Zaduma i melancholia
"Grace i Gloria" w reż. Bogdana Augustyniaka w Teatrze na Woli w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
Stanisława Celińska zawsze podkreśla, że w aktorstwie konieczny jest płodozmian. Zapewne dlatego po wyrazistych, kontrowersyjnych postaciach, granych z powodzeniem na scenie warszawskiego TR, z radością wzięła udział w sentymentalnej opowieści "Gloria i Grace", którą świętuje 35-lecie pracy artystycznej.
W sztuce spotykamy dwie kobiety, które właściwie wszystko dzieli. Grace pochodzi ze wsi, nie umie czytać i pisać, nosi jednak w sobie wielką mądrość życiową. Mądrość ziemi, drzew, przyrody. Gloria zaś to typowa bizneswoman. Przybywa z wielkiego świata, z Nowego Jorku. Przenosi się na wieś, bo spotkała ją życiowa tragedia i terapeuci zalecili jej wyjazd. Chcąc oswoić się z problemem śmierci, zajmuje się osobami kierowanymi do hospicjum. Jedną z pacjentek jest właśnie Grace. Spotkanie kobiet z tak różnych światów okazuje się dla obu zbawienne.
Oglądając spektakl, trudno sobie wyobrazić, by jedną z tytułowych bohaterek -Grace, można było zagrać lepiej, niż zrobiła to Stanisława Celińska. Z ogromnym wyczuciem wcieliła się w kobietę pełną pokory wobec świata jako dzieła Stwórcy. O takiej mądrości pisał właśnie Tadeusz Różewicz w spektaklu "Stara kobieta wysiaduje".
Grace mówi: "Pan Bóg po to umieścił nas na ziemi, byśmy potrafili ze sobą wytrzymać, bo jesteśmy wszyscy połączeni jak oczka w swetrze". Stąd właśnie Matce Ziemi przeciwstawiona jest Gloria - współczesna kobieta sukcesu, w którą wcieliła się z wdziękiem Lucyna Malec. Choć na początku patrzy na Grace jak na relikt dawnego świata, szybko przekonuje się, jak wiele może się od niej nauczyć. Grace też powoli otwiera się na zdobycze techniki, którymi zawsze gardziła. Sztuka Toma Zieglera to opowieść o tolerancji oraz oswajaniu śmierci.