Nasz Ionesco
"Kartoteka" Różewicza jest spowiedzią "dziecięcia wieku", skargą młodego pokolenia, któremu przyszło żyć nazajutrz po bestialskiej wojnie a w obliczu grozy wojny atomowej. Żyje też ono w pełnym rozczarowaniu straconej młodości, w dręczącym lęku ponownej katastrofy, w dotkliwym obrzydzeniu świata i osamotnieniu. Bo przyszłość jest pustką, w której nie ma ani sensu, ani celu - nie ma po prostu nic. Stąd rodzi się tak rozpaczliwa apatia, że nawet samobójstwo nie jest rozwiązaniem. Ta niemożność życia w bezrozumnym mrowisku skazanym na zagładę wyraża się pretensją do całego świata, szyderczą przekorą i wywaleniem języka - wreszcie w bezcelowym wałkonieniu się i dłubaniu w nosie. Bo - zdaniem bohatera sztuki - nie warto nawet palcem ruszyć, aby próbować zmienić ten świat, czy zapobiec katastrofie. Oczywiście - nicuje on bezlitośnie tradycję pokolenia "ojców" i jego idee: rodziny, obowiązku wychowania, miłości, polityki, społeczności - czy też romantycznej wzniosłości, której bankructwo pustych gestów i słów odsłania śmieszny chór Starców, podniecających do "czynu". Wszystko ulega miażdżącej krytyce i nie ostaje się - nic. Nawet erotyzm staje się sprawą miałką i obrzydliwą. Satyra ta jest okrutnie zjadliwa. Wszystko jest w końcu jakimś koszmarnym teatrem na miarę "naszych wielkich czasów, w których człowiek jest mały". A tylko teatr wymaga jakiegoś dziania się, bo życie - nie. ("W teatrze trzeba grać, tu musi się coś dziać"). Tak więc bohater Kartoteki próbuje być "teatralny", ale złuda pozostaje złudą i nic z tego nie wychodzi. Zostaje bicie głową o mur i drwina, bo nie ostaje się nawet wątłe, dziecinne marzenie o czystości, dobroci, pięknie.
Taki jest bohater Kartoteki Różewicza - bezosobowy, bo noszący wszelakie imiona z kalendarza, podobny w tej bezosobowości do Everymana ze średniowiecznego moralitetu. Bohater syntetyczny, a również podległy dezintegracji, której też wszystko w sztuce ulega. I czas i przestrzeń rozpływają się, zachodzą swawolnie na siebie. Naiwność dzieciństwa miesza się w jednej postaci z przesytem dojrzałości, stając się zarazem tłem do wyjawienia utajonych kompleksów, dla skojarzeń i przeskoków niezmiernie odległych, dla zerwania konsekwencji logicznej i zobrazowania w dadaistycznym nieraz bełkocie - pełni absurdu życia. Trudno tu oczywiście winić autora za tak pesymistyczną postawę, bo musielibyśmy podobnie oskarżać Wyspiańskiego za pesymizm Wesela. Pytanie tylko, jaką reakcję widowni wywołuje ten teatr: czy sprzeciw i obronę, czy też rezygnację i poddanie się? By na to pytanie odpowiedzieć, trzeba by przeprowadzić ankietę. Jeśli miałbym w niej głosować, oświadczyłbym, że nie uległem naciskowi pesymizmu. Dręczy mnie tylko niepewność, w jakim stopniu bohater Kartoteki- jest reprezentatywny dla dzisiejszego pokolenia? I w czyim imieniu Różewicz przemawia?
Konsekwentnie - brak w Kartotece klasycznej konstrukcji i dramatycznej perypetii. Pojedyncze sceny są nie powiązane, sytuacje zmieniają się swobodnie - wedle nowoczesnej zasady "uderzeń" dramatycznych czy "plam", a bohater czasem wyłączany z akcji, nieraz zostaje na jej marginesie. Podobny układ nie może być oczywiście przypadkową rewią różnych tematów, lecz zorganizowaną kompozycją z efektem zaskoczenia. Te uderzenia czy plamy są u Różewicza różnej jakości i o różnym nasileniu. Te, w których wyjawia się intelektualna satyra i absurdalny humor są żywe, tak bardzo żywe, że przy nich tracą na wyrazie sytuacje liryczne, poważne czy metaforyczne (jak np. motyw ręki ludzkiej, symbolizującej człowieka z jego nieograniczoną zdolnością - do wszystkiego). Są zbyt słabe dla wywołania kontrastu i w tym kryje się pewien niedostatek dramatyczności - nawet nowoczesnej.
"Groteska" ma tę niemałą zasługę, że przed innymi teatrami krakowskimi torowała już drogę na scenę Gałczyńskiemu, Mrożkowi, a obecnie toruje ją Różewiczowi. Stosuje też do tych pokrewnych sobie gatunków dramatycznych interpretację aktorską w maskach. Oczywiście, że maski wzmagają absurdalność tej dramaturgii nonsensu, stają się dodatkowym i dobitnym środkiem wyrazu. Jednakże nieruchomość powiększonej maski narzuca się przemożnie widzowi i wymaga koniecznie - przy braku mimiki twarzy - zarówno silnej charakteryzacji i zróżnicowania głosów, jak i uwyraźnienia, dialogu gestem czy ruchem. Inaczej widz traci poczucie, kto przemawia w danej chwili i gubi wątek. Inne utrudnienie leży w stłumieniu przez maskę emisji głosu, grożącym zatarciem tekstu, lub zagubieniem point. Tak i w omawianym przedstawieniu - opartym głównie na dialogu - zdarzały się podobne potknięcia, ale w całości próbowano ich uniknąć. Przy tym świetna charakteryzacja plastyczna karykaturalnych masek, związanych organicznie z ciałem i kostiumem, okupiła te braki. Miałbym tylko zastrzeżenia co do masek kobiecych, zakrzepłych w martwej brzydocie.
Oczywiście, trudno wymagać w tym skrzywionym obrazie rzeczywistości - piękna rysów. Jednak nawet parodia mogłaby uwydatnić jakiś pociągający szczegół urody kobiecej - choćby w przerysowaniu. Zaletą inscenizacji jest duża inwencja w urozmaiceniu obrazu scenicznego i dobitne uwydatnienie wątków, więc tła "chóralnego'', głównych postaci, reprezentujących tematy i wtrąconych epizodów. W ogóle typowość postaci uległa mocnemu, wyrazistemu scharakteryzowaniu. Rozbudowano też pomysłowo chór Starców dowcipnymi gierkami i środkami nie przewidzianymi przez autora. Także zakończenie sztuki, nawracające do jej początku jako motyw beznadziejnego kręcenia się w kółko, jest pomysłem teatru, nie autora. Przypomina ono Lekcję - Ionesco, którego przypomina też cała faktura Kartoteki. Chyba że Różewicz sam dokonał tych zmian, bo i dopisał kilka scen, których nie ma w tekście, drukowanym w Dialogu.
Intencją Różewicza jest rozegranie sztuki w realnym i przeciętnym pokoju, ale poszerzonym symbolicznie o perspektywę ulicy, która przepływa przez mieszkanie "prywatne". To metafora zbiorowości, która wdziera się przemocą w życie pojedyncze. Scenograf umieścił ten pokój pokój otwarty na świat - w podwórzu, co zbanalizowało metaforę - może i trafnie. Nonszalancję życiową anonimowego bohatera, odwracającego się tyłem do świata, zagrał interesująco S. Urbaniak - z właściwą melancholią schizofrenika, nie wolną od podniecającej drwiny i zrywów marzenia. Poza tym stworzono wiele charakterystycznych postaci, wykorzystując styl masek i stosując doń pomysłowo grę i wygłoszenie. Więc - głupawy w swym skostnieniu Ojciec (J. Wolski) - rozkoszny pomyleniec Wujek (L. Kubanek) - tępy krótkowidz Nauczyciel (T. Walczak), bezduszni Urzędnicy (J. Jachniewicz i L. Kubanek), a już szczególnie dwaj Starcy (F. Puget i S. Rychlicki) - świetni w karykaturze wzniosłości i liryzmu, połączonej z uwiądem starczym.
Ilustracja muzyczna skłócona i nieco obłąkana, kojarzyła się z absurdalną atmosferą sztuki.
Przedstawienie Kartoteki - utworu niełatwego z racji swej nowoczesnej faktury, wymagającej nowych środków interpretacji - jest niemałym osiągnięciem Groteski. A Różewicz stał się objawieniem rodzimego teatru w stylu - jak się rzekło: Ionesco et Co. Śmiejmy się, bo nie wiadomo, czy świat przetrwa trzy tygodnie..