Artykuły

Hamlet wmanewrowany

Smożewski robi "Ha­mleta."'. Ta wiado­mość bulwersowała środowisko tarnow­skie (i - jak sądzę - jego licznych znajomych poza moją prowincją) na wiele miesięcy przed premierą. Nie ma co ukrywać - komento­wano ten zamiar nad wyraz scep­tycznie. Bo jakiż jest ten Smożewski-inscenizator? Efektowny, często wręcz efekciarski, dyna­miczny, zafascynowany kinem amerykańskim i jego techniką montażu, potrafiący z miernej li­teratury budować intrygujące wi­dowiska. Ale przecież nie bez po­wodu unikający jak ognia dra­maturgii najwyższych lotów. Skąd u niego "Hamlet"? No i - ba­gatela - do czegoś takiego trze­ba mieć zespół; przekonał się o tym przed kilku laty Giovanni Pampiglione. A przecież tamten skład był jednak jakby lepszy od obecnego.

I ja byłem sceptykiem. Ryszard Smożewski jest z krwi i kości dziennikarzem, od lat zakocha­nym w teatrze faktu, łasym na wszelkie analogie do najśwież­szych wydarzeń, zafascynowanym królową naszej współczesności - grą polityczną. Bliski mu jest behawioryzm, obca psychoanalitycz­na babranina. Jest wreszcie rze­telnym materialistą. Jakże mu te­raz traktować na serio ducha ja­ko sprawcę całej afery, jak do­bierać się do dziwacznej pajęczyny romansu Hamleta i Ofelii, jak rozgryzać kordianowską chęć i niemoc duńskiego królewicza? Jak - w zgodzie ze sobą a bez gwałcenia tekstu i wyciągania za uszy podejrzanych analogii?

A jednak. A jednak sceptycy znów dostali po uszach za swą niewiarę. Bo choć "Hamlet" Smo­żewskiego nie jest wolny od błę­dów i słabości, to jednak stał się w Tarnowie sporej klasy wyda­rzeniem, nie doczekał się totalne­go potępienia (co, biorąc pod uwagę specyfikę i kompleks pro­wincji, już jest sukcesem), zyskał więcej opinii pozytywnych niż negatywnych (co, biorąc pod uwa­gę to samo, jest już dużym suk­cesem).

Jak do tego doszło? Bo właśnie jest to "Hamlet" a "Hamleta", jak pisał Jan Kott, "...nie można grać w całości, bo trwałby bli­sko sześć godzin. Trzeba wybie­rać, trzeba skracać i ciąć. Moż­na grać tylko jednego z Hamle­tów, którzy są w tej arcysztuce. Będzie to zawsze Hamlet uboż­szy od Szekspirowskiego, ale mo­że to być Hamlet bogatszy o na­szą współczesność. (...) W Hamle­cie jest wiele spraw: polityka, przemoc i moralność, spór o jed­noznaczność teorii i praktyki, o cele ostateczne i sens życia, jest tragedia miłosna, rodzinna, pań­stwowa, filozoficzna, eschatologi­czna i metafizyczna. Wszystko, co chcecie! I jest jeszcze wstrzą­sające studium psychologiczne. I krwawa fabuła i pojedynek, wiel­ka rzeź. Można wybierać".

Dla Smożewskiego wybór był oczywisty: tylko polityka. Jej podporządkował wszystko, rzetel­nie wspierając się na tekście, konsekwentnie rozgrywając na scenie. Miłości między Hamletem i Ofelią po prostu nie ma. Jak­że bowiem zdrowy na umyśle na­stępca tronu mógłby pokochać nieszczęsną schizofreniczkę? Li­tość - tak, ale nie miłość. Bo to właśnie Ofelia od początku na­znaczona jest obłędem, nie Ha­mlet. Skąd taka wolta? Z ma­łego nieistnienia. Oto w tym "dra­macie rodzinnym" nie ma jednej ważnej postaci: matki Ofelii. Nie ma jej nie tylko ciałem i kostiumem, ale nawet najlżejszym wspomnieniem. Jest tylko Poloniusz, ojciec i matka pokrętny intrygant, wykorzystujący córkę do dworskich matactw, mający na nią przemożny wpływ. Tak, to ten jego wpływ... Szaleństwo nie spada na Ofelię po śmierci Poloniusza jak bóg z maszyny - ów wątek tak interpretowany przypisywano słabości dramatur­gicznej Szekspira. Szaleństwo tkwi w Ofelii od początku, po śmierci ojca rozkwita zaledwie. Ewa Czajkowska (Ofelia) i Zbi­gniew Kłopocki (Poloniusz) roz­grywają ten problem wyraziście i czysto, dzięki czemu dialog mię­dzy nimi nabiera żywych barw, traci wszelką niejasność.

A Hamlet? Jest zdrowy na umyśle i precyzyjny w działaniu, różnorodność zachowań nie wyni­ka u niego z psychicznych zma­gań, jest opracowanym sposo­bem walki: tak uderzyć, by każ­dy atak następny był nie do przewidzenia, a zatem niemożli­wy do skontrowania. Nie czuje kordianowskich oporów; to, że nie zabija modlącego się Klaudiusza nie jest efektem moral­nego wstrętu, lecz przewidywa­niem politycznych skutków: król ugodzony na klęczniku będzie przez poddanych czczony jako męczennik. Taka beatyfikacja nie leży naturalnie w planach Hamle­ta.

Hamlet jest politycznym gra­czem. Gdy Klaudiusz wyjawia swoją decyzję wysłania go do An­glii, Hamlet zgadza się bez sprzeciwu, (jeszcze jedna niejasność dramatu - jak to, godzi się bez słowa na wyjazd, który przekre­śla jego plany, oddala upragnio­ną zemstę - w imię czego?). U Smożewskiego książę jest przez mgnienie skonsternowany, by na­tychmiast przyjąć kamienną twarz pokerzysty. Nie można po­kazać przeciwnikowi, jak słabą posiada się kartę.

I wreszcie Duch, klucz do Szekspirowskiej intrygi, klucz do zamysłu Smożewskiego, który nie tylko nie zrezygnował z Ducho­wych usług, ale dodatkowo wpro­wadza go w finale, gdy Fortynbras spokojnie zajmuje bezpańską Danię. Ale wówczas "duch" zdej­muje zbroję i wyciąga do na­jeźdźcy rękę po zapracowany mieszek, podobnie jak Horacy, jak Marcello (choć płacze nad swymi srebrnikami), jak inni. I oto okazuje się, że Hamlet był samotny pośród agentów obcego mocarstwa w swej beznadziejnej walce; sam będąc sprytnym gra­czem politycznym, był ledwie marionetką w rękach mistrza. Fortynbras nie musiał najeżdżać Danii, nie musiał wprowadzać za jej mury drewnianego konia. Koń czekał za murami, chłonny i niecierpliwy, wystarczyło wiedzieć o tym i spiąć go właściwą ostrogą. Oto jakże współczesny sposób walki, oto dramat dotyka­jący naszych doświadczeń, naszej rzeczywistości.

W realizacji tej intrygującej koncepcji, rzetelnie wywiedzionej z tekstu i wiarygodnie umotywo­wanej, ma Smożewski mocnego sojusznika - Pawła Korombela w roli Hamleta. Ten młody ak­tor - w spektaklu, który widziałem grał naprawdę koncerto­wo: bardzo precyzyjnie a jedno­cześnie lekko, intelektualnie a przy tym organicznie. Niestety, reszta zespołu daleko odbiegała od tego wysokiego poziomu. Po­za przyzwoitą Ofelią (Ewa Czaj­kowska), chwilami interesującym Poloniuszem (Zbigniew Kłopocki) i brawurowym Grabarzem (Wło­dzimierz Górny), reszta zespołu zaprezentowała się bardzo prze­ciętnie. Szczególny zawód spra­wili czołowi aktorzy tego teatru: Maria Wójcikowska (Gertruda) i Mirosław Gawlicki (Klaudiusz); ich propozycje były chaotyczne i niezbyt spójne z intencją prze­wodnią. Zaś zwyczajnym błędem obsadowym było powierzenie roli Laertesa Mieczysławowi Ostrorogowi, który czuł się bardzo źle w tym przebraniu, czemu dawał wyraz dziwacznymi grymasami. A szkoda, bo przez to znacznie zubożono interesujący spektakli który nie u każdego zyska akcep­tację, lecz bezsprzecznie dorzuca nowy kamyczek do bogatej ha­mletowskiej mozaiki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji