Artykuły

Jestem wolnym strzelcem

- Aktorstwo i śpiewanie stawiam na równi. Jak mnie ktoś zapyta, co bardziej lubię, to nie jestem w stanie odpowiedzieć. Na razie udaje mi się iść dwutorowo - mówi warszawska aktorka i piosenkarka JOANNA LISZOWSKA.

Dziennik Zachodni: Zaczynałaś swoją karierę na Śląsku.

Joanna Liszowska: Rzeczywiście, pięć lat temu wygrałam rybnicki Ogólnopolski Festiwal Piosenki Artystycznej. Wspominam tę imprezę bardzo sympatycznie. Byłam wtedy na ostatnim roku studiów. W moim życiu kończył się jeden etap i zaczynał drugi. To był pierwszy konkurs, w jakim brałam udział. I od razu zdobyłam pierwszą nagrodę. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że moje śpiewanie ma sens. Że mogę to robić poza czterema ścianami. Zrozumiałam, że ten kierunek nie jest błędem. To był dla mnie ważny festiwal.

DZ: Ostatnio znów przyjechałaś do Rybnika, żeby wziąć udział w jubileuszowej dziesiątej edycji tego festiwalu.

JL: Już trzy miesiące przed imprezą zaklepałam sobie termin. Wróciłam do Rybnika z dużym sentymentem. Przyjechałam o świcie, byłam trochę niewyspana. Ale było warto, atmosfera była wspaniała.

DZ: Skończyłaś szkołę aktorską. A czy uczyłaś się również śpiewu?

JL: Na studiach miałam przedmiot pod tytułem piosenka oraz zajęcia z emisji głosu w teatrze. Przygotowywaliśmy jedną, dwie piosenki na egzamin. Nigdy nie chodziłam na jakieś specjalne lekcje. Zawsze jednak lubiłam śpiew. I do dziś śpiewanie towarzyszy mi... gdzieś pod nosem.

DZ: Śpiewasz bardzo różnorodny repertuar.

JL: To widać po recitalu, w którym wystąpiłam. Śpiewam tanga argentyńskie Piazzolli, "Ballady morderców" Nicka Cave'a. Piosenki Agnieszki Osieckiej, Janusza Grzywacza i Jana Wołka są obok utworów Marylin Monroe czy Marleny Dietrich. Śpiewam też standardy typu "New York, New York". Wszystkie te utwory łączy jedno: po prostu mnie porwały.

DZ: Czy jest coś, czego nie mogłabyś zaśpiewać?

JL: Myślę, że nie byłabym w stanie zaśpiewać piosenki wojskowej. Chociaż z chórem wojskowym i orkiestrą Zbyszka Górnego wykonałam kiedyś "Szła dzieweczka do laseczka". Łatwo sprawdzam, czy coś mi leży. Jeśli coś mi się podoba, to wystarczy, że posłucham tego kilka razy i już mam to w głowie i potrafię zaśpiewać. Jeśli się z czymś męczę, muszę słuchać jeszcze raz i jeszcze raz, a mimo to nie wchodzi, to znaczy, że ja i ten utwór nie pasujemy do siebie. Nie jestem w stanie odpowiedzieć, dlaczego.

DZ: Z różnymi artystami wykonałaś kilka ciekawych duetów.

JL: Nagrałam z Maciejem Maleńczukiem piosenkę "Alabama". Śpiewałam utwór "Pretty Woman" z Michałem Milowiczem, który... jest z zupełnie innej bajki. Miałam przyjemność wystąpić też z Piotrem Cugowskim, którego bardzo cenię. Wykonaliśmy razem balladę, którą w oryginale śpiewają Pink i Aerosmith. Śpiewałam też z Andrzejem Krzywym na koncercie walentynkowym. A także "Jednego serca" z Szymonem Wydrą (patrz: ramka niżej). I w każdej z tych piosenek czułam się dobrze.

DZ: Z którym z tych artystów najlepiej Ci się współpracowało?

JL: Były to fajne przygody i możliwość sprawdzenia siebie w różnych sytuacjach i z różnymi ludźmi. Miło wspominam współpracę z Maćkiem Maleńczukiem. Spotkanie w studio z tym artystą, który od lat siedzi w muzyce i komponuje, było ciekawym doświadczeniem. Ja byłam przy nim taką zieloną brzózką. Czułam stres, ale Maciek pomagał go przezwyciężyć. Piotr Cugowski jest genialnym wokalistą, ma fenomenalny głos. Najpierw podziwiałam go w telewizji, a później stanął obok mnie. I zaczął śpiewać tak, aż ucho zatykało! Jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Bardzo się denerwowałam, bo starałam się, żeby dobrze zabrzmieć. Największą przyjemnością było dla mnie po prostu słuchanie Piotrka na żywo.

DZ: Jesteś bardziej aktorką czy piosenkarką?

JL: Aktorstwo i śpiewanie stawiam na równi. Jak mnie ktoś zapyta, co bardziej lubię, to nie jestem w stanie odpowiedzieć. Na razie udaje mi się iść dwutorowo. Jestem jednak typową aktorką śpiewającą. Nuty pięknie wyglądają, ale co z tego? Jestem słuchowcem.

DZ: Występujesz na festiwalach piosenki artystycznej, grasz w serialach komediowych. Czy to znaczy, że dopiero szukasz swojej artystycznej drogi?

JL: Cudownie by było, gdyby człowiek realizował tylko to, na co sam ma pomysł. Tak naprawdę cieszę się, że od skończenia studiów utrzymuję się w zawodzie. W tej chwili jestem wolnym strzelcem, nie mam etatu w żadnym teatrze. I to też nie był mój wybór. Nie mam sprecyzowanego sposobu na życie. Ostatnio zastanawiałam się nawet nad tym, czy nie rozdrabniam się. Ale z drugiej strony robię różne rzeczy, które są rozwijające i ciekawe.

DZ: I biegasz z serialu na spektakl.

JL: To prawda. W ciągu jednego dnia mam zdjęcia do serialu komediowego, później jadę na spektakl, żeby coś zaśpiewać, a na koniec nieraz czeka mnie jeszcze wizyta w studiu radiowym i nagrywanie piosenki. Na razie odpowiada mi to. Marzy mi się tylko jeszcze duża i trudna rola w filmie. Tęsknię też za sztuką dramatyczną, za dechami sceny, próbami w teatrze.

DZ: Ostatnio możemy oglądać cię w serialu "U fryzjera".

JL: To typowy sitcom. Wszystko dzieje się w jednym miejscu, w salonie fryzjerskim. Naszym szefem jest Grzegorz Wąs, ja jestem jedną z fryzjerek. Mam na imię Laura. Ze mną pracuje Kicia, która jest dosyć specyficzna, zresztą jak my wszyscy. Samo strzyżenie, czesanie tak naprawdę nie jest istotne. Przeżywamy i opowiadamy różne historie. Bo rzeczywiście u fryzjera bardzo różne rzeczy się dzieją.

DZ: Przygotowując się do roli, przeszłaś jakiś kurs fryzjerski?

JL: Nie, bo tak naprawdę istotne nie jest to, co ja klientce robię na głowie, ale wszystko to, co się wokół tego dzieje. Chociaż muszę przyznać, że jednej pani profesjonalnie założyłam wałki. Szybko zapamiętuję rzeczy, które zauważę. Poza tym siedząc u fryzjera nie można ciągle przeglądać kolorowych pism. Więc siedzę i obserwuję. Fryzjerstwo w tym serialu nie jest jednak sednem sprawy.

DZ: Grałaś kilka razy rolę dziennikarki.

JL: Najpierw zagrałam w serialu "Czwarta władza". Przy tym serialu pracowało się trochę jak nad filmem, bo były cztery odcinki i pewna ciągłość nagrywania. W "Kryminalnych" grałam Izę, koleżankę dziewczyny, która została zamordowana. Najpierw zaproponowano mi jeden epizod w jednym odcinku. Po jakimś czasie uznano, że mogę grać właśnie dziennikarkę, która stała się kobietą Zawady. Cieszę się, bo uważam, że to jeden z lepszych seriali. Na planie też się dobrze pracuje, bo jest kapitalna ekipa.

DZ: Ile prywatności gotowa jesteś sprzedać mediom?

JL: Nie jestem z tych, które przychodzą na imprezę i narzekają, że są fotoreporterzy i dziennikarze. To jest przecież wpisane w mój zawód. Nie lubię natomiast, gdy ktoś przychodzi np. na próbę i fotografuje z zaskoczenia. Są pewne granice. Dostałam np. propozycję udziału w akcji promującej plastry antykoncepcyjne. Odmówiłam, bo uważam że to, czy mam pod bluzką plaster, to moja intymna sprawa.

DZ: Powie ktoś: a do Playboya to pozowałaś.

JL: Tak, ale również podczas tej sesji były pewne granice, których nie przekroczyłam.

DZ: Opowiadasz również o swoim związku.

JL: Stwierdziłam, że jeśli wokół jest tylu ludzi, którym się nie udaje, to może powiem o sobie. Że mi się udało. Żeby inni też mieli nadzieję. Jestem szczęśliwa, jest mi dobrze i chcę się tym podzielić. Nie ma w tym ekshibicjonizmu. Natomiast i tak mówię tyle, ile chcę.

DZ: Więc kim jest twój mężczyzna?

JL: Mój narzeczony ma na imię Tadeusz. Ma firmę działającą w branży budowlanej.

DZ: Czy wybudował wam już wygodne gniazdko?

JL: Już mamy swój domek. Wprowadziliśmy się do niego 24 grudnia o świcie. O godzinie 6.10 zaczęliśmy ubierać choinkę. Dom to skarbonka bez dna. Jeszcze mamy sporo do zrobienia. Na razie oboje nie mamy zbyt wiele czasu. Ale przestrzeń już jest oswojona.

DZ: To kiedy ślub?

JL: Chcielibyśmy jeszcze w tym roku, w jakimś ciepłym miesiącu. Chociaż patrząc za okno, trudno uwierzyć, że to kiedyś nastąpi... Nie wiem, czy zdążymy w tym roku. Byłoby super.

***

JOANNA LISZOWSKA urodziła się 12 grudnia 1978 roku. Jest absolwentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. W 2001 roku wyśpiewała trzecią nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Współpracuje z teatrami krakowskimi i warszawskimi. Grała m.in. Annę w "7 grzechach głównych" B. Brechta w Teatrze Wielkim w Warszawie. Występowała także w "Monologach Waginy", w Operze krakowskiej w musicalu "Człowiek z La Manczy". Grała też w serialach, m.in. "Kasia i Tomek", "Na dobre i na złe", "Szpital na perypetiach". Jej zdjęcia można było zobaczyć w Playboyu. Jest uznawana za jedną z najbardziej zmysłowych polskich aktorek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji