Artykuły

Marian Dziędziel. Przypadki odmieniły jego życie

Jako student pomógł dyrektorowi teatru założyć płaszcz. Następnie dnia dostał u niego pracę. Wiele lat później przypadkowo spotkał na planie filmowym początkującego reżysera. Potem reżyser stał się gwiazdą, a on jednym z jego ulubionych aktorów. Marian Dziędziel, aktor Teatru im. Słowackiego w Krakowie, był gościem cyklu rozmów w Bohemie w Bydgoszczy.

Takich "Sonetów krymskich" nie słyszał Adam Mickiewicz. - Wpłynołech na suchego przestwór oceanu... - śpiewnie rozpoczyna Marian Dziędziel. - Jadymy, nikt nie woła - kończy.

Po tej próbce talentu, pokazanej w Bydgoszczy na początek spotkania z cyklu "Artyści w Bohemie", nietrudno zrozumieć, dlaczego do Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej w Krakowie przyjęto go pod warunkiem, że do końca pierwszego semestru pozbędzie się charakterystycznego akcentu Ślązaków spod czeskiej granicy i nauczy się poprawnie mówić po polsku.

Zacisnął zęby i spełnił obietnicę. Został aktorem.

Tak spełniło się jego chłopięce marzenie, o którym zaczął myśleć, pasząc krowy z... ojcem Franciszka Pieczki. Pieczkowie pochodzili z Godowa, Dziędzielowie z Gołkowic - dwóch sąsiednich wsi pod Wodzisławiem Śląskim. Gdy Franek Pieczka kończył szkołę teatralną, Maryś Dziędziel miał dopiero siedem lat. Przez kolejne lata chciwie chłonął opowieści dumnego ojca Franka o zawodowych sukcesach syna. Gdy Maryś miał lat 17, obejrzał Pieczkę w "Rękopisie znalezionym z Saragossie". Rola Pieczki go zafascynowała. Wtedy zdecydował, kim chce zostać.

Franek miał szczęście, że już w roku obrony dyplomu trafił na plan "Pokolenia" - debiutu reżyserskiego Andrzeja Wajdy. Marian też na początku aktorskiej drogi nie miał pod górkę. Błyskawicznie został etatowym aktorem krakowskiego Teatru im. Słowackiego. Sam był tym ogromnie zaskoczony, bo nie z krakowską sceną wiązał swe plany.

Tymczasem decyzję podjął za niego ówczesny charyzmatyczny dyrektor Teatru im. Słowackiego, Bronisław Dąbrowski. Gdy Dziędziel po przedstawieniu studenckim pomagał mu założyć płaszcz, dyrektor Dąbrowski rzucił krótko: - A pan dokąd się wybiera? Speszony studencik bąknął coś o Wrocławiu czy Wybrzeżu. - Jutro o dwunastej u mnie w gabinecie! - uciął Dąbrowski. Następnego dnia został zaangażowany. Dyrektor obiecał mu role amantów. Nigdy takiej roli nie zagrał. Ale w tym teatrze pozostał. Do teraz...

Przez wiele lata musiał godzić się ze swym miejscem w szyku - bynajmniej nie w pierwszym szeregu. Późniejsza dyrekcja, która przeniosła się do Krakowa z Wrocławia, stawiała przede wszystkim na "swoich" aktorów.

Kariera w filmie rozpoczęła się bardziej obiecująco: od "Soli ziemi czarnej" i Perły w koronie" - dwóch pierwszych odsłon słynnej trylogii śląskiej Kazimierza Kutza. Były to jednak bardzo skromne rólki. W tym samym czasie popularność jego krajana, Franciszka Pieczki, sięgnęła zenitu dzięki roli Gustlika w "Czterech pancernych i psie".

Marian Dziędziel długo musiał poczekać na swój czas. Kiepskie perspektywy w teatrze rekompensował sobie w kabarecie. I pod tym względem Kraków miał wyjątkowo wiele do zaproponowania. Zaczął od "Piwnicy pod Baranami". Po przedwczesnej śmierci Wiesława Dymnego wskoczył w role dla niego napisane. Zaprzyjaźnił się z szefem kabaretu, Piotrem Skrzyneckim. Przemierzał kraj, odwiedzając domy kultury z przedstawieniami, przed którymi samemu trzeba było ustawiać dekoracje. Po pewnym czasie pożegnał jednak "Piwnicę", by zmierzyć się z innym repertuarem "Jamy Michalikowej". We wdrapaniu się na wyżyny popularności znów pomógł mu przypadek, który stał się zalążkiem... kolejnej przyjaźni. W 1996 r. Marian Dziędziel zagrał rolę ubeka alkoholika w filmie "Gry uliczne".

- Zdjęcia z moim udziałem kręcono tylko jednego dnia - wspomina. - I akurat tego dnia na planie pojawił się Wojtek Smarzowski. Robił zdjęcia do promocji filmu - też tylko tego jednego dnia, zastępując kolegę.

Dziędziel wpadł w oko Smarzowskiemu. Najpierw zaowocowało to rólką z "Sezonie na leszcza", do której Smarzowski napisał scenariusz. A później był fabularny debiut reżysera - kultowe dziś "Wesele". - Gdy usłyszałem, że mam zagrać dużą rolę i że została ona napisana z myślą o mnie, na pół godziny dałem nura w krzaki - tak Marian Dziędziel opisuje ciężar odpowiedzialności, jaki spadł mu na barki po usłyszeniu nowiny.

O tym, że dał radę, wiedzą wszyscy miłośnicy kina. Rola Wojnara przyniosła mu nagrodę za najlepszą rolę męską na festiwalu w Gdyni w 2004 r. i Polską Nagrodę Filmową. Dobra passa trwa do dziś, nie tylko w filmach Smarzowskiego. Świadczy o tym niedawny sukces "Moich córek krów" z Dziędzielem w roli ojca tytułowych bohaterek.

--

Zbigniew Buczkowski w Bohemie

Lubiany aktor będzie kolejnym gościem cyklu rozmów w hotelowej restauracji - 19 lutego o godz. 17.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji