Artykuły

W Szczecinie mam dom rodzinny i kiedy tu jestem, mogę się poczuć jak dziecko

Paulina Andrzejewska opowiada o swoich świętach i pracy choreografa. - Skończyłam szkołę baletową, przetańczyłam wiele lat, a teraz już powoli przechodzę na taneczną "emeryturę" i coraz mniej występuję na scenie, a coraz częściej zajmuję się choreografią. Lubię pracę z ludźmi a tworzenie choreografii mnie fascynuje.

Od lat w Szczecinie bywa pani gościem, chociaż to pani rodzinne miasto. Jak często odwiedza pani Szczecin?

- Na szczęście teraz bywam w Szczecinie częściej ze względów zawodowych. Współpracuję z Teatrem Polskim w Szczecinie. Dyrektor Adam Opatowicz zaprasza mnie dość często do współpracy. Zrobiłam tutaj już kilka spektakli: "Bal manekinów", "Hotel snów", "Magia obłoków", "Opera za trzy grosze", a ostatnio "Kawiarenka Hemar". Pomagam też mamie przy koncertach i spektaklach Fundacji Balet, a także przy konkursie baletowym Złote Pointy, który odbywa się co roku w kwietniu. I właśnie dzięki tej pracy bywam częściej w Szczecinie, z czego bardzo się cieszę, bo przyjeżdżam do rodziców i mogę się poczuć znów jak małe dziecko.

Tegoroczne święta też pani spędzi w Szczecinie czy nie uda się?

- Święta będą w Szczecinie, ale zjadę dokładnie w piątek o godz. 23, akurat, żeby w Wigilię rano ubierać choinkę.

Czy te święta się różnią od świąt z pani dzieciństwa?

- Niewiele się zmieniło poza tym, że teraz jesteśmy wszyscy dorośli i nie śpimy w tym samym domu. Nie wstajemy razem i nie biegniemy do choinki, żeby ją ubierać, tylko się po to specjalnie zjeżdżamy. Pozostałe rzeczy są takie same. Mama nadal gotuje, Wigilię spędzamy wspólnie, przyjeżdża brat, siostra z rodzinami, więc może nawet jest fajniej.

Jak już wspominamy dom rodzinny, to proszę powiedzieć, czy kariera związana z tańcem była dla pani czymś oczywistym czy myślała pani o innej pracy?

- Na początku nie spodziewałam się, że to wszystko się tak pięknie potoczy. Poszłam do szkoły baletowej w wieku 11 lat. Wtedy ciężko było powiedzieć czy przede mną jest jakaś kariera. Każde dziecko ma marzenia. Ja nie zostałam tancerką klasyczną. Skończyłam szkołę baletową, ale odnalazłam się w musicalach. Potem zaczęłam być choreografem i to wszystko się udało. Moja mama zawsze chciała tańczyć, ale nie była w szkole baletowej. Ja skończyłam szkołę baletową, przetańczyłam wiele lat, a teraz już powoli przechodzę na taneczną "emeryturę" i coraz mniej występuję na scenie, a coraz częściej zajmuję się choreografią. Lubię pracę z ludźmi a tworzenie choreografii mnie fascynuje. Mogę powiedzieć, że ta ścieżka kariery mi się udała. Ale kiedy miałam 11 lat, nikt nie wiedział jak będzie. Na początku mój tato nie chciał mnie puścić do szkoły baletowej, ponieważ uważał, że jego "pierworodny syn" nie może wyjechać z domu. Wtedy były gorsze drogi, trudniejszy dojazd. Teraz do Szczecina jedzie się tylko 5 godzin. Rodzice jeżdżą na wszystkie moje premiery po całej Polsce i nie tylko, bo miałam przyjemność pracować także w Sankt Petersburgu. Są zadowoleni. Dzięki temu mamy okazję częściej się spotykać, jest ciekawie. Wszystko to daje mi szczęście i nie wyobrażam sobie innego życia.

Choreografia i praca z ludźmi jest dla pani ciekawsza niż bycie na scenie jako tancerka?

- To są zupełnie inne odczucia. Uwielbiam być tancerzem, bardzo mi się to podoba. Wstępnie układam choreografię na sobie. Następnie przekazuję tancerzom korzystając z ich zapału i talentu. Obserwując ludzi i bazując na własnej wiedzy mogę rozwijać wszystko tak, że to dzieło jest pełniejsze. Cieszę się, że jestem aktywnym tancerzem, że wciąż jeszcze zdarza mi się występować. Pracuję od wielu lat w szkole baletowej w Warszawie. Moi absolwenci pracują w różnych teatrach w kraju i za granicą. W tym roku mam dwie fantastyczne klasy i praca z nimi jest przyjemnością. To wszystko rozwija się na różnych polach. Kiedy pracuję z uczniami, mogę im przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie. Kiedy pracuję z aktorami i tancerzami, mam inne spojrzenie na sztukę. Zaczęłam też pracować w Akademii Teatralnej w Warszawie, gdzie wykładam taniec na II roku. Studenci są chętni do pracy. Widać, że im się chce. Dzięki miłej atmosferze przychodzą mi do głowy świetne pomysły, które mogę potem wykorzystywać. Od każdego się uczę i rozwijam, wobec tego moje choreografie też się zmieniają i ja się zmieniam. Wciąż jest to fascynująca praca.

Czyli od uczniów też można się uczyć?

- Jak najbardziej. Dzięki nim cały czas jestem w formie. Bo oni są coraz sprawniejsi, mają sprawne ciało, więc ja muszę ich czymś zaskoczyć, muszę im pokazać coś specjalnego. Zawsze energia, która się wytwarza podczas pracy artystycznej, działa w obie strony. Bo jak jest niesympatycznie, to wtedy trudno tworzy się dzieło.

Spektakle, do których robiła pani choreografię w Szczecinie, odniosły duże sukcesy. Ma pani takie poczucie, że to jest pani zasługa?

- To bardzo miłe, że pani mówi, że odniosły sukcesy. Czytałam recenzje i rzeczywiście były dobre. Bardzo się cieszę. Zawsze staram się, żeby to co robię było dobre i podobało się innym. Nigdy nie wiadomo jak widzowie zareagują. Każdy może mieć inne odczucia, bo każdy z nas jest innym człowiekiem. Dlatego cieszy mnie, że spektakle się podobają i cały czas są grane, i że dołożyłam do tego cegiełkę.

Pani kariera się toczyła jak kula śniegowa. Coraz więcej, coraz ciekawiej. Czy był taki moment, kiedy mogła sobie pani pomyśleć "jestem wspaniała", czyli taki moment, kiedy woda sodowa uderza do głowy?

- Na to pytanie mogliby odpowiedzieć moi przyjaciele i rodzina. Wydaje mi się, że nic się nie zmieniałam, że wciąż jestem taka sama. Przez to, że tak dużo pracuję, to nie mam czasu o tym pomyśleć. Zawsze powtarzam swoim uczniom, że jak człowiek jest zdolny, to powinien być skromny. Zresztą tak byłam wychowywana, żeby "woda sodowa" nie uderzyła mi do głowy.

Chcąc nie chcąc i tak stała się pani bohaterką różnych portali plotkarskich. Jak pani do tego podchodzi?

- Wynika to z tego, że mój narzeczony jest lubianym aktorem, ale większości takich tekstów nie czytam. Każdy z nas zajmuje się swoją pracą. To właśnie dzięki niemu zmieniło się moje myślenie o teatrze, o ruchu. Mateusz (Damięcki - przyp. red.) jest moim pierwszym i głównym krytykiem. Przychodzi i mówi: o, to mogłabyś zrobić lepiej. Albo patrzy na coś i mówi: o, to jest świetne. A ja na to: o widzisz, nie pomyślałam o tym. To ja sobie to jeszcze pozmieniam. Dzięki temu dostaję skrzydeł do pracy. Uważam, że jak kobieta jest zakochana, to łatwiej jej się tworzy.

Spędza pani dużo czasu w podróży. Czym jest dla pani Szczecin. Jak się pani czuje, kiedy mija pani rogatki miasta?

- Jak w domu. Tutaj czuję, że czas płynie wolniej. Kiedy jestem u rodziców, to mama robi śniadanie, tata robi kawę, potem siadamy, rozmawiamy. W przerwach między próbami jest obiad w domu, potem kolacja. Nic nie muszę robić. Mogę się skupić na pracy w teatrze. W domu czuję się, jakbym była dzieckiem. Czasem po drodze kupię jakąś czekoladę i wracam do domu. To jest dobre miejsce na odpoczynek. Dobrze się tutaj czuję.

A jak pani patrzy na Szczecin jak na miasto? Jakie zmiany pani zauważa?

- Szczecin jest bardzo pięknym miastem. Bardzo mi się tutaj podoba. Wiadomo, że jak przyjeżdżam, to nie mam czasu sobie pozwiedzać, ale widzę, że są odmalowane kamienice, są inne ciekawe miejsca. Szczecin jest bardzo dobrym miastem do życia. Ja bym już nie mogła tu mieszkać, bo moje życie jest w Warszawie. W szkole baletowej mam stałą pracę. Na szczęście w dzisiejszych czasach te odległości się tak zmniejszyły, że w ciągu jednego dnia mogę się przemieścić z miasta do miasta. Polecam wszystkim Szczecin. Jak przyjeżdżam tutaj z gościnnymi spektaklami Teatru Roma, to aktorzy są bardzo zadowoleni, bo są bardzo dobrze przyjmowani. Szczecin w ogóle ma w Warszawie opinię miasta, w którym bardzo dobrze się przyjmuje artystów. Szczecin jest dobrze postrzegany w środowisku artystycznym.

Jest taki spektakl, który bardzo chciałaby pani zrobić?

- Myślę, że jeden z tych najnowszych musicali. Niedawno byliśmy przez tydzień w Nowym Jorku, bo Mateusz grał spektakl "Klaps! 50 twarzy Greya". Poszliśmy na nowy musical, który jest hitem na Broadway'u "Something Rotten", gdzie pisarz, który rywalizuje z Szekspirem, zastanawia się, co będzie hitem w przyszłości. Cały musical jest o jego perypetiach. Jest fantastyczny. Ja lubię tak: duża scena, dużo tancerzy i na bogato. Bardzo bym też chciała zrobić film muzyczny z prawdziwego zdarzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji