Artykuły

Gra obłudy

"Pelikan. Zabawa z ogniem" wg jednoaktówek Augusta Strindberga w reż. Jana Englerta w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Jan Englert sięgnął w Akademii Teatralnej po dwa dramaty Strindberga, które nie za często pojawiają się na naszych scenach. Jednoaktówki "Pelikan" i "Zabawa z ogniem" złożyły się na spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego. Obydwie części przedstawienia dają możliwość poznania aktualnych umiejętności warszawskich studentów, co cieszy zwłaszcza w kontekście poprzednich dyplomów, które były bardziej skupione na inscenizacyjnych poszukiwaniach reżyserów niż eksponowaniu talentów przyszłych magistrów sztuki. Tym razem na pierwszym planie są aktorzy, ich postaci, ich role, ich emocje i zależności. Trzeba przyznać, że zobaczyliśmy zespół bardzo wyrównany i obiecujący.

"Pelikan" to kawałek z życia przeciętnej, mieszczańskiej rodziny, która musi się zmierzyć z sytuacją po śmierci ojca. Mityczne źródła dramatu nawiązujące do rody Atrydów są tutaj bardzo czytelne, choć Jan Englert nie szczególnie dba o pojawianie się tego typu znaków w swojej realizacji. Najważniejsza jest praca z aktorem, która idzie w kierunku dyskretnego, co nie znaczy, że mało wyrazistego, psychologizmu, unikającego jednak tonów wzniosłych czy patetycznych. Spektakl, pokazujący różne wymiary tragizmu istnienia, jest zrealizowany bardzo sprawnie, ciekawie wykorzystuje możliwości przestrzenne, aktorzy mają powietrze do grania - atmosfera między członkami rodziny jest już i tak wystarczająco gęsta, że nie trzeba mnożyć przy tym znaczeń symbolicznych, które mogłyby zakłócić artykulację wszystkich niepokojów egzystencjalnych, które jak w soczewce skupiają się w bohaterach Strindberga. W mieszczańskim salonie Englerta, choć czuje się obecność Erynii, mamy do czynienia z problemami, które nas obchodzą i które rozumiemy.

W obydwu jednoaktówkach dotykamy spraw związanych z niespełnionymi dramatami namiętności, z pożądaniem, w "Pelikanie" dochodzą do tego kwestie majątkowe, które mają tak samo zgubny wpływ na losy bohaterów. Wszystko to, co dzieje się między postaciami w interpretacji młodych aktorów ma charakter szalenie naskórkowy, co nie znaczy że powierzchowny - starają się oni raczej ukrywać głęboko w sobie motywy postępowania protagonistów w obnażaniu ich małoduszności, jedynie tylko w najbardziej dramatycznych momentach pokazują swoje cierpienie, wynikające z wyrządzania krzywdy innym. W mrocznym "Pelikanie" bardzo dobrze tę kaleką, zimną emocjonalność w igraniu uczuciami - nie tylko z powodu panującego w mieszkaniu chłodu - wygrywają Ewa Prus jako Matka, Kamil Studnicki w roli Fryderyka, Michalina Łabacz kreująca Gerdę i Mateusz Kmiecik jako Aksel. Każdy z nich, w próbach zrekompensowania poniesionych krzywd, toczy swoją potajemną grę o spadek i pozycję po zgonie ojca. Rodzinnym sporom rodzeństwa z egoistyczną i wyrachowaną Matką, w wykonaniu Ewy Prus szalenie powściągliwą, towarzyszy Iwona Zwierzyńska, wcielająca się w postać służącej Margret.

Gdybym jednak miał wskazać, która część podobała mi się bardziej, to zdecydowanie postawiłbym na dynamiczniejszą "Zabawę ogniem". Przede wszystkim ze względu znakomitą rolę Synowej w interpretacji Lidii Pronobis. Całkiem ciekawie też obok niej prezentuje się Bartosz Mikulak jako Syn. Przed Hubertem Paszkiewiczem zapewne kariera amanta stoi otworem, bo warunki ku temu ma naprawdę znakomite. W roli Poszukiwanego być może jeszcze brakuje kilku bardziej odważnych interpretacyjnie podejść, ale na pewno warto nazwisko tego aktora zapamiętać. Paszkiewicz momentami jeszcze dość nieśmiało rozgrywa swoją partię tego, który narusza równowagę, panującą w dwupokoleniowej rodzinie emigrantów próżnującej w willi nad morzem. Ale jest w tym bywającym w świecie młodzieńcu spora dawka cynizmu i dwuznacznej skromności. Rewelacyjnie w roli Krystyny odnajduje się Lidia Pronobis, która uruchamiając swoje pogrążone w letargu instynkty nie zawaha się w wyznaniu swoich tajemnych uczuć. Aktorka jeszcze sugestywniej wypada w momencie upokorzenia, którego się raczej nie spodziewała, tym bardziej że przychodzi nie tylko ze strony kochanka, ale i jej Męża.

Zasługą Jana Englerta jako reżysera jest przede wszystkim to, że młodym aktorom udało się wyjść poza ramy postaci widm; owszem, oglądamy na scenie historie na swój sposób posępne, ale też szczególnie w "Zabawie z ogniem" wzruszające. Jest to konkluzja o tyle ciekawa, że Englert szukał psychologii postaci bardziej w ich wnętrzu niż w samej ekspresji. I to wyeksponowanie aktora w czystej, niemalże sterylnej przestrzeni pozwoliło widzowi skupić się przede wszystkim na konfliktach, decydujących o życiu bohaterów.

Chciałoby się powiedzieć, szkoda, że "Zabawa z ogniem" jest tylko jednoaktówką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji