Artykuły

Minuta uśmiechu dla Bogusia

Bohdan Smoleń odszedł. Choć trafniej byłoby stwierdzić, że odgalopował... A jeszcze właściwiej, że odfrunął na spreparowanych własnoręcznie nietoperzach (których szkieleciki są do dziś eksponowane na Akademii Rolniczej Krakowie) w lepszy i śmieszniejszy wymiar...

Znali go wszyscy, bo był - jak mało kto - rozpoznawalny. Znali go wszyscy? Jeśli tak, to tylko na pierwszy rzut oka, bo wystarczyło tylko, że pojawiła się na scenie taka kupka nieszczęścia, a już wybuchały salwy śmiechu. Ale właściwie to niewiele wiemy o artyście, nawet my - bielszczanie, chociaż tu spędził najpiękniejsze lata, bo tu się urodził, dorastał (to określenie "na wyrost"), tu się kształtował i dojrzewał, tu chodził do podstawówki "trójki" i do liceum Kopernika. Dopiero potem porwał Go Kraków i wielki, śmieszny (z pozoru) świat.

Też bym niewiele wiedział o Smoleniu, gdybym bardzo dobrze nie znał (nieżyjących już, niestety) poetów Mietka Stanclika i Staszka Goli, z którymi nie raz, i nie dwa rozmawiałem o Bogusiu, bo oni - starsi od Smolenia - mieli szczęście przed laty należeć do grupy "Skarabeusz", którą założyła mama Bohdana, "Lala" Smoleniowa, i to właśnie w jej mieszkaniu odbywały się spotkania, gorące i zawzięte dyskusje o poezji, sztuce i świecie, z prezentacją własnych wierszy (należeli do grupy również sławni później bracia Kiercowie), a Boguś plątał się między tym oryginalnym towarzystwem.

Gwoli ścisłości warto też zaznaczyć, że nasz kabareciarz nie był takim bielszczaninem od pokoleń, bo jak sam mówił, jego pradziadek był Włochem, prababcia Austriaczką, mieszkającymi w dodatku na Węgrzech, gdzie urodziła się babcia Bohdana, która wyszła za mąż za... Rosjanina. Ale matka była już krakowianką, a ojciec bielszczaninem. Pani "Lala" była kobietą niezwykłą: artystą, tancerką, choreografką, autorką tekstów kabaretowych, nauczycielką kilku języków. Przy ulicy Wyspiańskiego prowadziła otwarty dom, gdzie spotykali się intelektualiści. Była prawdziwym autorytetem dla Bogusia i wierzyła, że zostanie artystą. Czego nie można powiedzieć o jego ojcu, żyjącemu bardziej prozaicznymi i przyziemnymi sprawami (wszak był włókiennikiem), który odradzał synowi artystycznie podejrzane wybory, ale miał też w sobie coś z artysty - po pracy był... konferansjerem w bielskim teatrze.

Bez Bogusia smutniej jakoś zrobiło się w sercu, bo jest już pewne (w tych niepewnych czasach), że nie siądziemy w "Akwarium" przy piwie, gdzie tak lubił przebywać, nie wypijemy wina w plenerze, nie wybierzemy się do jaskini za nietoperzami. Ale i tak będzie z nami, bo nie da się zapomnieć, bo jest częścią nawet tej nieuświadomionej świadomości. Bo miał coś z Chaplina: smutną wesołość. Gdyby wiedział co teraz o Nim wypisuję to syknąłby pewnie: - A tam, cicho być..

Uczcijmy więc Bogusia choć minutą (u)śmiechu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji