Artykuły

Hochsztaplerzy

Wiele publicznych instytucji kultury zostało opanowanych przez nieźle zorganizowaną grupę interesu. To wpływowe lobby - pisze Jan Rokita w tygodniku wSieci.

Wszystko to już było. Skuleni nadzy mężczyźni nerwowo biegający po scenie i wydający z siebie najbardziej pierwotne skowyty. Wysługiwanie się znakiem krzyża dla imitacji wyuzdania albo scen jawnie orgiastycznych. Tumany pyłu wzniecane ze sceny, tak by omroczyć i niemal zasypać przybyłą do teatru publiczność. Wulgarne obrażanie ze sceny poszczególnych przypadkowych widzów, tak aby wzbudzić jakąkolwiek skandalizującą reakcję. Wymieniam tylko te przykłady, których ostatnimi laty doświadczyłem osobiście w znanych, cenionych - rzec by można - "prestiżowych" polskich teatrach. A mogę założyć, że w istocie widziałem niewiele. Bo o ile mieszkając przez lata w Warszawie, w czasach Jerzego Grzegorzewskiego czy Jerzego Jarockiego zwykłem oglądać niemal wszystko, co akurat było grane, o tyle od dobrych paru lat badam dokładnie każde przedstawienie przed kupieniem biletu pod jednym, bardzo praktycznym kątem: czy aby nie będę zmuszony opuszczać teatru przed zakończeniem spektaklu, i to z trwającym potem wiele godzin niesmakiem.

Cyniczna gra

Nie zdziwiłem się więc zbytnio, gdy przeczytałem, że w kolejnym "prestiżowym" teatrze zagrano scenę spółkowania z Janem Pawłem II, tudzież egzekucję papieża na szubienicy. Prawdę mówiąc, w dzisiejszym teatrze nic mnie już nie jest w stanie zdziwić. Chyba ostatni raz przeżyłem teatralne zdziwienie, kiedy w pewnym spektaklu aktor musiał wygłaszać swoje kwestie, wisząc głową w dół, przyczepiony za nogi i pas do jakiejś scenicznej maszynerii. Wydawało mi się, że tekst sztuki w najmniejszym stopniu nie uzasadniał owego wiszenia. Tak się złożyło, że po spektaklu przedstawiono mi znanego reżysera, który był twórcą przedstawienia. Po kilku konwenansowych grzecznościach zapytałem wprost o teatralną logikę owej "wiszącej sceny", przypuszczając, że czegoś mogłem po prostu nie zrozumieć. Reżyser odparł z wyraźną dumą: "Wie pan, to wyszło wspaniale. Nikt dotąd nie kazał w takiej pozycji mówić aktorowi monologu. To absolutna nowość".

To chyba wtedy pojąłem, że logiką, która agresywnie wdarła się na teatralną scenę, jest dążenie do zwrócenia na siebie uwagi wszelkimi metodami i za każdą cenę. I że jest to w gruncie rzeczy logika podobna do tej najbardziej zdeprawowanej wersji polityki, w której konkurenta do władzy trzeba oskarżyć o "zdradę ojczyzny" albo "zaprowadzanie dyktatury", bo tylko to przyciągnie czyjąś uwagę i pobudzi czyjeś złe namiętności. Tyle tylko, że w teatrze ta ze wszech miar cyniczna logika maskowana jest wieloma wzniosłymi ideami. Najważniejsza z nich głosi, że od najdawniejszych czasów ateńskiego amfiteatru dobry teatr to taki, który nie pozwala publiczności trwać w zatęchłym świętym spokoju, ale wytrącają z niego, wywołuje dyskomfort, sprzeciw, a nawet gniew. To wszystko prawda. Ale naszym współczesnym obrazoburcom nie idzie przecież wcale o to, aby kogoś wytrącić z codziennej myślowej "małej stabilizacji" i skłonić do namysłu nad własnym losem albo losem wspólnoty, w której żyje. Całkiem przeciwnie. Podobnie do najbardziej "popkulturowych" polityków obrazoburcy pragną po prostu wywołać skandal albo publiczne zgorszenie. Dlatego z premedytacją dawno wyprowadzili już ze swojego teatru wszelką myśl, jakąkolwiek logikę, opowieść czy też fabułę. Na ich spektaklach nie ma już nad czym się zastanowić, bo też sami ich twórcy nad niczym innym się nie zastanawiali jak tylko nad tym, w jaki sposób najlepiej wywołać medialny skandal. Ich teatr przestał być zarówno domem dla myślenia, jak i domem dla artystycznego kunsztu. Stał się najzwyczajniej ordynarnym widowiskiem dla gawiedzi, która może rechotać na przedstawieniach, zachowując na dodatek fałszywe mniemanie, iż właśnie uczestniczy w tzw. wyższej kulturze. Przy okazji wykształca się szczególny gatunek nowego teatralnego widza - współczesnego filistra, który pragnie tego, aby bezmyślnie uczestnicząc w tego rodzaju widowisku, doznawać uczuciowego "wstrząsu" albo "szoku" i z tego rodzaju doznań czerpać poczucie przynależności do postępowej elity. Rzecz jasna, jak długo człowiek jest tylko człowiekiem, na takie widowiska zawsze będzie walić liczna publiczność.

Nie jest tak, że nie zauważają tego wszystkiego sami artyści. Ucieczka kilkorga wielkich aktorów z krakowskiego Starego Teatru może być tego świadectwem. Parę lat temu artyści Teatru Modrzejewskiej w Legnicy opublikowali znany "Manifest kontrrewolucyjny", w którym pisali o "nonszalanckim stosunku do aktu tworzenia, który jest przyczyną upadku kultury". A także o coraz powszechniejszym w teatrze przekonaniu, że: "produkt dla ludzi ma być łatwą i prostą błyskotką, a prawdziwa sztuka - nadętym niezrozumiałym bełkotem". To właśnie w tamtym manifeście padło słowo klucz, pozwalające zrozumieć cały ów antyintelektualny i skandalizujący trend. To słowo brzmi: "hochsztaplerzy". Pozostaje wielkim paradoksem fakt, że rozległy patronat współczesnego państwa nad kulturą doprowadził do tego, że wiele publicznych instytucji kultury zostało opanowanych przez hochsztaplerów. To znaczy przez nieźle zorganizowaną grupę interesu, która dysponując - z racji rozgłosu -sporymi wpływami, domaga się od państwa tylko dwóch rzeczy: zwiększającego się strumienia publicznych pieniędzy (bo obowiązkiem rządu jest wspierać "ambitną kulturę") oraz pełnej swobody produkowania coraz to bardziej skandalizujących widowisk (bo chodzi przecież o "wolność twórczą"). Jest znakiem czasu to, że pozbawieni wielkiego zaufania społecznego politycy najczęściej z oportunizmu ulegają tym żądaniom.

Mechanizm "przechwytywania"

Jak to się stało, że pod bokiem państwa hochsztaplerzy mogli zawładnąć niebłahą częścią sfery publicznej? W warunkach ładu demokratycznego rzecz taka nie jest wcale niespodzianką. Zjawiska, które zachodzą w rozmaitych urzędach zajmujących się kulturą - w państwowych teatrach, muzeach czy galeriach sztuki - nie odbiegają zbytnio od tego, co jest typowe dla współczesnych biurokracji. Ów dobrze znany mechanizm "przechwytywania" instytucji publicznych przez różne wpływowe grupy interesu najprecyzyjniej opisali już czas jakiś temu Amerykanie, którzy są twórcami tzw. teorii wyboru publicznego. Jedna z owych teorii, tzw. capture theory, za której ojca uważa się ekonomistę Georgea Stiglera, opisuje typowy proces "przechwycenia" przez lobby pewnego fragmentu państwa. Stigler udowodnił jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, że poszczególne branże biznesu w USA podporządkowały sobie urzędy, które powołano dla ich regulacji i kontroli. A politycy i urzędnicy w nich zatrudnieni godzą się na taki stan rzeczy w imię swoich egoistycznych interesów, często wbrew temu, co deklarują na ten temat publicznie. Środowiskom ludzi kultury takie "przechwytywanie" departamentów w ministerstwach albo tworzonych przez rząd "instytutów" do zajmowania się różnymi działami kultury przychodzi z jeszcze większą łatwością niźli biznesowi. Dzieje się tak ze względu na ich uprzywilejowany status społeczny, rozległe stosunki towarzyskie, a także biorącą się często ze skandali - medialną sławę. Jednym z typowych symptomów tego zjawiska jest zgodny i zdeterminowany opór, jaki środowiska owe zawsze stawiały wszelkim planom decentralizacji instytucji kultury, gdyż plany takie skutkują rozluźnieniem ułożonych przez lata w Warszawie nieformalnych powiązań z centralną biurokracją.

Hochsztaplerzy na razie trzymają się mocno. I niewiele wskazuje na to, aby rządy PiS miały wpłynąć na ich istotne osłabienie. Co prawda środowisko teatralne nie ma już dziś dawniejszej wewnętrznej solidarności, ale w ostrym sporze jakiejś grupy "artystów" z rządem żadna jego część nie stanie dziś po stronie władzy. Pokazały to wyraźnie dwa wrocławskie konflikty dotyczące Teatru Polskiego, najpierw wokół jednego ze spektakli, potem - obsady funkcji dyrektora teatru. Polityczny interes PiS polega przecież na "odprężeniu" z całym światem "ludzi kultury", gdyż jest to lobby mające - wpływ na formowanie opinii i preferencje wyborcze sporej grupy ludzi. Dopóki państwo szantażowane ideą "wolności twórczej" finansuje kolejne robione z premedytacją skandale, dopóty będą one nieustannie się powtarzać. Więcej nawet, pod rządami PiS będą zapewne praktyką coraz częstszą. Prokuratorskie śledztwa w sprawie przedstawień, modlitewne procesje fanatyków pod teatrami i pełne histerii głosy oburzenia drugorzędnych polityków - to sceneria wymarzona przez hochsztaplerów dla ich akcji. W końcu i ci prokuratorzy, i tłumy dewotów, i kipiący gniewem aktywiści prawicowych partii - wszyscy oni nieświadomie, a przez to tym bardziej perfekcyjnie grają wyreżyserowane dla nich w tym widowisku role.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji