Artykuły

Rodzi się nowa materia

- Czytam bardzo dużo współczesnej literatury dramatycznej i współczesnych sztuk polskich i obcych. Dostaję je z bardzo, bardzo wielu źródeł. Rzadko wśród nich trafia się nowy współczesny tekst, który od razu widzi się na scenie, który jest napisany przez kogoś, kto zetknął się z teatrem, myśli teatrem, czuje teatr - mówi Piotr Łazarkiewicz, reżyser "Spuścizny" Ireneusza Kozioła w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze, w wywiadzie dla Radia Zachód.

W studiu zapowiadany gość, Piotr Łazarkiewicz [na zdjęciu], znany reżyser teatralny i filmowy. Do Zielonej Góry przyjechał pan do roboty. Po prostu. A rzecz, którą się pan zajmuje, to "Spuścizna" Ireneusza Kozioła. Interesuje mnie technologia dochodzenia do tego spektaklu.

- Historia jest troszkę skomplikowana, więc po kolei. Mój intensywny kontakt z autorem tekstu rozpoczął się jakieś dwa lata temu, kiedy od Tadeusza Słobodzianka z Laboratorium Dramatu Teatru Narodowego dostałem propozycję zrobienia próby czytanej tekstu, który napisał Irek Kozioł. Tekst nazywał się "Ciućma". Miałem możliwość dobrania sobie aktorów, zaprosiłem Małgorzatę Kożuchowską i Adama Woronowicza. Zrobiliśmy otwarte czytanie, które okazało się prezentacją bogatszą niż zazwyczaj. Tekst bardzo się sprawdził. Do tego stopnia, że czytanie powtórzyliśmy dwa miesiące później. Dostałem kolejny tekst od autora; pół roku wcześniej zanim ukazał się w Dialogu. Chodzi o "Spuściznę". Przeczytałem rzecz za jednym razem. Bardzo mi się spodobała. Wrażeniowo. Pewne obrazy zobaczyłem na scenie. Cechą charakterystyczną Ireneusza jest to, że on pisze dla aktorów, z myślą o scenie.

Długo pracował nad tekstem. W komputerze mam 7 czy 8 wersji "Spuścizny". W pewnym momencie powiedziałem, żeby dał sobie spokój, jest tyle, ile trzeba, a resztę zrobimy na próbach. Potem nastąpił wielostronny zbieg okoliczności. Na którymś z festiwali poznałem pana dyrektora Bucka, który rzucił, że byłoby dobrze, gdyby nasze drogi mogły się kiedyś przeciąć. Sam bardzo chciałem zrobić "Spuściznę". Poza tym dowiedziałem się, że Irek Kozioł mieszka tutaj blisko w Żarach, zna dyrektora Bucka i... wszystko zamknęło się w jednym kole. Narodził się pomysł, by tekst zrobić w teatrze w Zielonej Górze.

Czytam bardzo dużo współczesnej literatury dramatycznej i współczesnych sztuk polskich i obcych. Dostaję je z bardzo, bardzo wielu źródeł. Rzadko wśród nich trafia się nowy współczesny tekst, który od razu widzi się na scenie, który jest napisany przez kogoś, kto zetknął się z teatrem, myśli teatrem, czuje teatr, niezależnie od tego czy dramat jest mniej, czy bardziej drastyczny, forma mniej lub bardziej nowoczesna. Wśród tekstów współczesnych zdarzają się teksty bardzo dobrze napisane, świetne w swojej warstwie literackiej, ale które trudno sobie na scenie wyobrazić. A są teksty pisane, i to się rozpoznaje bezbłędnie, przez ludzi znajdujących się blisko teatru, którzy wiedzą, jak rozłożyć siły, akcenty, rozumieją, że zbudowanie postaci wymaga też pewnego przebiegu emocjonalnego, znają ograniczenia i możliwości sceny. Teksty Ireneusza tym się wyróżniają, że są pisane przez człowieka teatru dla ludzi teatru.

Jaki jest pana stosunek do materii teatralnej? Czy bardzo jest pan przywiązany do tekstu, czy słowo jest najważniejsze?

- Najważniejsza, moim zdaniem, jest pewna gęstość przebiegu dramaturgicznego. Przystępując do prób przygotowuję własną adaptację. Coś skreślam, coś dorabiam. Jedne didaskalia uwzględniam, inne pomijam. To jest naturalne. Kiedy się zaczynają próby, następuje pewnego rodzaju weryfikacja, która wynika z bardzo wielu rzeczy. Z pomysłu na przestrzeń sceniczną, z pewnych wymogów i ograniczeń tejże przestrzeni, z tego co się dzieje pomiędzy postaciami, pomiędzy aktorami. Czasem warto postawić akcent nie tam, gdzie chciał go postawić autor. Potem ta wizja zderza się, konfrontuje ze sceną, zespołem aktorskim. Rodzi się nowa materia. Nie wolno tej materii - dlatego, że musi się ona wewnętrznie zgadzać - zanadto ciosać. Musi być logiczna. Wierność wobec autora możemy sobie obiecać w momencie przystępowania do pracy. Inna jest kwestia, w jaki sposób tej wierności dochować, czy przy pomocy skrótów, czy przy pomocy zmiany pewnych akcentów. Jeżeli to, co robimy, myślowo, ideowo zgadza się z przesłaniem, z komunikatem, za którym stoi autor, to w porządku.

Wielokrotnie miałem przygody dosyć ekstremalne. Kilka lat temu robiłem dla Teatru Telewizji tekst Mariusa von Mayenburga "Ogień w głowie". Poddałem go daleko idącej adaptacji i nie byłem pewien, jak zmiany przyjmie autor. Podczas spotkania w Berlinie okazało się, że zmiany szalenie się spodobały. Autor nawet pytał, czy kilka pomysłów nie mógłby uwzględnić w nowych wersjach swego tekstu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji