Artykuły

Hardcorowe love story

"Szkoda, że jest nierządnicą" Johna Forda w reż. Dana Jemmetta w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Jako że ostatni spektakl Dana Jemmetta w Teatrze Polskim w Warszawie nie często gości w repertuarze, dopiero w styczniu tego roku nadarzyła się okazja, by to przedstawienie zobaczyć. "Szkoda, że jest nierządnicą" Johna Forda to inscenizacja warta zauważenia przede wszystkim z racji niekonwencjonalnego spojrzenia na ten odległy tekst, co nie znaczy, że nieprzemyślanego czy efekciarskiego, a także z uwagi na kilka naprawdę ciekawych osiągnięć aktorskich, przede wszystkim Szymona Kuśmidra, Krzysztofa Kwiatkowskiego, Maksymiliana Rogackiego czy Marty Kurzak, tworzącej bodaj jedną z najlepszych swoich ról na scenie przy Karasia.

Zaskakująca jest już scenografia Dick Birda, z jednej strony szalenie prosta, z drugiej na swój sposób dynamiczna, choć nie próbująca w jakikolwiek sposób potęgować atmosfery trwogi, jak też rezygnująca z elementów nawiązujących do specyfiki charakteryzującej Włochy epoki renesansu.

W dramacie Forda mamy do czynienia z miłością zakazaną, to swego rodzaju wariant szekspirowskiego "Romea i Julii", tyle że w tym przypadku zdecydowanie świętokradczy, rozbijający społeczne zakazy. Annabella i Giovanni, jako romantyczni kochankowie, tyle że w ekspresji scenicznej zdecydowanie poza ten romantyzm wychodzącej, decydują się, pomimo tego, że są rodzeństwem, na miłość aż po grób. Kazirodczy związek pokazany jest z całym sztafażem grzesznych namiętności, którym towarzyszą służący będący mordercami, intryganci, zdrajcy i rozpijaczone dziwki. Rozpasane zło ściele się tutaj gęsto, a brak moralności w próbach zemsty sieje coraz większe spustoszenie.

Jemmett, używający świadomie i konsekwentnie elementów nie pozbawionych teatralnej prowokacji, stara się w ten sposób uzewnętrznić naszą wrażliwość na to, co może przynieść człowiekowi wyjście poza granice tego, co podlega rygorom społecznej tolerancji i swobodnie egzystuje w zgodzie z prawem. Pomagają mu w takiej interpretacji bardzo wyraziste i sugestywne role wspomnianych już wcześniej aktorów - Rogackiego i rewelacyjnej Kurzak. Jemmet daje nam możliwość spojrzeć na siebie samego przez pryzmat tego, co i w jaki sposób opowiada. Jednocześnie jakby nie uciekając od teatralizacji przedstawianej rzeczywistości, spowitej w dymie, pulsującej w ostrym świetle i skąpanej w drażniącej poprzez stopień użytej głośności muzyce, daje nam możliwość spojrzenia na to wszystko jako uczestnikom tego doświadczenia z nowej perspektywy. Pokazuje jak bardzo jesteśmy zdeterminowani tym, co dzieje się w sferze naszych uczuć, namiętności czy pasji. Warto sobie bowiem czasami przypomnieć, jak trudno przychodzi nam zapanowanie nad siłą naszych emocji, miłosnych uniesień, nad poskromieniem wibrujących zmysłów, które nie pozwalają naszej naturze tego wszystkiego zwyczajnie okiełznać czy też się od tego przynajmniej odgrodzić. Dramat skomplikowanej, pokręconej miłości dwojga bohaterów w konsekwencji przyniesie potworność i samo zło, wciągnie w swój groźny wir wszystkich wokół, nie oszczędzając nikogo. Ale cały czas w końcu mówimy o miłości, która wszak może dotknąć każdego. Dlatego warto czasami się zastanowić, na chwilę przystanąć, by pomyśleć o tym, czy te doznania nas nie przerastają. Czy nie przyspieszą w wypłynięciu na wierzch tego wszystkiego, co na padole ziemskim nieczyste i unurzane w brudzie.

W warszawskim spektaklu wszystko toczy się wokół miłości właśnie, ale nie jest to uczucie oderwane od świata, w którym zaistniało. Intymność ludzkich relacji jest tak samo mocna jak rzeczywistość, która na to wszystko patrzy i aktywnie stara się w tych miłosnych zawirowaniach uczestniczyć, nie szczędząc protagonistom wypijanego litrami alkoholu i wielekroć udawanych łez. Można powiedzieć, że każdy z bohaterów prowadzi tutaj swoją własną intrygę - trochę spokojniej od innych, choć nie rezygnując przy okazji z rozkoszy tego świata, rozgrywa ją Vasquez, zagadkowy służący Soranza (Piotr Cyrwus) - w tej roli Lidia Sadowa. Bardzo dobrze wypada też postać Bergetta w świadomie przerysowanej i w sowim szaleństwie nieposkromionej interpretacji Krzysztofa Kwiatkowskiego.

Jemmett nadając spektaklowi sztafaż współczesnej przypowieści, nie gubi tego co w dramacie Forda nawiązuje do kluczowych motywów z tragedii antycznej i twórczości szekspirowskiej. Kazirodztwo, zakłamanie, hipokryzja, zawziętość, dążenie do profitów za wszelką cenę okupione są tutaj gęsto ścielącym się trupem, aczkolwiek pokazanie zdegenerowanych wartości jest wzięte w tej realizacji w cudzysłów formy, która rezygnując z historycznego kontekstu nie gubi poetyckiej frazy i wychodzi poza płaskie mówienie o aspektach ludzkiej religijności, uciekającej od duchowości i wspierającej grzech. Bo i taki wątek też musiał się tutaj pojawić, obok podziwu dla władzy, opętańczej erotyki i pożądliwości czysto materialnej.

Zasługą reżysera jest jeszcze to, że mamy tu do czynienia z postaciami w pełni uniwersalnymi, wychodzącymi poza papierowość czy zwykłe rezonerstwo, bo w istocie głęboko przez aktorów przeżywanymi. Ta wyrazista, pełna siły ekspresja, niejednokrotnie doprowadzana do rozpaczliwego wręcz krzyku powoduje, że spektakl od początku do końca porywa swą energią, aż do finału, który stanowi chyba najbardziej dobitną, ale i wieloznaczną pointę tej znakomitej inscenizacji. Konsekwencja w trzymaniu ram zastosowanej konwencji jest głównym źródłem tego, że mamy do czynienia z przedstawieniem naprawdę efektownym i jednocześnie przerażającym, które każe nam zastanowić się nad pułapkami świata i tym jak iść przez życie, by nie podeptać innych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji