Artykuły

Częstochowa. Jubileusz Czesławy Monczki

Czesława Monczka [na zdjęciu], świętująca jubileusz 30-lecia, wystąpi w jednej z głównych ról w sztuce "Walentynki" rosyjskiego dramaturga Iwana Wyrypajewa. Premiera spektaklu w reżyserii Szczepana Szczykno - już za tydzień, w sobotę 25 marca.

Tadeusz Piersiak: "Walentynki" to podobno spektakl na Pani jubileusz 30-lecia pracy scenicznej?

Czesława Monczka: Liczony z dużą tolerancją. Studia skończyłam ponad 30 lat temu, ale potem miałam małą przerwę w pracy. Jednak nawet z tą przerwą, gdybyśmy chcieli liczyć co do dnia, to i tak już przeszła sprawa. Nie zawsze da się zsynchronizować rocznicę z planami repertuarowymi.

A kiedy zaczęła Pani pracować w częstochowskim teatrze?

- Jeśli dobrze pamiętam - 18 sierpnia 1982 roku. Mój monodram "Tabu" miał premierę w październiku tamtego roku. Jeszcze teatr był w remoncie, grałam na scenie filharmonii. Monodram przygotowałam już wcześniej, ale tu został doszlifowany. Czas był szczególny: w grudniu poprzedniego roku zaczął się stan wojenny. Dlatego rok 1982 bardzo jest dla mnie pamiętny. Dla teatru również. Przyszła wtedy grupa kilkunastu aktorów, wszyscy z ogromnym zapałem. Dla nikogo nie było przeszkodą, że teatr jest w remoncie i otwarcie siedziby nie jest kwestią miesiąca. Dwa sezony tak pracowaliśmy: próby w klubie Politechnik, do filharmonii biegaliśmy na zajęcia z choreografem. Każdy czuł się w obowiązku uczestniczyć w tych zajęciach. Wszystko odbywało się z ogromną energią i pasją. Więc dziś widzę, że nie komfortowa baza jest ważna, tylko duch.

Poznała Pani kilka teatrów. Który był najszczęśliwszym?

- Zawsze ten pierwszy będzie wracał w pamięci, więc blisko serca jest Bielsko-Biała. Ale każdy z tych, gdzie pracowałam, był absolutnie inny i czym innym pozytywnie zapisał się w mojej pamięci. To się wiąże z tym, kto był dyrektorem, kto był w zespołach. W tamtych latach w prowincjonalnych teatrach spotykałam się z wieloma fantastycznymi reżyserami, od każdego czego innego się nauczyłam. Nie umiałabym wybrać najlepszego. W każdym, kiedy teraz je odwiedzam, serce bije mi mocniej i serdecznie spotykam się z ludźmi z tamtych lat.

Przy tych rozległych doświadczeniach uważa się Pani za człowieka spełnionego?

- Nie! Choć jeszcze kilka lat temu odpowiedziałabym - tak. Miałam szczęście grać bardzo dużo i to ról w dramatach, które bardzo rzadko są pokazywane na scenach. Nie było też sezonu, żebym się nie otarła o jakąś wybitną osobowość. Miałam kontakty z niemal wszystkimi ludźmi, którzy pozostaną w historii polskiego teatru. Natomiast od wielu lat dostaję zadania małe. Nawet jeśli są odpowiedzialne - jak dawniej aktorzy mówili "rola niemal wstrząsająca" - to nie dają satysfakcji. Całe życie zwracałam uwagę, czego się uczę od konkretnego przedstawienia, od roli, od reżysera. Od wielu lat już się nie uczę.

Ma Pani jakąś wizję swojej przyszłości?

- Nigdy nie miałam ról, o których myślałabym bardzo konkretnie. Na pewno brak mi od lat klasyki: kostiumu, scenografii, wielkiej literatury. Mówiąc wielka - nie mam zamiaru umniejszać roli dramaturgii współczesnej, ale klasyka to klasyka. Zagrałam w swoim życiu tylko raz w Szekspirze - wprawdzie Lady Annę w "Ryszardzie III", ale raz. W Molierze - dwa razy, we Fredrze - cztery, ale tylko w "Ślubach panieńskich". I brak mi kontaktu z takim teatrem.

Za to angażuje się Pani mocno w scenę poetycką...

- Nigdy sama nie pisałam, choć wciąż sobie obiecuję, że kiedyś spróbuję. Jest tak, że nie ocierając się o klasykę na scenie, obcuję z nią - czytając wielką literaturę. Jednak mój respekt dla wspaniałych piór jest tak duży, że wstrzymuje mnie przed zapisaniem pierwszej kartki. Poezja dla mnie to taki drugi, niezależny nurt mojego aktorstwa. Myślę, że miłość do teatru rodzi się z miłości do poezji. W czasach mojej młodości nie można było z ulicy wejść na przedstawienie. Wtedy poezja zastępowała mi teatr i była odkrywaniem samej siebie, kształtowaniem wrażliwości.

Rozumiem, że zaczynała Pani jako recytatorka, a dziś jest Pani jurorką na konkursach. Co się zmieniło w tym świecie?

- Bardzo wiele. Nie tak dawno spotkałem się z dorosłym recytatorem, który wspominał, jaki to dawniej był kanon recytacji, jej forma: bardziej koturnowa, zdyscyplinowana, ale niekoniecznie tak szczera jak dzisiaj. W dzisiejszym sposobie mówienia poezji stawia się na emocje - to bliższe temu, co ludzie przeżywają.

Jak się Pani pracuje nad nową rolą w "Walentynkach"?

- Piekielnie trudno. Na razie jestem na etapie lęku. Zaczęło się od zachwytu, a kiedy teraz zagłębiam się w to wszystko, przychodzi niepokój, czy podołam. Dwie różne kobiety - różne charaktery - kochają tego samego mężczyznę. Ja gram jedną z nich - tę spokojniejszą, bardziej liryczną.

Może chciałaby się Pani zamienić z partnerką i zagrać tę bardziej dynamiczną?

- Właśnie śmiałyśmy się z podobnego pomysłu. Kiedy mówię o lęku, to wszystkie inne role wydają mi się lepsze. Jednak to nieprawda, obie postacie są równie trudne i równie wdzięczne, a ten lęk to normalny u mnie etap pracy nad rolą. Taki trud tworzenia. Będzie dobrze. Reżyser nam obiecał, że któregoś dnia przeczytamy te role na odwrót.

Czego życzyłaby Pani Teatrowi im. Mickiewicza?

- Na pierwszym miejscu, żebyśmy byli kochani w tym mieście. Nawet nie publiczność mam na myśli, bo ta - skoro przychodzi nas oglądać - chyba nas kocha. Znam wielu takich częstochowian, którzy mówią, że nie umieliby żyć w mieście bez teatru. Ciągle mam wrażenie, że istniejemy okazjonalnie - kiedy jest święto albo dzieje się coś niepokojącego. Poza tym życzyłabym teatrowi tego, co i sobie - kontaktu z wielkimi osobowościami. Ale to jest tak, że my najpierw musimy być takim zespołem, do którego ci wybitni chcieliby przyjeżdżać. Do tego trzeba więcej pokory, zapału i wyższych wymagań ze strony widzów.

Czesława Monczka

Wydział Aktorski PWST w Krakowie ukończyła w 1974 roku. Występowała w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, w Teatrze Nowym w Zabrzu, w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Od 1982 r. aktorka Teatru im. Mickiewicza. Ważniejsze role w ostatnich latach: Lokatorka w "Moralności pani Dulskiej" w reż. Ignacego Gogolewskiego, Radczyni w "Weselu" w insc. Adama Hanuszkiewicza, Żona Korobkina w "Rewizorze" w reż. Marka Mokrowieckiego, Maryla Cuthbert w "Ani z Zielonego Wzgórza" w reż. Karola Suszki, Pani Boyle w "Pułapce na myszy" w reż. Jana Bratkowskiego. Laureatka Nagrody Prezydenta Częstochowy w dziedzinie kultury w 2003 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji