, że ci drudzy są nauczeni swoich ról. Oglądając mecz pada często słowo taktyka. Na boisku zawodnicy nie grają przecież tego, co im się żywnie podoba. Każdy ma rozpisaną swoją rolę. Z drugiej strony, jak mawia klasyk - gra się tak, jak przeciwnik pozwala. I wówczas trzeba improwizować. Ale na podstawie pewnych wiadomości, wyuczonego "tekstu". A nie improwizujemy tak po prostu. Dokładnie tak się dzieje w teatrze.

Na piłkarskim boisku nie brakuje zachowań, które zwykliśmy uważać za aktorskie gesty. Pana nie obraża widok graczy nadużywających mowy ciała; "nurkujących" pośród nóg piłkarzy drużyny przeciwnej, aby tylko wywalczyć dla siebie i zespołu jakąś korzyść?

(Śmiech!) Nie obraża. Ja potrafię te teatralne gesty zrozumieć. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan na środku stadionu, który zgromadził 80 tysięcy widzów. Strzela pan gola. Jest w stanie, który trudno sobie wyobrazić. Ocena zachowania takiego piłkarza może mieć miejsce po próbie wyobrażenia sobie, co taki człowiek może odczuwać. Myślę, a nawet jestem tego pewien, że dzisiaj w tych największych klubach oni wszyscy są szkoleni co do reakcji i zachowań po zdobytej bramce. W tych teatralnych reakcjach nie ma przypadku. Zresztą proszę zwrócić uwagę na inne detale, ich fryzury, cerę. Nie zabrzmi to może elegancko, ale to są produkty wprost do sprzedaży. Oczywiście, oprócz tego najważniejszego - sportu. Geniuszu Messiego, Neymara, Ronaldo czy ostatnio także naszego Lewandowskiego. Wszyscy wymienieni są elementami potężnego marketingu sportowego.

Ale równolegle współczesny futbol ma ciemną stronę. Tworzą ją tak zwani kibole. To dziś wielki problem sportu, chociaż druga strona uważa, że to wyłącznie wymysł mediów.

- Jaki wymysł mediów?! Transparent wzywający do nienawiści do kilku osób, moich przyjaciół, to wytwór środków przekazu?! Antysemityzm, rasizm, co ma z tym wspólnego widowisko sportowe?!

Udaje się panu oglądać bezpośrednio dużo piłki w wykonaniu zespołów zagranicznych?

- Paradoksalnie byłem uczestnikiem niewielu meczów. Prowadzenie teatru pochłania wiele czasu. Moim marzeniem jest pojechać do Barcelony i obejrzeć w akcji tercet Messi Neymar Suarez. Lubię ten styl piłki nożnej. Uwodzi mnie perfekcja gry, relacja poszczególnych zawodników z futbolówką. Aktorzy w tym przyjaznym widzowi teatrze tworzą wyjątkowy nastrój. Chwilami, po zdobyciu bramki, wywołują radość, a aktorska maestria wzbudza podziw. Dodatkowo ten podziw wznieca fantastyczne techniczne przygotowanie, nieludzka wręcz kondycja. I w tej 95 minucie strzelają jeszcze dwa gole. Wszystko to ociera się o poziom genialności. Jak zacząłem obserwować mecze Barcelony, to przeżyłem powrót do czegoś, co wydawało się największą wartością w piłce nożnej.

Czyli opowiada się pan bardziej po stronie piłki hiszpańskiej, niż na przykład angielskiej, gdzie akcenty położone są na dynamikę i fizyczność w grze.

- Kiedy mogę obejrzeć w akcji zespoły z Madrytu - Atletico i Real, to wiem, że powinienem spodziewać się piłkarskiej uczty. Ale trudno przekreślać, to co demonstrują wielkie zespoły z Wysp. W angielskiej lidze występuje przecież wielu piłkarzy z innych kontynentów i to, co prezentują, też jest fantastyczne. Jednak mnie coś ciągnie do piłki hiszpańskiej.

Do tiki taki, stylu opartego na wielości krótkich, szybkich podań.

- No tak, ale jest to refleksja bardziej sentymentalna niż profesjonalna. Ja się na piłce nożnej zwyczajnie nie znam.

Niewierze!

- Za to zdarza mi się, że ją ubóstwiam.

A obecnej reprezentacji Polski jest pan też wielkim admiratorem?

- Tak! Zdecydowanie tak, choć nie lubię czuć się dumnym za kogoś. Ale byłem uradowany widząc drużynę, podkreślam drużynę, podczas Euro czy w meczach na przykład z Danią, kiedy Lewandowski zdobył trzy bramki czy Rumunią.

Można już porównywać obecne pokolenie piłkarzy z tym z czasów Kazimierza Górskiego czy Antoniego Piechniczka.

- To, co dzisiaj się dzieje, prezentowany przez drużynę Adama Nawałki styl i sposób gry, wreszcie liczba zawodników występujących w renomowanych klubach Europy, nie ma wiele wspólnego z przeszłością.

Tamta piłka była, jak w starym kinie.

- Zdecydowanie tak. Nie tylko styl i tempo gry. Nie możemy zapominać o czymś takim jak profesjonalizm. I nie mam na względzie wyłącznie postawy piłkarzy. Pokoleniu Górskiego i Piechniczka pod tym względem nie można niczego zarzucić. Współcześni reprezentanci to ambasadorowie naszego kraju, bywalcy nie tylko piłkarskich salonów. Elokwentni, znający języki obce, znakomicie czujący się w świecie reklamy, zwłaszcza Krychowiak czy Lewandowski. Nie będę wymieniał firm i produktów, które na co dzień reklamują. To musi się rzucać w oczy wszystkim. To jest odlot w zupełnie inne sfery. Gdzie polskiemu zawodnikowi ze wspomnianych pokoleń śniło się, że mógłby zagrać w takich klubach, w jakich grają dzisiaj ci najwięksi piłkarze. Pamiętamy, owszem, że Lubanski i Tomaszewski grali w Belgii, była kolonia graczy we francuskim Auxene. Ale tego nie da się porównać; to są inne pieniądze, to jest inne przygotowanie zawodników, wiedza medyczna. I jeszcze wiele innych aspektów.

No właśnie, jak pan postrzega współczesny sport? Co się panu w nim podoba, co drażni i jest dziś dla sportu najbardziej niebezpieczne?

- Doping, zdecydowanie doping. I tu zwróciłbym uwagę na dwa aspekty tego karygodnego zjawiska. Jednym jest nieuczciwość, drugim zdrowie. Sportowcy "enerdowscy" przypłacali to zdrowiem i życiem. Słyszymy teraz o bodaj tysiącu zawodników Rosji. Jestem związany ze światem, w którym uczciwość w sporcie ma kolosalne znaczenie. Opieram się wręcz na modelu greckim. Najchętniej, żeby z uprawiania sportu nie brali pieniędzy. Ale dziś amatorstwo byłoby utopią. Wynik w sporcie wymaga nakładów.

To nieco prowokacyjnie zapytam: czy sport w naszym kraju traktowany jest na równi z kulturą? Myślę o inwestowaniu w sport, o powszechności i dostępności do niego.

- No, nie! Sport jest lepiej traktowany. W przeciwieństwie do szeroko pojmowanej kultury może bardziej liczyć na sponsorów. Wielkie firmy czy przedsiębiorstwa chętniej stawiają na sport, wybierają konkretnych sportowców niż sztukę, a w moim przypadku teatr. Doświadczyłem tego w przeszłości. Sport w dzisiejszym świecie bez pieniędzy sponsorskich w zasadzie nie istnieje. Teatr jeszcze może, jest tańszy. Minimum egzystencji mielibyśmy bez sponsorów. De kosztował bilet na mecz Legii w Lidze Mistrzów? Od kilkudziesięciu złotych wzwyż; u nas w teatrze mamy dwa razy tańsze bilety.

Gdyby pański teatr startował w Lidze Mistrzów, to miałby za sam awans do niej kilka milionów euro.

- O, ja bym chętnie stanął w takim konkursie! Zawalczył o tych kilkanaście milionów. Nam by się one przydały i wiem jakbyśmy je wydali.

Jakim jest pan kibicem? Żywiołowym, statecznym? Fan, który przychodzi na mecz tylko, gdy drużyna wygrywa, od dawna nazywany jest prześmiewczo "Januszem"...

- Na youtube jest taki krótki filmik, kiedy z nieżyjącym już Jackiem Kaczmarskim oglądamy w Paryżu, w ramach mistrzostw świata w Hiszpanii, mecz Polska - Rosja. I widać na nim, jak Jacek szaleje, ja reaguję trochę spokojniej, ale od czasu do czasu też mnie ponosi. Ale pamiętam siebie podczas finału mundialu Włochy-Francja w 2006 r. Oglądaliśmy go także w Paryżu, w teatrze Comedie Francaise. Kibicowaliśmy, oczywiście, Francji. Tytuł wywalczyli jednak Włosi. Do historii przeszło zachowanie Zidane'a, który "przydzwonił z główki" Materazziemu. To był dopiero aktorski "gest", zresztą podobnie jak inne prowokacje. Bramkarz Italii, Buffon wiedział, jak to robić, świetnie odgrywał niewiniątko. Nagranie z oglądania tego meczu istnieje i ja zachowuję się tam, jak zwierzę. Jak były podczas Euro te nieszczęsne karne naszych z Portugalią, to człowiek wariował. Poddawał się wówczas pewnej atmosferze, nie mógł pohamować emocji. Byliśmy w grupie; siedziałbym sam w domu, byłoby zupełnie co innego. To chyba ważne, że nie można mówić o kibicu: jestem taki. To zależy od okoliczności, wagi sportowego spektaklu, poziomu emocji.

Sport może się zatracić? Obserwujemy, że zmierza niebezpiecznie w kierunku gigantycznemu i skomercjalizowaniu.

- Trzeba uważać z takim uogólnianiem. Nie mogę sobie dziś wyobrazić sytuacji, w której nagle coś się dzieje i ludzkość odwraca się od sportu. Ludzkość nigdy w życiu nie odwróci się od sportu. Będzie sama uprawiała sport, choćby - robiące ostatnio szaloną karierę - biegi, maratony. Człowiek dąży, aby być coraz bardziej wysportowanym, bo chce po prostu dłużej żyć. Jestem dziwnie spokojny, że przybywać będzie nowych dyscyplin, zawodów. Właśnie dlatego, żeby ludzie się od sportu nie odwrócili. Jednak, to wszystko co ja mówię, proszę traktować bardziej jako impresje sympatyka, aniżeli kibica, który regularnie towarzyszy zespołowi, dzieli z nim trudne i radosne chwile. Sport, transmisja z zawodów jest dla mnie odpoczynkiem.

***

Andrzej Seweryn jest jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. Jego ojciec wyobrażał sobie syna w roli oficera, ale Seweryn już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie teatrem. W 1968 r. ukończył warszawską PWST i rozpoczął pracę w Teatrze Ateneum.

Najważniejsze role filmowe: "Ziemia Obiecana", "Kung-Fu", "Dyrygent", "Danton", "Lista Schindlera", "Zemsta", "Różyczka", "Sęp", "Uwikłanie", "Ostatnia rodzina".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji