Artykuły

Ręce precz od Eurydyki!

Każdy ze znawców sceny i kulis przyznaje się do teatru, "który so­bie umiłował". Tak np. red. Vogler przywiązał się wielce do teatru Skuszanki, który od zarania sku­tecznie popierał, aż się stał jednym z najciekawszych wydarzeń arty­stycznych w Polsce (mowa o tea­trze).

Ale i zwykły śmiertelnik, który do teatru chadza nie dlatego, że musi, ale dlatego, że lubi - może mieć swoje szczególne sympatie. Przyznaję się szczerze, że jestem od lat i pierwszego wejrzenia zako­chany w krakowskiej "Grotesce". Ilekroć byłem w Krakowie biegłem zawsze do obiektu mojej miłości na ulicę Jana i po uiszczeniu drobnej opłaty syciłem się niewinnie jej wdziękami.

"Groteska" nie jest artystycznym zjawiskiem. Zjawisko - to synonim czegoś krótkotrwałego, co pojawia się niespodziewanie i zni­ka, jak kometa, tęcza albo Ludwik Flaszen z brodą w warszawskim Klubie Literatów. A "Groteska" poczynając od uroczych "Igraszek z diabłem" poprzez "Babcię i wnuczka" i "Gdyby Adam był Po­lakiem", aż do pokazania nam ostat­nio "Orfeusza w piekle" - jest po­zycją trwałą na firmamencie radości ludzkiej, gdzie błyszczą różne gwiazdy przeważnie zmienne czyli cefeidy.

Nie chcę wyznaczać wielkości gwiazdy zwanej "Groteską" bo ani instrumentu nie mam ani nie wia­domo do czego porównywać. Jest to pozycja sama dla siebie, Ding an sich, jakby powiedział filozof po niemiecku.

No bo zważcie sami, jeżeli zgro­madzimy na raz w jednym miejscu poezję, ironię i żart K. I. Gałczyń­skiego, barwną wizję malarską Ka­zimierza Mikulskiego, radosne, prześmieszne rojenia plastyczne za­klęte w postaciach lalek przez Lidią Minticz i Jerzego Skarżyńskiego, a do tego wszystkiego dodamy in­scenizację Zofii Jaremowej i mu­zykę Offenbacha - to potem się dziwić, że wychodzimy z przedsta­wienia "Orfeusza" trochę zaczaro­wani i jakoś sympatyczniej do świata nastawieni.

Mówili mi mędrcy - spece od teatru, że lalki nie poruszają się i nie mówią same, tylko robią to ludzie ukryci przed widzem za parawa­nem. Bujda! Może na Kordianie, gdzie występują postaci diabłów, ktoś tam od dołu pociąga za sznu­rek, żeby machały skrzydłami, ale nie w "Grotesce"! Tutaj lalki są naprawdę żywe, a jeżeli trzy­mają w rękach druciki, to tylko dlatego, by odpędzać się od praw­dziwych aktorów, którzy będąc nie­widoczni - starają się przeszkadzać w grze. Oczywiście przez zazdrość. Co można powiedzieć o samym przedstawieniu? "Orfeusz w pie­kle" jest satyrą Gałczyńskiego na biurokrację, osnutą na tle znanej operetki Offenbacha. Oczywiście ostrze tej satyry zostało przez czas już nieco stępione, ponieważ mamy już decentralizację i myślenie od­górne, a na temat biurokracji wy­stawia się dużo odważniejsze sztu­ki. (Choćby "Czekając na Godota", gdzie dwoje petentów czeka przez dwa akty na dygnitarza, który przez gońca stale zawiadamia, że jest za­jęty i "proszę przyjść jutro"). Ale "Groteska" wyszła w inscenizacji Jaremowej poza ramy nakreślone przez autora i pokazała satyrę do kwadratu, zaktualizowała tekst kpiąc nie tylko z przedmiotu ośmie­szanego, ale i z samego spektaklu. Widowisko rozkręca się z minuty na minutę, śledzimy coraz bardziej ubawieni perypetie Orfeusza stara­jącego się o urzędowy papierek "w celu rewindykacji Eurydyki", aż pod koniec następuje ogólny "nieziemski ubaw". Szkoda, że państwo tego nie mogli zobaczyć, jak poważni skąd­inąd ludzie teatru, zaproszeni na prasową premierę, znawcy sceny - od Arystofanesa do końca - któ­rych można podejrzewać o wszystko tylko nie o poczucie humoru - jak ta śmietanka radośnie rżała, śmiejąc się niczym dzieci drobne a niewinne. Taka jest siła sztuki, że oczyszcza i odmładza człowieka! Trudno mi recenzować grę aktorów (przepraszam - lalek!) bo wszyscy wykonawcy reprezentują wysoki, wyrównany poziom. Musiałbym wymieniać po kolei z pro­gramu wszystkie nazwiska, a jest ich sporo. Jeżeli wspomnę tu Stani­sława Rychlickiego jako animizatora (czy tak?) lalki Morfeusza to tylko dlatego, że Morfeusz grą swo­ją niebezpiecznie odciągał uwagę widowni od całości akcji. To się nazy­wa w języku fachowym - kreacją. Przysiągłbym, że lalka grała nie tylko gestem i głosem, ale - mi­miką! Niewątpliwa w tym zasługa projektantów lalki, którzy znaleźli tak ciekawe i zabawne rozwiązanie: Morfeusz ma głowę makówki, nie przestając być jednocześnie czło­wieczkiem - lalkowym żyjątkiem. W dodatku żyjątko owe było tak bezczelne, że budziło we mnie nie­kłamaną sympatię. Cóż, kontrasty podobno się przyciągają.

Na koniec uwaga w formie kon­kluzji: to dobrze, że nie przewiduje się wysłania "Groteski" do Paryża! Jeżeli już mamy u siebie orygi­nalny i niepowtarzalny teatr lalki i aktora, to chrońmy go zazdrośnie przed obcym okiem. Tym bardziej, że łatwość przetłumaczenia tekstów, możliwość dobrego odbioru za gra­nicą i mało skomplikowany trans­port teatru - wyraźnie kłócą się z naszą tradycją. Fiasko potrafimy przetrwać godnie i zawsze czegoś się przy okazji nauczymy, ale jak znieść sukces? Tego jeszcze nie by­ło! Poza tym musimy być poważni, żeby paryżanie byle co o nas sobie nie pomyśleli. Wysłać im Charona na turkocącej motorówce prującego wody Styksu, kiedy mamy najcie­kawszą strukturę artystyczną w sztuce ludowej zakończonej wesołym oberkiem i z narodowym Chochołem w finale? Ha!?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji