Artykuły

Nieme kino zamiast opery

W ŁODZI JAK W HOLLYWOOD. Z "Włoszki w Algierze" Michał Znaniecki zrobił parodię filmowego melodramatu, ale oryginał Rossiniego jest o wiele bardziej zabawny

Obok Mariusza Trelińskiego i Krzysztofa Warlikowskiego jest naszym trzecim eksportowym reżyserem operowym. Ale w przeciwieństwie do nich Mi­chał Znaniecki ma jeszcze czas oraz propozycje, by działać w kraju. Miesiąc po warszaw­skiej "Łucji z Lammermooru" w Teatrze Wielkim w Łodzi przy­gotował kolejną premierę. Oglą­dając tam "Włoszkę w Algierze", trudno się jednak oprzeć wra­żeniu, że chyba za dużo pracuje. Umiejętności mu nie brakuje, wie na przykład, jak zaprojekto­wać zabudowę sceny, by deko­racje nie tłumiły głosów śpiewa­ków. Pomysłów ma zaś w nad­miarze, ale w przypadku dzieła Rossiniego ilość nie przeszła w jakość.

Tłok na scenie

Powstała w 1813 r. "Włoszka w Algierze" to arcydzieło opery komicznej. Ma tak zabawną i pełną gagów akcję, że nie trze­ba niczego dodawać, by roz­śmieszyć współczesnego widza. Ale w dzisiejszym teatrze klasy­ki nie wystawia się zgodnie z oczekiwaniami autora.

Nie ma więc XIX-wiecznego arabskiego seraju, jest Holly­wood lat 20. ubiegłego stulecia. "Włoszka w Algierze" stała się scenariuszem dla filmu, pracy nad nim towarzyszą typowy bałagan na planie, krzątanina wieloosobowej ekipy, sprzeczki i intrygi między aktorami. Na dodatek Michał Znaniecki wprowadza scenki nawiązujące do różnych innych niemych filmików, np. o pływakach. Biedny Rossini wyraźnie zagubił się w tym scenicznym rozgardia­szu. Z kilku przynajmniej powo­dów. Sama "Włoszka w Algierze" jest pretekstem do sparodiowa­nia hollywoodzkich, oriental­nych filmów z Rudolfem Valentino czy z Polą Negri, gdy tym­czasem przypomina ona zwa­riowaną burleskę, nie zaś melo­dramat.

Przede wszystkim jednak prowadzenie tak wielowątko­wej akcji, jaką kompozytorowi dopisał Znaniecki, wymaga niesłychanie precyzyjnej reży­serii. Na nią zaś wyraźnie nie star­czyło czasu, dopiero w drugiej części, gdy pomysłów jest znacz­nie mniej, przedstawienie toczy się sprawnie i stało się bardziej zabawne. Także dzięki finałowi zamienionemu w świetną scenę wręczania niby-Oscarów.

Kłopoty wykonawców

Wokalnej precyzji zabrakło z kolei wykonawcom. Jedynie hiszpańsko-argentyński tenor Pablo Cameselle (Lindoro) wie, jak śpiewać Rossiniego, czemu służą powtórzenia melodii i na jaki rodzaj improwizacji można sobie pozwolić. Z tej wie­dzy umiejętnie korzysta, mimo że dysponuje niewielkim gło­sem. Na przeciwnym biegunie umieścić należy Jolantę Bobras (Elwira) i Sylwię Maszewską (Zelma) masakrujące słodką muzykę Rossiniego brzydkim śpiewaniem. Pośrodku plasuje się reszta wykonawców, przede wszyst­kim główni bohaterowie: Agnieszka Makówka (Włoszka Izabella) i Robert Ulatowski (Mustafa), którzy starannie opracowali role przekraczające jednak ich możliwości.

Największą niespodziankę sprawił zaś mistrz batuty Antoni Wicherek preferujący raczej in­ny rodzaj opery. Co prawda w jego interpretacji "Włoszka w Algierze" miała czasami zbyt dostojne tempo, by potem raptownie przyspieszyć, ale za to orkiestra brzmiała świetnie. Z muzyki wydobył wiele smacz­ków, lecz nawet tak doświad­czony dyrygent nie był w stanie sprawić, by w scenach zbioro­wych soliści śpiewali równo. A to u Rossiniego niezbędne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji