Artykuły

Mieszkowski zbija kapitał polityczny

O co chodzi w konflikcie dotyczącym Teatru Polskiego we Wrocławiu? - To próba wykorzystania teatru i atmosfery wokół do zaspokajania partykularnych interesów pewnej grupy osób - mówi Cezary Morawski. Z dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu rozmawiają Magdalena Piejko i Dobromiła Wrońska w Gazecie Polskiej.

Pana początek we Wrocławiu nie należał, łagodnie rzecz ujmując, do najłatwiejszych. Protest przeciwko nowym władzom teatru trwa...

- Nie ma nowych "władz" teatru. Jest nowy dyrektor. Jego problemem jest, że nazywa się Morawski, a nie Mieszkowski, że ma wyższe wykształcenie, że jest praktykiem, a nie teoretykiem. Nikt mnie nie zapewniał, że będzie łatwo. Ale fala nienawiści dlatego, że ktoś spoza kręgu znajomych królika odważył się startować w konkursie i wygrał go, zaskoczyła wszystkich. Protest zaczął się w momencie, gdy władze Dolnego Śląska zdecydowały się na ogłoszenie konkursu na dyrektora Teatru Polskiego. Protestowano przeciwko idei konkursu, potem, że go ogłoszono, następnie, że zgłosili się kandydaci, że ich przesłuchano, wreszcie, że rekomendowano jednego z kandydatów i że mianowano go na dyrektora. Protestujący twierdzą, iż chcą kompromisu, ale stawiają absurdalne warunki świadczące o tym, że do żadnego porozumienia nie dążą. Chodzi, jak sądzę, o utratę swego rodzaju wpływów i znaczenia. To próba wykorzystania teatru i atmosfery wokół konfliktu do zaspokojenia partykularnych interesów pewnej grupy osób.

Czy kiedykolwiek rozmawiał Pan z protestującymi?

- Wszelkie próby mediacji podejmowane przez różne gremia są bojkotowane przez kilkanaście osób z zespołu. Chyba nikt już nie wie, przeciw czemu występują protestujący, z nimi samymi włącznie. Odnoszę jednak wrażenie, że moje starania, aby ten podział wśród zespołu aktorskiego załagodzić, przynoszą jakieś skutki. Myślę, że część kontestujących aktorów zaczyna dostrzegać konieczność zrozumienia także mojego punktu widzenia, że aktor to też pracownik, który podpisał umowę o pracę, że aktora też obowiązuje kodeks pracy, kodeks cywilny, regulamin i statut teatru.

W pierwszych dniach stycznia teatralna Solidarność rozpisała referendum wśród ponad 160 zatrudnionych w sprawie akceptacji mojej osoby na stanowisku dyrektora TP i spośród 107 osób, które wzięły w nim udział, 102 mnie poparły. Z kolei kilka dni temu liczący 61 członków Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza ogłosił referendum strajkowe, ale wzięły w nim udział tylko 52 osoby, czyli zaledwie około 30 procent zatrudnionych. Z tego względu jest więc ono nieważne.

Jak ten konflikt przekłada się na funkcjonowanie teatru? Aktorzy, jak wiemy, są w tej sprawie podzieleni.

- Od grudnia 2016 r. część aktorów choruje. Na zmianę. W efekcie - do dzisiaj - musieliśmy odwołać 20 spektakli. Aktorzy, którzy do niedawna próbowali wmówić wrocławskiej publiczności, że działają w obronie teatru, sami niszczą repertuar, w którego obronie ponoć protestowali. To cynizm i otwarte działanie na szkodę instytucji, której są pracownikami.

W apelu przygotowanym do marszałka czytamy jednak o poważnych zarzutach - szykanach wobec związku zawodowego, łamaniu regulaminu pracy...

- To nieprawda, nic takiego nie miało miejsca. Po długim czasie poświęconym na próby porozumienia i po ewidentnym działaniu niewielkiej grupy pracowników na szkodę teatru zdecydowałem się sięgnąć po kodeks pracy. To, że te osoby są akurat w tym związku [chodzi o Inicjatywę Pracowniczą placówki - przyp. red.], to już inna kwestia.

Przez całą tę sytuację został Pan wrzucony także w brutalny świat polityki - czy teatr to właściwe miejsce dla polityków?

- Nie, nie dałem się "wrzucić" do polityki, nie znam się na niej. Teatr na pewno nie jest miejscem dla polityków. Dyrektorzy teatrów, którzy zdecydowali się na karierę polityczną, rezygnowali z kierowania teatrem właśnie po to, by nie wikłać tych placówek w politykę. Nie chcieli, aby scena stała się tubą ich prywatnych przekonań politycznych. Z wyjątkiem Krzysztofa Mieszkowskiego, który wykorzystywał działalność Teatru Polskiego do zbijania własnego kapitału politycznego. Teatr Polski powinien proponować widzom Wrocławia i Dolnego Śląska szeroki repertuar. Nie możemy dzielić i konfliktować widowni. Jeśli jest zapotrzebowanie na teatr środka, to w repertuarze powinny się znaleźć pozycje odpowiadające tym oczekiwaniom.

Kiedy ruszycie z nowym repertuarem?

- Ruszyliśmy w grudniu 2016 r. z "Makbetem" Szekspira, ale ze względu na odmowę uczestnictwa w spektaklu kilku osób musiałem zawiesić próby. W końcu zdecydowaliśmy się na zmianę tytułu. Fakt ten zdezorganizował rytm pracy nad nowymi spektaklami i opóźnił pierwszą premierę prawie o miesiąc. Poza tym teatr był zadłużony na milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy złotych - żeby przystąpić do pracy, musieliśmy uzyskać stabilność finansową.

W drugiej połowie lutego zapraszamy dzieci i rodziców na Scenę na Świebodzkim. W marcu na premiery "Chorego z urojenia" według Moliera w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, "Mirandolinę" Turiniego w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego, "Bar pod zdechłym psem" na kanwie tekstów Broniewskiego i dwa spektakle niespodzianki.

W kwietniu na scenie zagości klasyka - "Kordian, czyli panoptikum strachów polskich" w reżyserii Adama Sroki. W maju szykujemy m.in. premierę sztuki "Biedermann i podpalacze" Maxa Frischa w reżyserii Silke Fischer i scenografii Stefana Morgensterna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji