Artykuły

35 lat kobiety totalnej

W życiu STANISŁAWY CELIŃSKIEJ wiele rzeczy zdarzyło się zbyt szybko. Sukces zaskoczył ją na samym początku drogi, załamanie powaliło u szczytu kariery. Dziś idzie spokojnym krokiem od sukcesu do sukcesu. Jest jak żołnierski mundur z koronkową podszewką.

Na takie kobiety mówi się na południu Stanów "mama". Gdy siedzą na gankach zwaliste i nieruchome, tchnie od nich pierwotna siła i mądrość. Ale tylko niektóre, jak Rosa Parks z Alabamy, pierwsza Murzynka, która w 1955 roku w autobusie zajęła miejsce przeznaczone dla białych, umieją wysiedzieć rewolucję.

W Polsce potrafi to Stanisława Celińska. Gdy usiadła na deskach Teatru Rozmaitości przed nagim, bezbronnym Hamletem, nie była już aktorką ani szekspirowską Gertrudą, lecz matką rewolucji, jaka rozpoczęła się w polskim teatrze.

Dziś świętuje jubileusz 35-lecia pracy scenicznej sztuką "Grace i Gloria" w Teatrze na Woli w Warszawie. Jako wiejska analfabetka uczy w niej kobietę z miasta najprostszych czynności. Umierająca, niedołężna, pokazuje wymuskanej wolontariuszce, jak rozpalić ogień, obrać jabłko, odmierzać czas za pomocą wyrobionych na drutach oczek. Ożywia smaki i zapachy prawdziwego życia, którego nie można dostać w delikatesach ani wynegocjować w kancelarii adwokackiej. Zna ból pięciu porodów i pięciu pogrzebów. Szuka Boga blisko przy ziemi, w codziennym wysiłku, w znajomych przedmiotach i melodiach. Gdy pozwala się po raz pierwszy w życiu umalować, staje się świeża i piękna. Spod tekstu prześwituje historia samej artystki, która potrafiła zacząć od początku, w chwili największego załamania.

Amantka zmienia skórę

Odkąd Krzysztof Warlikowski zaprosił ją do współpracy przy Hamlecie (1999), stała się symbolem aktorstwa intymnego sięgającego przez ludzkie ciało w sferę mitów i archetypów. Młodzi pokochali ją za szczerość, odwagę i zdolność do absolutnego poświęcenia. Ci, którzy pamiętali ją z wcześniejszych ról, byli zaskoczeni jej nowym wizerunkiem. W swoich najlepszych latach Celińska uważana była za artystkę wszechstronną, ale wierną tradycji swoich mistrzów. U Andrzeja Wajdy zagrała Ninę w "Krajobrazie po bitwie" (1970), u Erwina Axera Akulinę w "Potędze ciemności" Tołstoja, występowała u Jerzego Kreczmara, Zygmunta Hübnera, Helmuta Kajzara.

Stała się gwiazdą niedługo po debiucie. W Teatrze Współczesnym partnerowała Tadeuszowi Łomnickiemu, z Wajdą i Olbrychskim jechała w 1970 r. do Cannes. Choć Złotą Palmę zgarnęła wówczas Włoszka Ottavia Picco, Celińska wróciła do Polski prosto na okładki pism i na najlepsze warszawskie sceny. Gdy ponownie spotkała się z Wajdą na planie "Panien z Wilka" (1979), miała już za sobą role Agnieszki Niechcicówny w "Nocach i dniach" i mocną pozycje komediowej amantki ("Nie ma róży bez ognia").

Potrafiła wyczuć moment, by porzucić wizerunek młodej, naiwnej dziewczyny i zmienić się w kobietę świadomą, dojrzałą, zdolną wypowiadać się o sprawach ostatecznych. W wieku, gdy wszystkie aktorki rozpaczliwie walczą o jakikolwiek epizod, Celińska odrzucała role u Kutza i Leszczyńskiego. Gdy u szczytu kariery zagrała w monodramie "De profundis" (1984), uznano ją za kapłankę wielkiego narodowego misterium. Warlikowski zamienił ją w szarlatankę ("Zachodnie wybrzeże", 1998), tancerkę peep show ("Oczyszczeni", 2001), mężczyznę (Trinkulo w "Burzy", 2003).

Sześć lat otchłani

Między kapłanką a szarlatanką kryje się sześć lat otchłani i długie otrząsanie się z upadku. Te lata zabrał Stanisławie Celińskiej alkohol. Nałóg okazał się jedyną obroną przed presją wielbiącej ją publiczności i wymaganiami, jakie sama sobie stawiała. Stopniowo kalendarz z terminami opustoszał, a wygórowane oczekiwania zmieniły się w nieufność, zwątpienie i dystans. Człowieka trzeba było szukać nie pod makijażem gwiazdy, ale w zapuchniętych rysach pijanej kobiety. Teraz aktorka mówi o tym okresie z otwartością nie spotykana nawet w środowisku artystów. Ostrzega przed pustką, która otwiera się w nas, w chwili gdy wszystkie nadzieje pokładamy tylko w sobie.

Celińska wzięła się za swoje życie ostro, niczym bohaterka słynnego "Songu sprzątaczki" Jonasza Kofty, którym podbiła publiczność Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Biorąc epizody portierek, ciotek, wiejskich bab, występując w serialach i komediach klasy B, wycierała powoli tę wysokoprocentową plamę, jaka rozlała się w jej CV.

Dziś jest jak żołnierski mundur z koronkową podszewką. Łączy dobroduszność babci z drapieżnym, pierwotnym seksapilem Wenus z Willendorfu. Potrafi uderzyć w nutę liryczną i marszową. Brzydka, monumentalna, hucząca, w jednej chwili staje się delikatną, zwiewną kokietką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji