Artykuły

Nie-mądry uśmiech z Krakowa

"Triumf woli" Pawła Demirskiego w reż. Moniki Strzępki w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Andrzej Horubała w Do Rzeczy.

Jadę samochodem, relacjonuję przez telefon przyjacielowi, jak tam nowa produkcja duetu Demirski-Strzępka. Mówię o niej z niechęcią, a on co chwila: o, to fajne, to brzmi super. Streszczam, "Triumf woli"; że lewactwo, że w tej niemalże kabaretowej składance nieznośne prometejskie niby-mity - portrety ludzi, którzy to się postawili ogółowi: pierwsza kobieta, która przebiegła Maraton Bostoński - wbrew zakazom, udając faceta, ekolożka chroniąca wieloryby, aktywistka sprzeciwiająca się używaniu DDT. Większość owych działań, to całe obwieszczane przed premierą poszukiwanie szczęścia sprowadza się do gestów emancypacyjnych. Nawet rozczulająca opowieść pielęgniarki, która to na przekór regulaminowi szpitala słabowitego wcześniaka przytuliła do jego mocniejszego braciszka czy siostrzyczki i dzięki temu przytuleniu wyratowała go, odkrywając przy okazji cudowny efekt bliskości, okraszona musi być postacią złego represjonującego ją lekarza. W pakiecie dostajemy też transseksualistę - samoańskiego piłkarza, no i żeby już było zupełnie niestrawnie: sojusz górników z aktywistami LGBT z czasów thatcheryzmu.

Bawi się Strzępka świetnym zespołem aktorskim Starego Teatru, budzi te zapowiadane ciepłe pozytywne uczucia, krasi swój spektakl piosenkami, w których ochoczo na gitarach elektrycznych akompaniują aktorzy, wcielając się na chwilę w gwiazdy rocka. Podstarzałe teatromanki dostają więc obnażonych do pasa prężących się aktorów. Aktorki - i te młode, i starsze - ochoczo podejmują kabaretowe oraz taneczne zadania. Opowiadam Sławkowi ze złością o staczaniu się w banał, a on co chwila wrzuca: o, to świetne, o, to brzmi całkiem fajnie.

Wiem, on zauroczony Strzępką od czasu, gdy byli sąsiadami na Saskiej Kępie, a ona nie była jeszcze dla nikogo, a w szczególności dla niego, "tą Strzępką", tylko sąsiadką, która usłyszawszy z balkonu, jak słucha sobie w ogródku świeżutkich nagrań pod dyrekcją mało wówczas znanego w Polsce Marca Minkowskiego, rozpoznała dyrygenta i sobie pogadali. Miła to anegdota sprzed lat przecież jakoś uruchamiająca i we mnie sympatię do tej reżyserki. Przypomina mi się kontrastujący z tą scenką portret "Moniki Strzępki" z "W imię Jakuba S." której Demirski włożył w usta świetne monologi o dumie i wstydzie z wiejskiego pochodzenia.

No, w każdym razie nawijam przez ten zestaw głośnomowiący, podnoszę głos, by Sławek dobrze mnie słyszał, no, trochę też z tłumionej złości, ale jakoś nie mogę go przekonać do swojej opinii.

Niby jestem dysponentem opowieści, w końcu to ja widziałem spektakl, nie on, a tu okazuje się, co rzucę potępienie, to on tylko swoje: o, to brzmi ciekawie, fajnie, i słyszę przez głośnik, jak serio jego usta rozciągają się w uśmiechu. No tak, tego fana serialu "Artyści" nic nie przekona.

ROZKRZYCZANE I ROZCHACHANE

Musimy kończyć, bo już sklepik i wysiadam, by zrobić zakupy. No ale co mógłbym powiedzieć, by przekazać swój zawód ostatnią produkcją duetu Demirski-Strzępka? Że rozkrzyczane to, histeryczne? Że w gruncie rzeczy bardzo łatwe, bo oparte na grubej, kabaretowej grze, i to nierzadko grze do publiczności, jakby aktorzy stali przed statywami z mikrofonami. Że to mizdrzenie się ulubieńców krakowskiej publiczności: przebieranki, grepsowanie, że to wszystko mało finezyjne. A może, że tekst dość płaski i fakt wieńczenia opowieści wspólnie śpiewaną piosenką, nie dość, że powtarza ten sam naiwny finał z wcześniejszego o pięć lat spektaklu tego duetu twórczego "O dobru", to wskazuje też, że Demirski zniża się do poziomu budowania wspólnoty i teatru na popkulturowym podkładzie, nie próbując sięgnąć wyżej. Owszem, człowiek jest zwierzęciem popkulturowym, ale przecież nie tylko!

Nie wiem, jak argumentować, by wypowiedzieć zawód: jadąc do Krakowa nastrajałem się na jakąś estetyczną i intelektualną przygodę, a dostałem kabaret. Po spektaklu "nie-boska komedia. Wszystko powiem Bogu!" gdy po panicznym finale rozbrzmiewała w kolumnach, wywołując ciarki na plecach, suplikacja "Święty Boże" śpiewana przez Bogusię Stoch-Kudasik ' [tak, tak z tych Stochów, od skoczka), wydawało się, że Demirski serio będzie chciał się mierzyć z nastrojami apokalipsy i dekadencji. I przecież nawet początek spektaklu "Triumf woli", gdy na scenie pojawia się Will Szekspir i po zdemolowaniu piszczącej lotniskowej bramki wykrywającej metal, nonszalancko podaje tekst Prospera z "Burzy" o katastrofie, jaką sprowadził, ocalając jednak wszystkich podróżujących, to wtedy jeszcze - tym bardziej że katastrofa owa jest lotnicza, przywołuje zatem skojarzenia z "Burzą" Warlikowskiego sprzed kilkunastu lat - więc wtedy jeszcze nie traci się złudzeń, że owa zapowiadana w rozlicznych wywiadach polemika z przygnębiającym nastrojem czasów współczesnych, że szukanie pozytywnego przesłania na trudne lata będą czymś serio. Szekspir jako patron tego rodzaju refleksji? "Burza" jako tekst aktualny, który brzmieć może mocno i przekonująco? Dlaczego nie?

Okazuje się jednak, że ta rama w postaci burzy, katastrofy, wyspy z Szekspirem, który potem plątać się będzie po scenie i popijać radlera lub inne piwko z aromatem dla lemingów, obdarzając nas sonetem, narzekając na brak weny i zrzynając z Marlowa to tylko, ot, takie dowcipaski erudycyjno--kabaretowe. Otóż okazuje się, że ta rama to rzeczywiście błahostka niezapładniająca specjalnie, pusta.

Bo Demirski w poszukiwaniu pozytywów, zerkając wstecz, nie chce podejmować serio opowieści o destrukcji naszej wspólnoty, o naszych ranach, bliznach. Każe się wcielać ulubieńcom krakowskiej publiczności w ileś tam postaci historycznych, sprzedaje ileś tam anegdot, ale wszystko to prowadzone jest na poziomie jakiejś motywacyjnej broszury, internetowej ciekawostki, bez wnikania w konsekwencje, bez namysłu. Zgoda, efektownie zainscenizowana opowieść o Maratonie Bostońskim i protestach przeciw startowi kobiety ma swój nieodparty urok, tańce w wykonaniu młodziutkiej Moniki Frajczyk i jej autoironiczny instruktaż jogi śmiechu budzą uznanie, ale jest to wszystko błahe i rozczarowujące. A przecież jednym z najsłynniejszych cytatów "Burzy" jest właśnie "new brave world" - nowy wspaniały świat, który dał tytuł słynnej antyutopii Aldousa Huxleya i - wydawałoby się -choćby podjęcie tego tropu mogło skłonić Demirskiego do refleksji na temat idei postępu, którą bezkrytycznie niemal głosi.

Owszem, przy joggingu kobiet da żarcik o sprzęcie do biegania, ale nad ideologią związaną z kultem sprawnego ciała już się nie zająknie, przy walce z pestycydami zasygnalizuje, że wie o skutkach zakazu stosowania DDT i rozprzestrzenieniu się morderczej malarii. Ale w dążeniu do optymistycznych obrazów Demirski jakby porzucił swój krytyczny zmysł i zgłuszał wątpliwości. Dziwne zresztą, że wszystkie źródła szczęścia nie dość że pozbawione są jakiejkolwiek transcendencji, to mają dla autorów przede wszystkim wymiar społecznego buntu, jakby satysfakcji nie można było czerpać z intymnych doznań, z relacji bardziej kameralnych. Demirski stara się od czasu do czasu oprawiać opowieść w ironiczne ramy, pokazywać, że nie różni się ona od popularnych internetowych postów, ale jak na przesłanie na czas apokalipsy sygnalizowanej w "nie-boskiej"... całe to widowisko wybrzmiewa żałośnie.

"BURZA" WARLIKOWSKIEGO

Przez swe niezdarne odpowiedzi zaostrza Demirski apetyt na prawdziwy teatr.

I oto po powrocie do Warszawy ślę nocnego e-maila do Michała Merczyńskiego, szefa Narodowego Instytutu Audiowizualnego, ten odpowiada od razu, więc wchodzę na link przez niego podesłany (Ninateka. pl), by obejrzeć zapis "Burzy" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Nieprzyjemne to, pamiętam, było obchodzenie się z Szekspirem: odzieranie późnego dramatu z humoru, depresyjny klimat, jaki wydobywał zeń twórca, niefortunne obsadzenie Prospera (po ostentacyjnej rezygnacji z roli Janusza Gajosa, przejął ją Adam Ferency, pamiętam, gdy byliśmy w 2003 r. na tym spektaklu, aktor ten potykał się w tekście straszliwie, i chyba też nie do końca wiedział, co gra. Zresztą sam Warlikowski w książkowej rozmowie z Piotrem Gruszczyńskim "Szekspir-uzurpator" wyrażał brak satysfakcji z tej roli). Pamiętam i swoją dezaprobatę sprzed 14 lat!

Odpalam komputer, oglądam telewizyjny zapis spektaklu z TR Warszawa i widzę, że jednak obcuję z dziełem prawdziwie inspirującym. Jedwabne, które - wedle deklaracji reżysera - miało być podskórną dominantą jego "Burzy", zupełnie gdzieś zniknęło, zresztą już wtedy wydawało mi się to sprawą mocno naciąganą. A spektakl mający premierę w 2003 r., zarejestrowany pięć lat później, oglądany dziś, zdaje się kolejnym zwiastunem smoleńskiej tragedii i jej konsekwencji. Owszem, role rozdane są czasem na odwrót: Lech Łotocki (tak, tak, ten z filmu Krauzego od "wszystko, co ważne, już powiedziałem") tu gra Gonzala, "rzetelnego starego doradcę króla" i za sprawą reżyserskiego świadomego grepsu jąka się jak Adam Michnik, każąc patrzeć na "Burzę" jak na rzecz o polskiej współczesności. A lotnicza katastrofa? Siedzący jak kukły sztywno władcy Neapolu i Mediolanu oraz ich przyboczni, nerwowe dźwięki z rozmów z kokpitu i buczenie silników, cień zbrodni niepomszczonej, niewybaczonej, krzywdy niezabliźnionej - wszystko to układa się w złowieszczą przepowiednię.

Zatem i późniejsze sekwencje podejmujące problem winy i przebaczenia brzmią dzisiaj niezwykle aktualnie. Za sprawą nieudanego krakowskiego spektaklu godzę się prawie z Warlikowskim, odkrywając niezwykły potencjał i proroczy, wieszczy niemal gest w jego "Burzy". Cóż, nawet redukując Szekspira, bezsensownie moim zdaniem pozbawiając go owego uśmiechu starego mędrca, eksponując jego rozpacz, destylując ją i delektując się nią, i tak mówi Warlikowski coś niezwykle poruszającego, a z pewnością mądrzejszego niźli piosenki i świat internetowych przypowieści serwowanych przez Demirskiego i Strzępkę. Czyżby serial telewizyjny wieńczony pieśnią zespołu Proletaryat miał na zawsze obniżyć poziom twórczego duetu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji