Artykuły

Kiedy aktor gra do kamizelki, a kiedy jest rżnięty

W gwarze teatralnej zachwycające jest poczucie humoru, ironii, autoironii i paradoksu. Obcy tego nie zrozumie i bywa skonsternowany, gdy słyszy, jak ze sobą rozmawiają, ale właśnie o to chodzi - mówi prof. Janusz Degler w rozmowie z Magdą Piekarską w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Magda Piekarska: Czy aktorzy są przesądni?

Prof. Janusz Degler*: - Bardzo. Wielokrotnie miałem okazję o tym się przekonać. Hołdują w swoim środowisku określonym zasadom, przestrzegają obyczajów i starych tradycji.

A gwara, jaką się posługują, odgradza ich od nas, laików. Natomiast im pomaga w pracy i wzajemnym porozumieniu, co akurat w tym zróżnicowanym środowisku jest wyjątkowo ważne.

Trzeba przyznać, że ludzie teatru mają wspaniałe wyczucie języka i potrafią cudownie wykorzystać jego ekspresyjne możliwości. Wie pani, kto to jest "aktor bajeczny"?

Wspaniały? Utalentowany?

- Nie, grający w baśniach. A pierwszorzędny?

Powiedziałabym: pierwszoplanowy, ale czuję tu jakiś podstęp.

- Wspaniały nigdy nie będzie, bo słychać go zaledwie w pierwszym rzędzie. Inne określenia są równie intrygujące: "marmurki" to martwa publiczność, która nie reaguje na to, co się dzieje na scenie. "Jechać piwnicą" czy inaczej "oprzeć głos o parter" to wydobyć z siebie niski, głęboki głos. "Odstawiać krzaczki" to grać małe role. A "aktor czołowy"?

Taki, który gra główniaki?

- Nie, łysy. Ten, który stale gra główne role, przed laty bywał nazywany kułakiem, a grający ogony, czyli małe role - małorolnym.

W gwarze teatralnej, która jak każda gwara funkcjonuje tylko w danym środowisku, zachwycające jest poczucie humoru, ironii, autoironii i paradoksu. Obcy tego nie zrozumie i bywa skonsternowany, gdy słyszy, jak ze sobą rozmawiają, ale właśnie o to chodzi.

Aktorzy grają więc do kamizelki, czyli bardzo cicho, albo do ściany, czyli niezrozumiale. A jeśli z kapelusza, to na pewno z pamięci. Można ich pochwalić, że zagrali z nabiałem, czyli z jajami, całymi sobą. Gorzej, jeśli grają kubłami, czyli nieprzejrzyście, lub też numerkami, posługując się banalnymi środkami aktorskimi.

Pewnie by się zdziwili, gdybym użyła tych określeń w recenzji. Na krytyków też mają gwarowe określenia?

- Tak - jest pani hieną, sępem albo szakalem, który z pewnością bezlitośnie ich zerżnie. Po kiepskiej premierze mówią między sobą: "będą nas rżnąć!".

Oczywiście zdarza się, że niektóre z tych określeń przenikają do potocznej polszczyzny. Mówi się: "dać plamę", "cykor", "gierka na brawko", "papierowa rola" i jest to zrozumiałe poza kontekstem teatru. Od dłuższego czasu chętnie posługujemy się terminami teatralnymi na określenie różnych sytuacji w naszym życiu i wcale nie dziwię się protestom, gdy porównuje się obrady Sejmu do kabaretu lub farsy, bo to są trudne formy sceniczne, wymagające nie lada kunsztu. Mam plik wycinków prasowych z przykładami i może kiedyś o tym napiszę.

A czego się boją ludzie teatru?

- Na pewno nie boją się awantury na próbie generalnej, bo gwarantuje udaną premierę. Dlatego niektórzy reżyserzy celowo ją prowokują. Inni podrzucają na scenę gwóźdź - znaleziony, przynosi szczęście.

Kryształ podarowany przez zespół dyrektorowi oznacza słabą ocenę jego pracy i pilną potrzebę zmiany na tym stanowisku. W Jeleniej Górze, gdzie byłem kierownikiem literackim, do końca grania danej sztuki trzeba było wchodzić do teatru tym samym wejściem, co na próbę generalną.

Na pewno nie wolno w teatrze gwizdać, jeśli nie chce się zostać wygwizdanym. I nie przynosić pestek ani orzeszków - przynoszą klapę. A wchodząc do teatru, od razu trzeba zdjąć nakrycie głowy z szacunku dla sztuki. Tego kiedyś surowo przestrzegano. Jeśli egzemplarz sztuki spadnie na scenę, trzeba bezwzględnie go przydeptać, inaczej rola będzie położona.

No i nie wolno życzyć powodzenia przed premierą, zza kulisy trzeba wchodzić na scenę tylko prawą nogą. I przeżegnać się koniecznie - znałem nawet aktora, który był zagorzałym ateistą i zawsze to robił. Przy pierwszym wejściu na scenę w czasie premiery dobrze jest dostać kopniaka w tyłek od kolegi - gwarantuje sukces.

Są też aktorki, które wysypują puder w garderobie - ma to im zapewnić lepszy angaż.

W dodatku tego wszystkiego pewnie nie uczą w szkole aktorskiej. A co z "Makbetem"?

- To sztuka owiana złą legendą, reżyserzy boją się jej. I nie tylko z powodu ciążącej na niej klątwy, powodującej rozmaite wypadki na scenie. Ona zwyczajnie nie wróży powodzenia, rzadko kończy się sukcesem. Ale i w polskiej tradycji mamy podobne fatum - dotyczy ono "Mazepy" Juliusza Słowackiego. To rzadko wystawiany dramat, bo na końcu muszą pojawić się na scenie dwie trumny. A to jest bardzo zła wróżba dla dyrektora teatru.

* Prof. Janusz Degler, teatrolog, witkacolog, wykładowca na filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji