Artykuły

Listy do przyjaciela

Trzy polonistki z trzeciego liceum w Rzeszowie powiozły młodzież z dwóch klas do Dębna. Tego Dębna, które ma najpiękniejszy kościółek drewniany w Polsce oraz zamek późnogotycki zamie­niony w muzeum.

W owym zamku właśnie, w wielkiej sali jadalnej, Ryszard Smożewski umieś­cił akcję "Warszawianki", Przyjacielu, i jego teatr zaprasza młodzież na wielką dysputę Chłopickiego z generałami, to­czoną 25 lutego 1831 r. w dniu bitwy grochowskiej.

Pojechała ta młodzież z rzeszowskiego liceum, zapewne dość sceptyczna wobec klasyki - wróciła ujarzmiona czarem słowa Wyspiańskiego, surowym autentyz­mem spektaklu, niezwykłością jego sce­nerii.

Bo spektakl się zaczął, Przyjacielu, już przed bramą zamkową, gdzie reżyser wystawił posterunki i gdzie rżał, nie­cierpliwie grzebiąc kopytem, zgoniony koń, zaś strażnik w mundurze powstań­ca listopadowego w galerii podwórca zamkowego surowo pilnował miejsca. Weszli więc do tej sali jadalnej, z łuko­watym sklepieniem i wysokim oknem, za którym dopalały się łuny pożarów, już wyciszeni, już w nastrój wprowadzeni.

A potem, gdy Chłopicki mówił szyder­czo:

"Niechaj kolejno rosną dyktatorzy,

patrz po sali, jak nasi statyści się passa,...

i sala była wspaniała, a statystów żarły ambicje, boleśnie brzmieć musiał ciąg dalszy:

"Już widzę: jak się księgą błędów

przyszłość pieści,

gdy zasiądzie spłakana, czytać,

zdarta z cześci.

po wojnie jutro".

Przedstawienie było bez fajerwerków; zza nurów dochodziła strzelanina głucha, Maria w kostiumie empirowym intono­wała "dzień krwi i chwały", stary wia­rus uchodził jak wielkie przeczucie klęs­ki, a "górny pęd orłów" trwał tylko w pieśni. Przedstawienie było po wojnie - jutro...

Jego skromność, ocalająca wyspiański tekst; przede wszystkim, a więc historycz­ne racje i dumne porywy serc, prawdzi­wie oczarowała młodzież.

Wychodzili z sali w ciszy, skłopotani brakiem aktorów kłaniających się, nie­możnością wręczenia tradycyjnej wiązan­ki kwiatów komukolwiek z nich; poło­żyli tedy tę wiązankę na forte­pianie, obok białego i czerwonego goździ­ka, które go ozdabiały w czasie przed­stawienia; za drzwiami wielkiej sali, też w ciszy żałobnej, mijali omdlałego stare­go wiarusa, co padł przed chwilą, sobie pozostawiony...

Opuszczali zamek wymarły, pusty, uśpiony, uwożąc z sobą świadomość, że oto zaszło coś, co jest świadectwem mą­drego działania teatru.

I opowiedzieli kolegom o tym przed­stawieniu i już dwie następne klasy wy­dzwaniają niecierpliwie do pani Elżbiety Mitki - żony pamiętanego u nas aktora, już nieżyjącego Jana Mitki, która orga­nizuje widownię teatru tarnowskiego - kiedy i gdzie zagrają następny spektakl "Warszawianki".

Bo owa "Warszawianka'' jest grana rzadko i tylko w naturalnej scenerii zamków, bądź starych dworów.

Smożewski nie robi więc chałtur byle jakich, nie idzie na ilość, ale walczy o nastrój, o mądrą korelację miejsca z treścią przedstawienia.

Zaskarbia więc sobie zwolenników, bo nie fałszuje, nie tumani, bo mówi swym przedstawieniem historię Polski i insceni­zuje, nie ilustrując, debiut sceniczny Wyspiańskiego.

Jestem pełna uznania. Przyjacielu, dla takich działań teatru, które nie traktu­ją młodzieży jak potencjalnych krzesełko-widzów, które nie zarabiają na jej potrzebie kontaktu, z wielką literaturą, ale w mądry sposób ewokują jej emo­cje, związane z wielką dyskusją, że Pol­ska to jest wielka rzecz.

Jest szalona konsekwencja repertuaro­wa w teatrze Smożewskiego: pisałam na tym miejscu przed trzema laty o "Wese­lu" tarnowskim, o chochołach stojących na tarnowskiej ulicy, które doń budowa­ły nastrój; potem zagrał ten teatr I część "Wyzwolenia", teraz gra rzadko, ale pięk­nie "Warszawiankę", przygotowując się jednocześnie do II części "Wyzwolenia" czyli rozmowy z maskami.

Smożewski postawił na młodego widza i wielką literaturę. I ciągle szuka form, w jakiej ją podać należy, nie ucieka przed trudami, nie wciska biletów na si­łę przypadkowej widowni; nie robi ka­sy, nie załatwia reklamy czy recenzen­tów, ale robi teatr. Teatr, który się lubi za umiejętność szukania partnera do wielkiego dyskursu o polskiej tradycji.

Gdy tak się go porównuje z niedaleką prowincją, to rzeczywiście należałoby za­gadać "Weselem": w Tarnowie insceni­zowanie Polski, jako wielkiej rzeczy, gdzie indziej - rozpaczliwa obrona przed "Weselem", z demagogiczną motywacją, że katastroficzna pointa "Ostał ci się je­no sznur" dziś źle zabrzmi...

Pointa ta jednak nie przeszkadza, Przyjacielu, na co dzień balansować ze sznurem, na którym tak łatwo udyndać wszelką bylejakość, strojoną w pawie pióra kuchennej reklamy za każdą ce­nę i parterowych dyskusji o obiektyw­nie trudnym trwaniu oraz ciągle niewychowanym widzu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji