Artykuły

Warszawianka na zamku w Dębnie

Zdumiewająca jest obojętność wielu interpre­tatorów "Warszawianki" Stanisława Wy­spiańskiego wobec treści, jakie zawiera ten krótki obrazek sceniczny. Mnóstwo krytyków i historyków literatury zajmuje się formułą sceniczną, teatralnością tego dzieła. Tymczasem je­go idee narzucają pewną szkicowość, wręcz - publicystykę w najlepszym tego wyrazu znacze­niu. "Warszawianka" jest według Anieli Łempickiej przestąpieniem progu, prawdziwym no­watorstwem. Wyspiański według niej "nie in­krustuje sztuki muzyką i widowiskiem lecz pi­sze ją żywym obrazem, pieśnią, pantomimą, fa­bułą, tak że każdy z tych elementów staje się motywem dramatycznym wizji Pow­stania Listopadowego". Co stwierdziwszy za do­skonałą znawczynią twórczości autora "Wesela" musimy się natychmiast odnieść do udanej pró­by tchnienia w ten wzniosły tekst życia sceni­cznego.

Ryszard Smożewski daje to przedstawienie na zamku w Dębnie. Już w samej rzeczy pomysł ten jest ryzykowny, ponieważ ten piękny obiekt nie pasuje do didaskaliów wyraźnie rozpoczyna­jących się od słów: "Na przedmieściu; w dwor­ku; na parterze". Ale dalej już mamy spokój, ponieważ salon rzeczywiście jest obszerny, styl mniej więcej zbliża się do cesarstwa. Reżyser doskonale wie, że będziemy "kupowali" to wnę­trze przez określone treści, jakie ono nam na­rzuca. Wszystko to jest przecież - i mury, i odrzwia, i duża część wyposażenia nie wyłą­czając małych organów - produktem wieków XV, XVI lub XVII. Ale pomysły mają to do sie­bie, że powinny się całe pławić w treściach za­pisanych przez autora i równocześnie wyrażać własny sąd interpretatora. W "Warszawiance" dębnowskiej reżyser dobrze wykorzystuje... ciem­ności. Już po wejściu na drewniany mostek wi­szący nad dawną fosą pomalowana w pasy bud­ka wartownicza jest pierwszym sygnałem rzeczy wojskowych, które za chwilę przed nami się do­konają. Po ślepym podwórcu (no, prawie ślepym, z gankiem biegnącym na wysokości pierwszego piętra) przechadza się szyldwach z giwerem w dłoni. Atmosfery dopełnia wózek wojskowy wy­pełniony sianem z lancami ozdobionymi szarfa­mi narodowymi. I kiedy już wychodzimy na pierwsze piętro - w bocznym korytarzyku wi­dzimy jak spoczywa? umiera? żołnierz w mundu­rze z epoki.

Wyspiański w interpretacji Ryszarda Smożewskiego (aranżacja przestrzeni i kostiumów Maria Adamska, opracowanie muzyczne Władysław Skwirut, efekty akustyczne Jerzy Wiatr) to sprawa pytania: czy warto iść na śmierć za oj­czyznę? To pytanie stawia wielki pisarz przez nieco przewrotną interpretację wspanialej pieśni, przez tragiczne, gorzkie słowa generała Chło­pickiego:

o cesarzu, dziś Francja piosnkę nam przyseła

harmonią dźwięków wyrazy kraszone.

- Idźcie sami w drogę,

moją duszą przeczucia szarpią i szamocą,

ja z wami pójść nie mogę,

tu trzeba wiary w powodzenie...

Na zamku w Dębnie natychmiast na pierwszy plan "Warszawianki" wysuwa się Roman Nowicki w roli generała Chłopickiego. Jego gest, cała postać odziana w szary szeroki płaszcz w mo­mencie uniesienia patriotycznego całego towarzystwa, przedtem w surdut, rzeczywiście jest "sztywna, dumna", widać w niej siłę, moc, nieprzystępność. Reżyser rozgrywa "Warszawiankę" przez tę postać, zderza ją potem z Wiarusem. Rodzi się wątpliwość, czy tak właśnie ma wyglądać "Warszawianka" Stanisława Wyspiańskiego? Przecież tragedia Marii, która traci w bi­twie ukochanego, tragedia Anny, która wiedzio­na naukami patriotycznymi też w gruncie rze­czy żegna ukochanego młodego oficera idącego na śmierć, przecież nawoływania Skrzyneckiego, Paca, Małachowskiego, młodych oficerów i poety, w którego postaci przecież dopatrujemy się wy­raźnie Karola Sienkiewicza, tłumaczą pieśni Francuza Delavigne'a - stanowią o nastroju sztuki. Przecież jej rytm wyznaczają wersety po­rywającej pieśni - "powstań Polsko, skrusz kajdany", "Hej! kto Polak na bagnety", "lat dwadzieścia nasze męże - los po obcych gro­dach siał", "kto przeżyje wolnym będzie - kto umiera wolnym już". Tak, to wszystko prawda - jak gdyby odpowiadał Smożewski. Ale ponu­ry los powstania jest nam znany. Dawniej, w roku 1898, kiedy w nr 45 i 46 "Życie" druko­wało tekst sztuki Wyspiańskiego - było tak ja­mo. Mówi się za wspomnieniami o wielkim pisarzu, że panna Leontyna Bochenkówna, której wydanie 1 "Warszawianki" poeta poświęcił, by­ła przez swój salon patriotyczny w Krakowie jakby inspiratorką powstania obrazu sceniczne­go. Warto również powiedzieć, że w Krakowie mówiło się za czasów Wyspiańskiego dość wie­le o Chłopickim, który mieszkał przy linii AB w Rynku Głównym, za podmuchem rewolucji w 1846 r. uciekł na Podgórze i spalił swoje pamię­tniki, dokonał żywota u Potockich w Krzeszo­wicach, gdzie jest pochowany. Wyspiański wię­cej mówi listami Chłopickiego, niż ustami dwóch egzaltowanych panien i pań domu, oficerów, którzy tak znakomicie w przedstawieniu teatru tarnowskiego "ogrywają" marmurowe popier­sie cesarza Napoleona.

Tak więc wszystko w przedstawieniu na zam­ku w Dębnie służyć musi rozwiązaniu intrygi, którą z jednej strony dyktuje gorzejąca za okna­mi bitwa grochowska, z drugiej - pieśń patrio­tyczna, której gorzki sens rozumie właściwie tylko jeden napoleonida - doświadczony, bez wia­ry w zwycięstwo.

Na spektaklu, "Warszawianki" w wykonaniu artystów tarnowskich byłem - poza Romanem Nowickim grającym Chłopickiego - jedynym człowiekiem, który pamięta w roli Wiarusa Lu­dwika Solskiego z roku 1946. Bałem się, że in­terpretacja tej postaci odbiegnie od dobrego wzoru. Na pewno Jan Mączka w roli Wiarusa odniósł zwycięstwo nad pewnym schematem za­chowań scenicznych. Moment przekazywania przez Wiarusa z dywizji Żymirskiego pisma i wstążeczki, po poległym jest bardzo podniosły, ale jakby wyprany z niepotrzebnego patosu. Żołnierz jest sparaliżowany. Poeta określa jego sytuację wyraźnie "zbłocony, schlapany, opro­szony śniegiem". Scena kolejna - na zasadzie kontrastu - to uniesienie i nawoływanie do objęcia przez Chłopickiego dowodzenia woj­skiem. Elżbieta Bielska-Graczyk jako Maria, Bo­żena Germańska jako Anna oraz Lidia Holik-Gubernat jako pani domu, sceny z młodymi ofice­rami, generalicją, artystą-pianistą (jakby rola dopisana) zaprezentowały się w wymiarze egzal­tacji; Zbigniew Kłopocki (Skrzynecki), Henryk Wójcikowski (Pac), Andrzej Rausz (Małachow­ski), Janusz Gałka (młody oficer), Andrzej Hy­dzik (Poeta), Włodzimierz Górny (Wartownik) i Jerzy Przewłocki (Oficer) stanowili grupę ty­leż barwną, co muzykalną. W jednym miejscu nie godzę się ze Smożewskim: wojska przechodzące pod oknami dworku w "Warszawian­ce" nie mogą śpiewać "Przybyli ułani pod okien­ko". Psuje to nastrój i myśl autora. Po prostu można z tego zrezygnować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji