Artykuły

Powszechny wymiata

"Klątwa" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Olivera Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Mike Urbaniak na blogu Pan od kultury.

Na taki spektakl czekaliśmy grubo ponad dwa lata, tyle bowiem czasu upłynęło od premiery arcydzielnej "Wycinki" Krystiana Lupy w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Dzisiaj, kiedy marszałek Dolnego Śląska z ministrem kultury postanowili zrównać tę najlepszą polską scenę z ziemią, środek ciężkości artystycznego teatru przechyla się coraz bardziej w stronę stolicy, co jest o tyle ciekawe i zaskakujące, że Warszawa była przez lata zbieraniną najgorszych scen. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że klaruje nam się wielka stołeczna trójca - Nowy Teatr, Teatrgaleria Studio i Teatr Powszechny - która chce nadawać ton nie tylko życiu teatralnemu stolicy, ale także kraju.

A poprzeczka została zawieszona wysoko, bardzo wysoko. Zawiesił ją właśnie Teatr Powszechny, który drugi już sezon próbuje artystycznej fermentacji, jednak nie wychodziło mu to do tej pory najlepiej. Mimo dobrych chęci i ambicji dyrektorów Pawła Łysaka i Pawła Sztarbowskiego, dostawaliśmy więcej nieudanych niż udanych przedstawień. Albo inaczej, więcej takich, których od Powszechnego z tą dyrekcją byśmy nie chcieli. Bo po co w "teatrze, który się wtrąca" te wszystkie "Dzienniki Majdanu", "Nieznośnie długie objęcia" i "Lalki", po co te wszystkie krzaki w skrzynkach przed teatrem, co to niby mają prażanom służyć i dzielnicę integrować, po co te festyny i jarmarki. Przecież to jest niepoważne. Łysak ze Sztarbowskim - takie było oczekiwanie - zostali szefami Teatru Powszechnego nie po to, by robić dzielnicowy dom kultury, ale po to, by robić najlepszy teatr w kraju. I to się chyba właśnie zaczęło dziać.

"Klątwa" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Olivera Frljicia była jedną z najbardziej oczekiwanych premier tego sezonu. Na premierze był taki tłum, że ludzie zwisali z balkonu. Frljić to artysta radykalny i bardzo głośny, ostatnimi czasy także w Polsce, w której ma dokładnie takie same problemy, jak w swojej rodzinnej Chorwacji. Kiedy przygotowywał "Nie-Boską komedię" Zygmunta Krasińskiego w Starym Teatrze w Krakowie, został z niego wyrzucony przez dyrektora Jana Klatę. Kiedy pokazał na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy swój spektakl "Nasza przemoc, wasza przemoc", zajęła się nim prokuratura. Oczywistym więc było, że w Warszawie też może być gorąco.

Sztuka Wyspiańskiego jest dla reżysera jedynie przyczynkiem do napisania zupełnie nowego tekstu, czerpiącego ma się rozumieć z tematu sztuki wielkiego krakusa. Historia wiejskiej dziewczyny, która ma romans z księdzem i przez to zostaje uznana przez społeczność za winną sprowadzenia na wieś suszy (co nie mogło się dla niej i jej dzieci dobrze skończyć) jest zaledwie iskrą, od której zapala się armatni lont Frljicia. I jak już ogień dojdzie do prochu, to nie ma ratunku. Frljić prowadzi zmasowany ostrzał widowni i nie bierze jeńców, dając jednocześnie przytyczka naszym twórcom teatralnym, którzy kręcą się wokół podobnych tematów i chcieliby, ale się boją. Frljić za to niczego się nie boi i wali w polski nacjonalizm i katolicyzm jak w bęben. I nie chodzi tu o żadne obrażanie tak zwanych uczuć religijnych, ale zakłamaną do szpiku instytucję kościoła katolickiego, na czele której przez wiele lat stał najświętszy z najświętszych Jan Paweł II. Dla Polaków to przede wszystkim papież od kremówek, zinfantylizowany dziadzio, który machał laską jak mu górale pod Giewontem grali na skrzypkach. Tymczasem dla tysięcy wykorzystywanych seksualnie na całym świecie dzieci to człowiek, który wiedział o masowym zjawisku pedofilii wśród księży i nic z tym nie robił. Chociaż nie, przepraszam, robił - zwyczajnie ich krył. Pedofilii kościół katolicki ukrywał z takim samym zaangażowaniem, jak księży mających romanse z kobietami, a kiedy wychodziły one na jaw, konsekwencje zawsze ponosiły kobiety. Nigdy księża. Dramat Wyspiańskiego ukazał się prawie 120 lat temu i nic z tej sprawie nie zmieniło się do dzisiaj.

Trudno pisać o tym spektaklu bez zdradzania inscenizacyjnych niespodzianek, jakie przygotował reżyser. Napiszę więc tylko, by nie psuć widzom wieczoru w teatrze, że każda kolejna scena jest lepsza od poprzedniej, niemal każda wbija w fotel i powoduje powiększenie się źrenic. Człowiek siedzi z wielkimi oczami, albo spada ze śmiechu z krzesła, bo skandaliczny dowcip po bandzie jest także elementem tego teatralnego dzieła. To zasługa z jednej strony genialnego tekstu, a z drugiej równie genialnych aktorów, którzy mogą w końcu w Teatrze Powszechnym pokazać w pełni swoje aktorskie możliwości. Co na scenie wyprawiają Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Barbara Wysocka, Julia Wyszyńska, Maria Robaszkiewicz, Jacek Beler, Arkadiusz Brykalski i Michał Czachor opisać niepodobna. Ich monologi to właściwie małe przedstawienia. W dodatku skonstruowane tak, by zmylić widza, który nie wie, czy aktorzy opowiadają swoje historie, czy też napisany przez reżysera i jego dramaturgów tekst.

"Klątwa" Olivera Frljicia to bez wątpienia najwspanialsze teatralne dzieło ostatnich lat, prawdziwa artystyczna bomba rzucona na przykurzone teatralne deski. I choć do końca sezonu zostało nam jeszcze kilka miesięcy, jest mało prawdopodobne, by komuś udało się tę premierę Teatru Powszechnego przyćmić. Co tu dużo gadać, Powszechny po prostu wymiata!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji