Artykuły

Wesele

I Tarnów doczekał się "Wesela". Do wyreżyserowania tego wspania­łego dramatu został zaproszony spe­cjalista - Józef Gruda. Piszę spe­cjalista, bo była to już jego szósta z kolei inscenizacja "Wesela". Wcze­śniejsze, m. in. w Szczecinie i Kato­wicach, przyniosły mu niemało roz­głosu. Czy ostatnia, tarnowska bę­dzie sukcesem? Na pewno nie pora teraz na jednoznaczną odpowiedź na to pytanie, a i sukcesu miara nie jedna.

Zanim usłyszymy znane słowa "Cóż tam panie w polityce" wypo­wiedziane przez Czepca, z drzwi pro­wadzących na widownię wysypuje się tłum weselników, późniejszych bohaterów bronowickiej nocy. Wy­chodzą ze śpiewem i muzyką, w dwóch szeregach, jedni w kolorowych spódnicach i pawich piórach, drudzy we frakach i krynolinach, "wiejscy" i "miastowi". To tak, żeby nikt nie miał wątpliwości co będzie "grane", a jeśli ktoś z widzów ma jeszcze ta­kowe, to grupa we frakach odśpiewa jedną z ulubionych piosenek wy­konywanych w Jamie Michalika do­wodząc swej przynależności do kra­kowskiej bohemy.

Akcja toczy się wartko, niektóre dialogi pobłyskują precyzją aforyz­mów, postacie szybko zmieniają się i co raz to inni wpadają do tej iz­by o niebieskich ścianach, na któ­rych wisi i Częstochowska, i Ostro­bramska. Prócz obrazów i flinty i torby myśliwskie, na środku pomie­szczenia stoi stół z napitkiem, z boku kolorowa skrzynia.

A więc są inteligenci i jest lud. Wspomniany, manifestacyjny występ bohemy - i podpis jurności i witalności Jaśka (Paweł Korombel) z Ka­sprem (Tomasz Piasecki). Agresywność i ruchliwość Czepca (Zbig­niew Kłopocki) przeciwstawiona po­wolności Dziennikarza (Mirosław Gawlicki) i Poety (Jerzy Przewłocki). Kolorowe wstążki i czarny frak. Wza­jemne stosunki pomiędzy tymi dwo­ma grupami rozgrywają się jednak w warstwie nieporozumień komediowych. Dalsza część przedstawie­nia nie przynosi głębszej analizy konfliktu, będącego głębokim sen­sem dramatu Wyspiańskiego. Kon­fliktu, którego odpowiednie pokaza­nie jest jednym z podstawowych obo­wiązków współczesnego teatru wo­bec "Wesela".

Od początku przedstawienia wszy­stkim rozmowom, tańcom, przepy­chaniu przygląda się dziwna postać - wysoki, młody mężczyzna, ubrany w zgrzebną koszulę, o nie najmądrzej­szym uśmiechu na twarzy. Postać dzi­wna, bo trudna do zidentyfikowania wśród znanych osób "Wesela", tro­chę jednak na miejscu w tej wiej­skiej izbie, na weselu. To taki miej­scowy głupek, niezauważony i nie wadzący nikomu. Ani przypuszczać jak urośnie na głównego bohatera. Niemrawa i bez charakteru Rachel (Jolanta Gadaczek) i Poeta w poetyc­kim uniesieniu rzucają koncept, by zaprosić na wesele "dziwy, kwiaty, krzewy..." i chochoła.

Nie muszą się martwić, czy też ich Chochoł (Wawrzyniec Szuszkiewicz) posłucha. On jest przecież wśród nich - to ten głupi, nie zauważa­ny chłopak z blond włosami, on jest Chochołem i on w drugim akcie wkroczy na scenę ze słomianym wiankiem na głowie. Stanie się ani­matorem i panem sytuacji. Wprawi w ruch ten cały symboliczno-baśniowy świat, tutaj bardziej realistyczny niż baśniowy.

Różnie interpretowano dotąd po­stać Chochoła. Przypisywano mu funkcje dodatnie i ujemne. Teatr nieraz rezygnował z niego całkiem, nieraz przedstawiano Chochoła w centrum, kiedy indziej na uboczu straszył jak wielki słomiany wie­cheć, było też tak, że w finale upi­jał się piwem. Józef Gruda w tar­nowskiej realizacji robi go reżyse­rem, ale nie tylko. Okazuje się, że Chochoł to jedyny (obok Jaśka) Pra­wdziwy. Reszta to tylko "lalki, szopka, podłe maski".

Utwierdza w tym przekonaniu pa­rada zjaw - czyli gości weselnych przebierających się w kostiumy przed swoimi występami. Niektórzy, jak np. weselnik odgrywający rolę Wernyhory (Sławomir Matczak) prowa­dzi dialog - wezwanie z Gospoda­rzem przy akompaniamencie gitary i śpiewie kilku innych weselników wykonujących nastrojową rosyjską melodię. Nie zapanował Chochoł-reżyser i Gruda - inscenizator nad zja­wą Stańczykiem (Jan Mitka). Nie wiadomo co mówił, dlaczego i w koń­cu czemu tyle krzyczał? Zgoda, miał nie być z Matejki, ale z Malczew­skiego - tym bardziej nie był. Dla­czego te dziwne postaci - zjawy, duchy odgrywają całą tę narodową szopkę, trudno zgadnąć. Jedyną mo­tywacją ich działania jest Chochoł - głupi Jasio.

Izba zapełnia się gawiedzią, butny Czepiec na czele kosynierów czeka rozkazu.

Wytężał słuch... Wszyscy nasłu­chują tętentu, który wystukuje pal­cami Chochoł po zewnętrznej stro­nie dna drewnianego cebrzyka. Ale jest i Jasiek. Próba zbudzenia, po­słuszne wykonywanie rozkazów Chochoła, i w końcu wielki krąg we­selników, zataczany poza głowy wi­dzów, między rzędami foteli. Na sce­nie pozostało tylko dwóch żywych: Jasiek i Chochoł. Czy z desperacji, że nie potrafi rozbić kręgu taneczni­ków, czy z chęci zagrania innej mu­zyki, w rytm której bohaterowie szopki by tańczyli. Jasiek rzuca się ze sztyletem na Chochoła stojącego na drabinie. Wielkość go poraża, pa­da a raczej wkręca się w tę drabi­nę z rozłożonymi (ukrzyżowanymi) rękami. Wtedy Chochoł zarządza za­bawę, muzykę, taniec. Tak jak na początku.

Jest więc klamra dla przedstawie­nia - wesele trwa dalej, tylko Ja­siek pozostaje widocznym znakiem przeszłego zdarzenia. Nad drzwiami izby przygotowanej przez scenogra­fa Marię Adamską wypisano dwie daty: 1901-1979. Tarnowskie "We­sele" 1979 nie potwierdziło, że jest to dramat ciągle aktualny, a ogromna problematyka polityczno-społeczna zawarta w tym utworze pokazana została w wąskim wymiarze. Do ana­lizy stanu polskich dusz użyto chy­ba złych środków.

Mimo to "Wesele" Józefa Grudy, to jeden z najlepszych spektakli tea­tru w Tarnowie ostatnich sezonów - spektakl prawdy o słabościach; ale i pozytywach Teatru im. Ludwi­ka Solskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji