Artykuły

Jest nie jakoś, tylko nijak

"Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Radosława Rychcika w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborzcej - Kraków.

Krętymi drogami idzie myśl Radosława Rychcika - wydaje się, że najmniej interesuje go Wyspiański. "Wyzwolenie" wychyla się tu od czasu do czasu zza lawiny pomysłów i tematów.

Rychcik umieścił "Wyzwolenie" w klasie szkolnej. Współczesnej, polskiej, ale też jakby trochę amerykańskiej (w jakiej polskiej klasie są wiatraki pod sufitem?). Zaczyna się tak: nauczyciel (Rafał Dziwisz) opowiada uczniom o obozach zagłady, uświadamia im, że wojna to też smród palonych ciał, a ci, co twierdzą, że nic nie wiedzieli - kłamią.

Jako ilustracja - wyświetlane obok tablicy zdjęcia z obozów. Młodzież siedzi do nas tyłem, więc nie widzimy reakcji, ale nie wydaje się przesadnie wstrząśnięta. W przygaszonym świetle do klasy niespodziewanie wchodzi gromadka w obozowych pasiakach, spogląda na widzów. Po co? Żeby przypomnieć o historii, która może powrócić? Ale żeby takim grubym chwytem?

Mizerna wspólnota

Później nauczyciel znów przypomni o nieheroicznym wymiarze wojny, czytając opis lądowania aliantów w Normandii. Oba te opisy wiążą się z Jerome'em D. Salingerem, autorem "Buszującego w zbożu", który był świadkiem wyzwalania obozu w Dachau i brał udział w operacji normandzkiej.

Rychcik w zamieszczonym w programie tekście wśród inspiracji wymienia Salingera, ale co miałby mieć wspólnego Salinger, "Buszujący w zbożu", obozy i operacja Overlord z Wyspiańskim i jego "Wyzwoleniem"? Że we wszystkich przypadkach chodzi o jakieś wyzwolenie? Mizerna to wspólnota.

Ale w klasie szkolnej powoli coś zaczyna się z "Wyzwoleniem" (w sensie tekstu) dziać. Nauczyciel okazuje się Konradem, żąda zdjęcia kajdan, recytuje z ogniem kwestie Wyspiańskiego, pojawiają się Muza (Dominika Bednarczyk) i Reżyser (Marcin Sianko), ale realistycznie nakreślona od początku sytuacja zaparła się i nie puszcza, słowa nijak do niej nie pasują, no bo skąd nagle między tablicą a ławkami miałby znaleźć się teatralny tam-tam, sufler i inne składniki przedstawienia sprzed stu lat z kawałkiem, o których pisze Wyspiański.

Słowa giną

Muza i Reżyser, choć mówią Wyspiańskim, uparcie wyglądają na kolegów z pokoju nauczycielskiego. Ale jakoś, mimo rozziewu między obrazem a słowem, jesteśmy świadkami przygotowania do widowiska "Polska współczesna"; tak przynajmniej wynika z rozmów prowadzonych na scenie.

Widowisko szybko przeistacza się w rozciągniętą do granic możliwości (a nawet poza te granice) wersję "Tanga" Zbigniewa Rybczyńskiego - aktorzy z godną podziwu dyscypliną wykonują zapętlone sekwencje ruchowe, ale ani to tak precyzyjne, ani dowcipne jak oryginał.

W tym tłumku przemykają postaci z "Wyzwolenia", być może nauczyciele (są starsi od reszty). Coś tam mówią, wygłaszają, wygrażają, jęczą, ale słowa giną w bezlitośnie trwającym na scenie tangowym ruchu.

Na szczęście dla widzów pojawia się esesman i załatwia wszystkich serią z karabinu maszynowego i świateł stroboskopowych. To ostrzeżenie, żebyśmy się nie zajmowali tylko swoimi problemami i chocholimi tańcami, bo wróg znienacka nas dopadnie? Może. A może nie.

Gdyby ta opowieść miała sens...

Po przerwie spektakl idzie podobnym trybem: kawałki "Wyzwolenia" są dla Rychcika pretekstem do snucia własnej opowieści. I nie byłoby w tym może nic złego, gdyby ta opowieść miała jakiś sens, logikę, jakieś odniesienie do rzeczywistości. Ale zmartwychwstałe po egzekucji postaci dalej trwają w swoich rolach: uczniów i nauczycieli wyimaginowanej szkoły, odgrywających bez większego przekonania na przemian scenki jakby ze "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" i jakby z "Wyzwolenia".

Uczniowie od czasu do czasu ekspresyjnie zaśpiewają albo zatańczą (z pomocą tancerzy, którzy dołączają do nich niespodziewanie - sąsiednia szkoła baletowa postanowiła pomóc kolegom?), a nawet zainscenizują dość nieśmiałą orgietkę. Nauczyciele znów będą zmagać się ze strzępami "Wyzwolenia", Konrad-nauczyciel coś płomiennie wygłosi o wyzwoleniu własną wolą i innych podobnych sprawach.

W nic to się jednak nie składa, zderzenie różnych światów nie powoduje żadnego ruchu myśli ani nawet nie skutkuje sceniczną efektownością. Może dlatego, że to nie zderzenie, a niestaranne wymieszanie obcych sobie składników w nadziei, że jakoś to będzie. A jest nie jakoś, tylko nijak.

* Teatr im. Słowackiego, Stanisław Wyspiański, "Wyzwolenie", reżyseria: Radosław Rychcik, scenografia: Anna Maria Kaczmarska, choreografia: Jakub Lewandowski, muzyka: Michał Lis, Piotr Lis, premiera 11 lutego 2017.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji