Artykuły

Mocne wejście zespołu, falstart reżysera

"Dom Spokojnej Młodości" w reż. Łukasza Czuja w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Dariusz Jezierski w Info-posterze.

Stanąłem przed trudnym zadaniem. Spektakl "Dom spokojnej młodości", którego drugi pokaz przyszło mi oglądać, rozczarowuje. Nie można jednak nie pamiętać, że mamy do czynienia z pierwszym spektaklem całkowicie nowego zespołu tak naprawdę całkowicie nowego teatru. Nie znaczy to w żadnym razie, że w ocenach należy stosować taryfę ulgową, ale na pewno skłania do spojrzenia na tę pierwszą produkcję w kontekście przyszłości gliwickiej sceny.

Zacznę może zatem od pozytywów. Przede wszystkim serdecznie gratuluję ósemki aktorów, którzy weszli do zespołu Teatru Miejskiego w Gliwicach. Nie mogli wprawdzie pokazać pełni swoich możliwości, gdyż wybrany materiał zwyczajnie nie dał im takiej możliwości, ale pokazali się z doskonałej strony, z bardzo dobrą emisją głosu, wartym uwagi wokalem, niezłym przygotowaniem ruchowym. Słowem, mogą stać się zalążkiem naprawdę dobrego zespołu aktorskiego. Przyznam, że nie jestem jeszcze zupełnie spokojny, bo spektakl, w którym przyszło im zadebiutować przed swoją publicznością nie postawił im prawie żadnych poważnych zadań aktorskich, wykraczających poza potrzeby przeciętnej propozycji, przygotowanej na Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, ale potrafię sobie ich wszystkich wyobrazić w poważniejszym, czytaj dużo trudniejszym aktorsko repertuarze. Pozwolę sobie, zastrzegając, że wszystko to może wywrócić się do góry nogami, wymienić czwórkę tych, których sam z całą pewnością wybrałbym do pracy po tej pierwszej prezentacji. To Alina Czyżewska, Dominika Majewska, Mariusz Galilejczyk i Łukasz Kucharzewski. Z aktorów współpracujących podkreślę natomiast pozbawioną fajerwerków, ale bardzo oszczędną i przez to wiarygodną grę Aleksandry Maj.

Całemu zespołowi muszę pogratulować tego, że dzięki niemu ten spektakl w miarę się obronił. Autor scenariusza i reżyser, który był współautorem scenariusza, rozstawili przed zespołem tyle pułapek i utrudnień, że ten dokonał wyczynu nie lada. Przy okazji dodam drugi, niestety ostatni, pozytyw - nie dokonałby tego bez naprawdę świetnego, czującego doskonale rytm sceny zespołu muzycznego i interesujących, stylowych aranżacji i kompozycji, autorstwa Marcina Partyki. Jak wspomniałem, reszta elementów to były już tylko utrudnienia dla aktorów. Tym bardziej zatem będę się starał podkreślić ich sukces omawiając je po kolei.

Zacznijmy od kostiumów. Niepogodzone ze sobą (skąd te wałki i fryzura z lat 30/40 ubiegłego wieku u jednej z aktorek?). Bez swoistego dla każdego charakteru, pozwalającego coś zbudować, dodać do roli. Dla mnie wyjątkiem był tu jedynie Łukasz Kucharzewski, który momentami wręcz zmienił kostium we własną skórę.

Idźmy dalej - scenografia. Niby wszystko ok - zabudowana scena, względnie tanio, z możliwością ogrania. Ale scenograf i reżyser to tandem. Najbardziej wymyślne konstrukcje, będące tylko sztuką dla sztuki, nie mają wartości scenicznej. Dość monumentalna i ciężka scenografia, przy braku pomysłów na jej wykorzystanie, zwyczajnie nużyła. Nieszczęsna pochylnia, po którymś z kolejnych prawie identycznie rozwiązanych zejść, przestała zupełnie być atrakcyjna, stanowiąc z całą pewnością poważne utrudnienie (i potencjalne niebezpieczeństwo!) dla dynamicznie ruszających się aktorów. Jeśli chodzi o wykorzystaną symbolikę, banał przeplatał się chyba z jakimś tajemnym kodem. Skoro bowiem nie było problemu z wykorzystaniem biało-czerwonej flagi, dlaczegóż zakodować niekoronowanego orła w czerń i chyba ciemny pomarańcz? Zwłaszcza, że w pewnym momencie go koronowano. I, niestety dla autorów scenariusza, stało się to dokładnie w grudniu 1989 roku, zatem wiszący przez cały spektakl twór o charakterze godła, nijak nie przystawał do scenicznej rzeczywistości. Takich scenariuszowych historycznych potknięć i niekonsekwencji było zresztą więcej.

Można powiedzieć, że to wszystko drobiazgi, ale niestety składają się one na końcowe wrażenie nieatrakcyjności wizualnej, kontrastującej z samym tytułem i z istotą naprawdę wielkich przemian historycznych i świadomościowych, o których spektakl próbuje opowiadać. Niestety, próbuje.Nie wiem jak układała się i rozkładała współpraca Michała Chludzińskiego i Łukasza Czuja, ale jej efekt jest raczej mało efektowny. Zazgrzytało już na początku. Ktoś chce mi wmówić, że ja i moi koledzy komunikowaliśmy się tak, jak ci uczniowie jadący do "Rajchu" na wycieczkę? Byłem nawet trochę zły. Ten obrazek gromady naiwniaków zachłystujących się tym, co widzą i prześcigającym się aby swój zachwyt czy niedowierzanie wyartykułować to chyba jakiś pastisz.

A przy okazji, autorzy tak rozpisanych na role tekstów, gdzie dwunastka aktorów musi przy pełnej koncentracji wchodzić z jednym słowem, czy frazą, powinni w teatralnym piekle wspólnie prezentować napisaną w ten sposób specjalnie dla nich epopeję. Ileż tu było sztucznych min i fałszywych emocji! Wykorzystanie ogromu energii i czasu dla zagrania zupełnie fałszywej nuty, to zwykłe marnotrawstwo. I w dodatku efekt, który kojarzy się raczej z przeciętnym zaangażowanym spektaklem studenckim, lub niegdysiejszą patriotyczną wieczernicą. Niestety, ten zabieg powtarzał się parę razy.

Z przykrością stwierdzam, że mimo iż zamysł autorów scenariusza uważam za ciekawy - a było nim, jak mniemam, przedstawienie ciągu przemian, który nałożył się na młodość mojego pokolenia - nie został zrealizowany nawet w połowie. Przede wszystkim dlatego, że zaproponowane ujęcie i rozpisanie tego procesu między Papieżem i Gołotą, to zbyt mało. Rozwałkowana i strywializowana już dawno sceniczna sztukateria dotycząca konsumpcjonizmu, żarłocznego kapitalizmu i odczłowieczonych korporacji, nie zostawiła już raczej zagadek dla artystycznej penetracji. Pastorał (?) uwieńczony symbolem dolara czy też wielka litera "M", to już naprawdę symbolika, którą należałoby zostawić licealistom.

Ogólnie rzecz biorąc, próbę przedstawienia tych naprawdę pasjonujących przemian za pomocą kolażu dramaturgicznie niepowiązanych kolejnych scen, obrazujących dość subiektywnie wybrane fakty i dziejowe momenty, uważam za zbyt oczywiste pójście na łatwiznę, obliczone na efekt. Teatr to jednak materia wrażliwa, a widz teatralny bestia krwiożercza. Zaproponowana przez reżysera zszywka nie trzyma się zatem najlepiej, a efekt daleki jest od oczekiwanego. Skoro po drugim przedstawieniu oklaski były na tyle skąpe, że aktorzy po zejściu nie zdążyli nawet drugi raz się pokazać, oznacza to tylko jedno - pokolenie które rozumiało co działo się na scenie, owszem ubawiło się momentami i przypomniało sobie kilka hitów muzycznych, ale nie zaakceptowało tego co mu się sugeruje, a pokolenia młodsze, zapytywały "o co kaman" i jest to reakcja zrozumiała. Żal tylko aktorów, którzy spektakl ratują z ogromnym zaangażowaniem od porażki bardziej spektakularnej. Nie zasłużyli na ten dołek, który z całą pewnością zaliczyli po mało spektakularnym finale.

I tu, niestety, moje zmartwienie przeradza się w zmartwienie dużo poważniejsze. Właśnie ze względu na rzeczywistą troskę o przyszłość sceny, której bardzo kibicuję od początku, oświadczę wprost, że nie wypada, aby pierwszym reżyserowanym w NOWYM teatrze przez NOWEGO dyrektora artystycznego spektaklem była śpiewogra, która niekoniecznie byłaby wydarzeniem wspomnianego już Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Dosłownie cała teatralna Polska na niego patrzyła, a kulturalne Gliwice (są takie, prawda?) tym bardziej. I, niestety, dyrektor artystyczny skrewił, odwołując się do ogranego już przez niego na innych scenach formatu i naszych wyraźnie przecenionych tęsknot za PRL-owską młodością. Ta stosunkowo prosta sceniczna konwencja, niestety, nie została przez niego dobrze wyreżyserowana. To się zdarza, każdemu. I właśnie dlatego dyrektor artystyczny powinien spadać z wysokiego konia, a nie z zydelka.

Zakończę to wszystko jednak dość przekornie. Jestem optymistą. I stąd ta recenzja, choć zapewne niektórzy oczekiwali innej. Po tym, co zobaczyłem, wierzę w zespół, który zebrano. To naprawdę dobrzy, perspektywiczni aktorzy. I chwała artystycznemu za to, że tak ich wyselekcjonował. Ale pytanie o to, czy jest w stanie ich poprowadzić, uważam za właśnie postawione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji